11-12
Myślałem sobie różne rzeczy na temat ilości wolnego czasu w grudniu ale zajścia jakie miały miejsce ostatnio, przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Bez wdawania się w szczegóły mogę powiedzieć tylko, że jeżeli wydaje wam się, że gorzej być nie może, to zawsze znajdzie się ktoś, kto udowodni, że się myliliście. W związku z tym wszystkim, zastanawiać się powoli zaczynam nad formułą tej strony. Nie ma szans na częstsze aktualizacje w chwili obecnej i nie zależy to ode mnie. Po prostu te resztki życia prywatnego, które mi zostały muszę jakoś dzielić między różne zajęcia i na pisanie na stronę mam siłą rzeczy coraz mniej czasu. W związku z tym myślę o czymś na kształt rotacji - aktualizacja raz na dwa tygodnie, naprzemiennie raz filmowa a raz o książkach. No i selektywnie, selektywnie, bo chyba nie starczy mi czasu na opisywanie wszystkiego co przeczytam i zobaczę. Jakby ktoś miał inne propozycje, to zapraszam na priva. Wszystko jest do przemyślenia. A na razie spróbuję coś poopowiadać o nielicznych zaliczonych lekturach.
Po raz chyba przedostatni zacznę znowu od Kinga (przedostatni, bo już tylko Rose Mader mi została do przeczytania chyba, że w międzyczasie pojawi się coś nowego). Otóż znowu wizyta na Koszykach zaowocowała skromnymi zakupami. Skromnymi, bo z tanich rzeczy nie znalazłem nic interesującego a na nowe (czytaj: drogie) mogę sobie pozwolić w małych ilościach. Po przetrząśnięciu karmanów okazało się, że stać mnie na zbiór opowiadań Kinga 'Wszystko jest względne' oraz na nową powieść Feliksa W. Kresa 'Klejnot i wachlarz'. Kres na razie w czytaniu a o Kingu wam opowiem.
'Wszystko jest względne' to zbiór 14 nowych opowiadań Króla. Tym razem środek ciężkości nieco się przesunął, bo jeśli dobrze się im wszystkim przyjrzeć, to na dobrą sprawę tylko 5, może 6 to klasyczne opowieści grozy. Resztę można podciągnąć pod kryminały, sensację i główny nurt. A teraz po kolei.
'Prