Były bóle
No i się znowu naodkładało. Głównie za sprawą mojego starzejącego się komputera, w którym najpierw skichały się jakieś sterowniki (co zaowocowało licznymi bluskrinami), następnie nagrywarka skonfliktowała mi się ze wszystkim co się ruszało a na koniec zasłabował zasilacz. W wyniku czego wszystko wskazywać zaczęło na to, że zostałem odcięty od maszyny w domu do czasu sprawienia sobie nowego zasilacza, zupdateowania biosu i zrobienia kilku innych cwanych ruchów. Następnie wyszło na jaw, że wystarczy wyjąć drugi dysk i zrobić czary a maszyna się podnosi. Ale co z tego, że się podnosi jak wszystkie pliki i programy niezbędne do aktualizacji strony mam na dysku, który sobie spoczywa na półce? No ale czego ja dla was nie zrobię - ściągnąłem mój ulubiony edytor html-a, z serwera szarpnąłem niezbędne podstrony i jadę. Bo do opisania kilka rzeczy jest gdyż znowu byłem na Koszykach.
To nie jest normalne - pod koniec miesiąca zapożyczam się na maksa coby jakoś przeżyć, robię rzecz, jakiej obiecałem sobie nie robić nigdy więcej, to znaczy odpalam na koncie debet. A następnie, zamiast pospłacać długi, lezę na tanie książki i wydaję lekką rączką stówkę z okładem na lekturę. Czy to już jest objaw chorobowy? Nieważne zresztą. Pokłosie owych zakupów to 7 książek, z których kilka zdążyłem już przeczytać i teraz wam o nich opowiem.
Na pierwszy ogień poszedł najnowszy Pratchett czyli 'Na glinianych nogach'. O fabule rozpisywać się zbytnio nie będę, powiem tylko, że rzecz należy do podcyklu o Straży Miejskiej miasta Ankh-Morpork. Spotkamy zatem starych znajomych: Vimesa (już po ślubie), Marchewę, Nobby'ego, Colona. Pojawi się także nowy rekrut - krasnolud Cudo Tyłeczek (nie ma się co śmiać - imienia ani nazwiska sobie nie wybierał), który w dzień zajmuje się alchemicznym badaniem śladów z miejsc zbrodni a wieczorami przywdziewa kolczyki i nakłada sobie makijaż. Jednakże w roli głównej tym razem występują golemy.
Taka uwaga natury ogólnej i na dodatek pewnie niezbyt odkrywcza (przyznam się wam w konfidencji, że kilka osób już o tym pisało i mówiło) - w miarę jak Pratchett się starzeje, jego książki stają się coraz głębsze i mądrzejsze. Kolor Magii i Blask Fantastyczny były na ten przykład zbiorem luźno ze sobą powiązanych długich dowcipów. Podobne wrażenie miałem podczas lektury Piramid, Czarodzicielstwa, Ruchomych obrazków czy Muzyki duszy. Dla odmiany Mort, Kosiarz, Ciekawe czasy czy Pomniejsze bóstwa były zdecydowanie głębsze i pod płaszczykiem dowcipasów przemycały bardzo ważne kwestie. Dla porównania cytat (z pamięci) z bodajże Koloru Magii: dusijabłek szuka się pod dusijabłonią a skarbu pod ołtarzem - logika! A teraz z Kosiarza: Na co może mieć plon nadzieję jeżeli nie na troskę kosiarza. Jest różnica? Dla mnie jest. Owszem - cytaty dobrałem tendencyjnie i złośliwie ale każdy kto śledzi cykl Świata Dysku zgodzi się, że im dalej w las, tym poważniejsze rzeczy mamy na tapecie. Nie inaczej jest w 'Na glinianych nogach'. Tutaj, jak rzekłem, w roli głównej mamy golemy, które wszystkim kojarzą się z bezrozumnymi maszynami bez woli, stworzonymi do wykonywania rozkazów właściciela. A spryciarz Pratchett zrobił z golemów stworzenia bez mała tragiczne. A może i nie bez mała - jest coś rozbrajającego w scenie, którą klepnę wam poniżej:
'Dorfl stał pod murem na końcu zaułka. Trzech mężczyzn z młotami zbliżało się do niego ostrożnie, w sposób typowy dla motłochu - żaden z nich nie chciał zadać pierwszego ciosu w obawie, że drugi trafi w niego.Rozbroiło mnie to kompletnie. I co tu dużo gadać - rozczuliło. A same golemy są kapitalne. Uwzględniając mechanikę postaci, u Pratchetta różnią się one od klasycznych golemów tylko nieznacznie. Według tradycji lepi się je z gliny a do głowy wkłada filakterię - kartkę ze słowem 'Emeth' (prawda) i to samo słowo ryje mu się na czole (albo pojawia się samo - różne wersje czytałem). Golema można zabić wymazując z czoła pierwszą literę słowa 'Emeth', tak by pozostało 'Meth' co znaczy 'śmierć'. U Pratchetta jest zasadniczo podobnie - golemy mają w głowach kartki ze słowami a zdeaktywować je można albo poprzez wyjęcie owej karki z głowy albo przez rozwalenie golema młotem. Z tej drugiej opcji nader chętnie korzystają mieszkańcy Ankh podczas pogromu. A same golemy, jak to golemy - myślą tylko słowami, które do głów włożyli im ich stwórcy i ślepo wykonują rozkazy. Do czasu gdy jeden z nich nie zostanie obdarowany przez Marchewę wolnością.
Różne sobie zarówno krytyk, jak i czytelnik pod to rzeczy podłoży. Pewnie można nawet dojść do Marksa. Ja tam nikomu interpretacji nie będę podpowiadał - każdy sobie rzecz rozbierze po swojemu. Bo 'Na glinianych nogach' warto przeczytać.
A co oprócz golemów? Ano po kolei - Detyrytus stał się klasycznym twardym gliniarzem działającym na granicy prawa, Angua nie bardzo może zrozumieć dlaczego lubi Marchewę, Nobby zostaje arystokratą i chcą go zrobić królem Ankh, Patrycjusz pada ofiarą zamachu, Vimes detektuje, nie może się przyzwyczaić do życia w hrabiowskim stanie i zmienia porządne buty na obuwie z cienką, tekturową podeszwą, Collon jest w szoku i poznaje 'Ciut Szalonego' Artura, Cudo Tyłeczek analizuje ślady i się emancypuje zaś w Ankh giną poczciwi i nieszkodliwi staruszkowie. Czyli w zasadzie jak to u Pratchetta - mądra opowieść okraszona lokalnym kolorytem. Zupełnie nie rozumiem jak on się może ludziom nie podobać.
Xavras Wyżryn i inne fikcje narodowe autorstwa Jacka Dukaja, to kolejna rzecz wyhaczona na zakupach. Tytułowe opowiadanie czytałem ładnych kilka lat temu i nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Wydało mi się przegadane, rozciągnięte i nudne. Teraz, w kontekście wydarzeń w Czeczenii (podczas pierwszego czytania się tym nie interesowałem zbytnio), odbierałem je zupełnie inaczej. Xavras to historia alternatywna - Piłsudski nie dokonał cudu nad Wisłą, Rosjanie pogonili nam w kota i Polski nie ma. Tytułowy Wyżryn to dowódca jednego z największych oddziałów partyzanckich, nieuchwytny, bezwzględny, skuteczny - kąsa Rosjan i szykuje się do decydującej akcji. Chce mianowicie odpalić w Moskwie bombę atomową. Ma to zwrócić uwagę świata na problem Polski i złamać Rosjan. Oddziałowi Wyżryna towarzyszy przedstawiciel pewnej Amerykańskiej stacji telewizyjnej, który na żywo relacjonuje z pierwszej linii boju - ot, takie wyjątkowe reality-show dla sytych i zadowolonych z życia Jankesów i gratka dla reklamodawców. Dalej mi się to ciężko czytało ale jak rzekłem, percepcja radykalnie inna w porównaniu z pierwszym razem a przez to smakował mi Xavras lepiej.
Opowiadanie tytułowe zajmuje 2/3 objętości, całości dopełniają trzy inne kawałki: Sprawa Rudryka Z., Przyjaciel prawdy. Dialog idei oraz Gotyk. I mówiąc szczerze, jeżeli miałbym ten zbiór polecić, to tylko dla Xavrasa - reszta jest taka sobie. Co w obliczu mojego uwielbienia dla Dukaja może brzmieć dziwnie ale taka jest prawda. No, może Gotyk szarpnął mnie nieco bardziej ale daleko mu do pereł typu Ruch Generała, Katedra, Irrehaare czy IACTE. Ogólnie poprawnie aczkolwiek bez uniesień.
Stephen King - złamałem się i kupiłem sobie Dolores Clairborne. Tym razem mało horroru, więcej psychologii - jest to bowiem studium charakteru tytułowej bohaterki. Dolores zostaje oskarżona o zabicie swojej chlebodawczyni Very Donovan. Vera jest stara, niedołężna, ma nadwagę, nie chodzi a po trzech wylewach niekoniecznie kojarzy o co chodzi. Dlaczego więc spadła ze schodów? I dlaczego obok jej ciała znaleziono wałek kuchenny? Wszystko przemawia przeciwko Dolores. Podczas jej przesłuchania dochodzi jednak do rzeczy zaskakującej - tytułowa bohaterka obstaje przy tym, że Very nie zabiła ale za to przyznaje się do zupełnie innej zbrodni. Do zbrodni, którą popełniła 30 lat temu podczas zaćmienia słońca. Spoko i luz - nie zdradzam tu żadnej tajemnicy, bo wszystkiego o czym wam napisałem, dowiecie się najdalej na 15 stronie książki. A dalej mamy opowieść Dolores, z której dowiemy się jakie zdarzenia popchnęły ją do popełnienia zbrodni mężobójstwa.
Krytyka twierdzi, że jest to najbardziej ambitne dokonanie Kinga - nie mi z tym dyskutować. Pomimo całkowitego 'odhorrorzenia' opowieści, czytało mi się to znakomicie. Szkoda tylko, że zajęło mi to jeden dzień - to za krótko jak na 22,50 (minus 10% dla stałego klienta). Polecam, bo to właściwie jest kawałek z życia - podobne rzeczy możemy od czasu do czasu znaleźć w gazetach. Z tym, że u Kinga kończy się to inaczej niż w prawdziwym świecie (znaczy mało realistycznie). Ale czyta się dobrze.
Hłaskower - stary, znany, dołujący i lubiany. Tym razem upolowałem Następnego do raju. Pewnie każdy wie ale skrobnę - jest to niewesoła historia (jak zwykle zresztą) grupy kierowców ciężarówek, którzy w Bieszczadach wożą drewno. Dżemsy (znaczy te samochody) są stare i rozpadające się, w wyniku czego często i gęsto spadają w przepaść. A kierowcy razem z nimi. Wszyscy czekają na nowe maszyny a zamiast nich dostają politruka-supermena i pieprzniętego ex-partyzanta, który ma obsesję na punkcie własnej odwagi a konkretnie nieokazywania jej.
Następnego po raz pierwszy przeczytałem w 4 klasie ogólniaka i wtedy zostałem literalnie znokautowany. Była to jedna z tych książek, po których ma się ochotę urżnąć albo przywalić komuś w pysk. A najlepiej i to, i to, w kolejności dowolnej. Po 13 latach stwierdzam, że z lekka się zmieniło. Tym razem dostrzegłem, że rzecz jest nieco pretensjonalna a jedyna kobieta na planie ma zbyt duży odpał na punkcie wyjazdu do miasta i przesadza w dawaniu dupy na lewo i prawo. Dostrzegłem również, iż myliłem się co do pewnej genialnej frazy Hłaski. Zawsze wydawało mi się, że cytat 'Na scenę wyszedł garbus. Śmiechom i żartom nie było końca', który jakże celnie opisuje wesołe stado człowiecze, pochodzi z Pięknych dwudziestoletnich. Otóż nie, on pochodzi właśnie z Następnego do raju.
Reasumując stwierdzam, że książka była tym razem mniej wstrząsająca (miałem się ochotę jedynie upić, co też uczyniłem) a za to bardziej wydumana. Chociaż i tak czytało mi się ją bardzo hm... dobrze? Niech będzie, że dobrze. Można sięgnąć.
A teraz będzie o najbezsensowniej wydanych 15 złotych (minus 10% rabatu) i o pogrzebie idola. O Paragrafie 22 napiszę tylko to, że jest to mój żelazny kanon literacki. Zrazu traktowany jako świetny, absurdalny dowcipas, Paragraf awansował z czasem do pozycji koszmarnej i przerażającej, która śmiechem przykrywa horror wojny. I pewnie dlatego tak mnie trzepnął. Raz na 3-4 lata czytam go sobie po raz kolejny i za każdym razem boli coraz bardziej. No i coś mnie podkusiło żeby wydać wzmiankowaną kwotę na Ostatni rozdział, czyli Paragraf 22 bis. Wiedziałem, że musi być słabiej (żelazne prawo sequeli) ale zaryzykowałem. Pal licho zmarnowaną kasę - pieniądz rzecz nabyta. Najgorsze było eksplorowanie tej potworności ze świadomością, że wyszła spod pióra Hellera. Doczytałem tą padlinę do strony 60 i umarłem. A że nie chcę coby mi się za dużo żółci ulało, skomentuję to krótko - profanacja i jedno wielkie gówno. Odpad toksyczny, mijać szerokim łukiem. I nie obchodzi mnie czy po 60 stronie się toto rozkręca - straciłem serce i ochotę, kończyć nie mam zamiaru. Czujcie się ostrzeżeni.
Zamykając temat nowości (w sensie zakupowym) opędzę się szybko z Pieprzonym losem kataryniarza autorstwa Rafała Ziemkiewicza. Z RAZ-em mam sytuację nieco ambiwalentną. To znaczy niektórzy krytycy i krytykanci próbują mnie przekonać, że RAZ jest strasznym grafomanem, facetem bez pomysłów, wężem zjadającym własny ogon i właściwie powinien gnój przerzucać a nie książki pisać. Owszem, zdarzyło mu się popełnić koszmarka pod tytułem Skarby Stolinów (albo coś w tym guście), przy którym pochlapałem białkiem z oczodołów spore kawałki mojego pokoju ale ja bym tak z tą grafomanią nie przesadzał.
Rozumiem, że może budzić wściekłość niektórych osób z uwagi na swoje prawicowe nastawienie i takież komentarze polityczne. Ale robienie z niego drugiego Guya Smitha jest jakąś aberracją. Po pierwsze - 'Szosa na Zaleszczyki'. Po drugie - 'Jawnogrzesznica'. Po trzecie, wreszcie - zbiór opowiadań 'Czerwone dywany, odmierzony krok' z genialnym 'Pięknie jest w dolinie'. Za to RAZ ma u mnie honorowe miejsce na półce, szacunek i litr wódki, jak się w końcu dobiję do niego na jakimś konwencie. Dlatego też nie zgadzam się z ludźmi, którzy pacyfikują bez dania racji Pieprzony los z tej tylko racji, że nie spełniły się komputerowe i społeczne przewidywania Rafała, które zaprezentował kilka lat temu (bo Pieprzony jest rzeczą liczącą sobie prawie dekadę). Tak, tak - niektórzy z tego uczynili zarzut.
Jakoś nie mam siły odnosić się do takich bzdur, bo szkoda na to i mojego czasu, i cennego pasma. Nie wiem czy Ziemkiewicz miał ambicję kształtowania rzędu dusz, czy po prostu chciał napisać rzecz, która by się dobrze czytała. Jak będę miał okazję, to się go może o to zapytam. Podejrzewam, że będąc pragmatykiem i realistą, nie zamierzał nawracać czytelnika na patriotyzm i tego typu niemodne w konsumpcyjno-kosmopolitycznym społeczeństwie historie. Zna Polaków, rozumie Polaków i wie jakie sprzedaże osiąga fantastyka w tym kraju. Znacznie lepszym medium do ruszania sumieniem rodaków są popularne tygodniki opiniotwórcze, do których pisuje. A może coś mamroczę z wieczora? Nieistotne. Ważne jest to, że Pieprzony los bardzo fajnie się czyta. Pomijając kilka drażniących zabiegów stylistyczno-ortograficznych, przez co rozumiem uporczywe spolszczanie pisowni anglojęzycznych terminów komputerowych (notbuk, majnfrem etc.) i nieco mętną końcówkę, całość jest przyzwoitym kawałkiem literatury. A osadzenie go w realiach Polskich dodaje temu wszystkiemu smaczku i powoduje, że czyta się to lepiej niż Gibsona (który, notabene, ma tak fatalny styl pisania, że szkliwo mi trzaska, chociaż czytać go lubię). Jak ktoś to jakimś cudem przegapił, niech w chwili wolnej sięgnie - myślę, że będą to miłe 3 godziny.
A teraz kilka wcześniejszych rzeczy. Zacznę od dwóch absolutnie bajecznych horrorów. Znana jest wam już zapewne moja miłość do najpodlejszego sortu książek i filmów z tego nurtu. Dlatego też odważyłem się sięgnąć po pozycję arcymistrza horrorowego gówna czyli Guya N. Smitha. Pan ten jest dla mnie ewenementem - natrzaskał w swoim życiu kilkadziesiąt książek, w tym kilka kultowych (w pewnych kręgach) cykli bądź minicykli: Sabat, Kraby, Trzęsawisko, Pragnienie czy Dzwon Śmierci. Zarobił walizki pieniędzy, ma fan-kluby i nieustannie pisze tak potwornie niedobre rzeczy, że podczas lektury człowiek ma ochotę wydłubać sobie oczy, żeby tylko zmniejszyć ból istnienia. Sięgając po 'Szatana' nie spodziewałem się niczego innego i po raz kolejny Smith mnie nie zawiódł.
Już zajawka na okładce mnie uwiodła i urzekła: 'Demon Ciemności w Komitecie Centralnym KPZR'. Ano właśnie, przywódca ZSRR pada na serce w najmniej odpowiednim momencie. Kolesie, w których rękach był on marionetką mają poważny zgryz bo co zrobić jak owa marionetka przestała funkcjonować? Wzywają więc fachowca z KGB od ciemnych mocy i wydają rozkaz - Gensek ma być żywy i basta. Fachowiec robi obrzęda, pierwszy sekretarz ożywa ale nie jest już miękką cipą i zaczyna pokazywać pazury. Albowiem z zaświatów nie wrócił Andriej Kieszow a Szatan we własnej osobie. A właściwie we własnej nieosobie. No i zaczyna się tak kosmiczna bzdura, że zgon. Podczas lektury co kilka minut wybuchałem śmiechem - całość nie ma w sobie za grosz logiki, sensu, a co najważniejsze, grozy. A na dodatek wesoło się czyta wyobrażenia człowieka Zachodu na temat Związku Radzieckiego. Miłośnikom dobrej komedii - polecam. A tak na poważnie - tylko dla ultrasów.
Druga pozycja to Czarny Anioł znanego i lubianego Grahama Mastertona. Pierwszy raz przeczytałem to bodajże na 3 roku studiów i bardzo mi się Anioł spodobał. A to z uwagi na bardzo naturalistyczne opisy rytualnych mordów. Wiem, że moją stronę czytają kobiety, więc może tylko mały kawałeczek dla zobrazowania wizji pana autora a osoby wrażliwe raczej powinny sobie następne kilka linijek odpuścić i wcale nie żartuję. A więc mianowicie mamy rzecz następującą: żona przybita gwoździami do podłogi za ręce (dłonie) i nogi (doły podkolanowe) i zgwałcona, mąż przybity tak samo i zmuszony do oglądania tego wszystkiego. Następnie ich dzieci przybite za rączki do ściany i podpalone. A wszystko to plastycznie i obrazowo opisane na 15 stronach.
Jak rzekłem mamy rytualne mordy a ich celem jest sprowadzenie na świat Pana Kłamstwa - Beliala. Główny bohater prowadzi śledztwo, główny sprowadzacz (zwany Szatanem z Mgły) robi wszystko, coby Beliala sprowadzić i ogólnie jest dosyć obrzydliwie. A na koniec Belial przychodzi, zjada prawie wszystkich i daje się odprawić z powrotem do piekła w najgłupszy z możliwych sposobów. I Bóg mi świadkiem zupełnie nie wiem dlaczego mi się ta książka 10 lat temu podobała. Znaczy wiem ale nie rozumiem. Znaczy rozumiem ale staram się to wyprzeć. A co najgorsze, paradoksalnie obecna lektura dostarczyła mi również mnóstwa zabawy przetykanej ledwo hamowanymi odruchami wymiotnymi. Ja chyba naprawdę kocham gówniane horrory. Pozycja tylko dla ultrasów.
Pamiętacie jak wam pisałem o Talizmanie autorstwa Kinga i Strauba? Nie wiem czy wspominałem (pewnie tak), że jest kontynuacja tej książki. Czarny Dom, bo o nim mowa, powtórzyłem sobie w czasie posuchy i muszę przyznać, że po lekturze Mrocznej Wieży czytało mi się to o niebo lepiej niż za pierwszym, drugim i trzecim razem (wspominałem, że niektóre rzeczy czytam po wielokroć? Teraz już wiecie). Bo jedna połowa książki to nawiązania do Talizmanu a druga połowa to nawiązania do Mrocznej Wieży. Trzecia połowa to... no dobra, nie ma trzeciej połowy. Jak ktoś polubił Talizman, to polubi też Czarny Dom. Jak ktoś nie polubił Talizmanu, to Czarny Dom mu się raczej nie spodoba. A jak ktoś nie lubi Kinga, to niech zapomni co przeczytał. Ja tam polecam. A przy okazji - podobnież jutro ma mieć premierę 5 część Mrocznej Wieży czyli wyczekiwane Wilki z Calla. Koszyki - nadchodzę.
Poprzednim razem wyraziłem stonowany zachwyt Kodem Leonarda da Vinci. Postanowiłem więc sięgnąć po poprzednią książkę Dona Browna czyli po Anioły i Demony. Tym razem mamy lepszą akcję - członek sekty assasynów morduje księdza pracującego w CERN-ie, wypala mu na klatce piersiowej napis Iluminati i kradnie czarną skrzynkę z tajemniczą substancją. Następnie umieszcza ową skrzynkę w pewnym miejscu pod Watykanem, w którym akurat zaczyna się konklawe. Potem porywa czterech kardynałów, którzy mają największe szanse na wybór i ogłasza światu, że co godzinę, zwłokami kolejnego zakładnika, będzie przyozdabiał elementy architektoniczne świętego miasta. Sprawę musi wziąć w swoje ręce nasz stary znajomy - Robert Langdon, który z pomocą przybranej córki zamordowanego księdza-naukowca i przy wątłym współudziale Gwardii Szwajcarskiej stawi czoło Iluminatom, assasynowi i pannarodowym spiskom.
Czego my tu nie mamy - lot ze Stanów do Szwajcarii w godzinę (superszybki odrzutowiec), upadki z wielkich wysokości, tajne bractwa, zagadka kryminalna, zagadka historyczna, spiskowe teorie dziejów, świątynia Iluminatów w samym sercu Watykanu - no cuda na kiju. I powiem szczerze - nie interesuje mnie, czy Brown ma odpał w mózgu i antykatolicką palmę. Dostałem sprawnie napisane czytadło, które wciągnąłem w dwa dni i które dostarczyło mi mnóstwo dobrej zabawy. No dobra - dialogi takie sobie a zagadki miejscami naiwne ale pożera się to w tempie błyskawicznym i rzecz spełnia wszystkie wymagania, jakie stawiam dobremu czytadłu. A krytycy niech się za łby wodzą, wyzywają mnie od niedouczonych głupków. Mam to albowiem głęboko w końcowym odcinku jelita grubego. Ja tam się przy książce czasami chcę dobrze bawić a nie patroszyć swoją psyche. Dlatego też polecam - na sezon przedwakacyjny jak znalazł. Kupa dobrej zabawy gwarantowana.
Na koniec zapodam dwie najkrótsze rekomendacje w historii tej strony. Pierwsza dotyczy dosyć głośnej ostatnio książki pt. Modyfikowany węgiel autorstwa Richarda Morgana. Zgadzam się ze wszystkimi entuzjastycznymi recenzjami, które przewaliły się jakieś pół roku temu przez branżowe periodyki. Zdecydowanie warto.
Druga książka to Zmieniaki pana Michaela Marshalla Smitha. Ponura, aczkolwiek z iskierką nadziei, dystopia podejmująca modny ostatnio temat klonowania. A konkretnie klonowania na części zamienne. Dyskutować można z postawioną tezą, że tytułowe zmieniaki najpierw w pocie czoła się hoduje a następnie przetrzymuje w warunkach, przy których obóz koncentracyjny to sanatorium, bo jakoś mi się to kłóci z rachunkiem ekonomicznym i logiką klientów owych Farm. No bo jak już mam swojego bliźniaka, który w razie czego będzie dawcą, to raczej chciałbym, żeby ów dawca był przynajmniej zdrowy. Niech będzie - licencia poetica. Ale trudno dyskutować z tezą, że świetnie się to czyta. Krzyżówka mrocznych klimatów rodem z malowideł Bosha z Chandlerowskim klimatem i cynicznym humorem daje bardzo satysfakcjonującą rzecz, którą przyjąłem z dużą przyjemnością. No dobra - może nie z przyjemnością, bo prezentowanym treściom daleko do sielankowych kawałków ze Stumilowego Lasu. Lepszym słowem będzie - z satysfakcją. Dobrze napisane i daje do myślenia.
Na sam koniec refleksja - w pisanie na stronę bawię się amatorsko i robię to wtedy gdy mam wolną chwilę albo mnie roznosi wręcz chęć podzielenia się z czytelnikami jakimiś emocjami. Nie będę raczej zarabiał na życie jako recenzent, nie będę się realizował jako autor zbiorów opowiadań albo cykli powieściowych. Mam świadomość wątłości własnego warsztatu (bo i niby jak i kiedy go doskonalić). Ale póki co cieszę się, że na mojej stronie nie uświadczycie potworków językowych, stylistycznych czy gramatycznych. A jak już konstruuję koszmarne zdanko, to zawsze opatruję je disklajmerem, że zabieg jest zamierzony albo, że nie chce mi się owego zdania zmieniać gdyż jest piękne w swojej szpetocie. Ale Bóg mi świadkiem, jeżeli któregoś dnia przez sito autocenzury przemknie mi się coś zbliżonego, do rzeczy, którą przytoczę za moment, zwijam zabawki z piaskownicy i idę na kulkę naftaliny. A teraz coś, co mnie dzisiaj zabiło:
'Ta proweniencja powieści z opowiadania ma niestety swoje negatywne odbicie w konstrukcji i percepcji utworu.' - ja rozumiem o co w tym zdaniu chodzi ale jest ono tak potworne, że nie mogłem się powstrzymać przed zacytowaniem. A co najgorsze znalazłem owo zdanie nie na stronie domowej trzynastolatka a w serwisie z ambicjami. To tyle.
W tym momencie pozwolę sobie przerwać, pożegnam się tradycyjnym 'do poczytania' i do następnego razu.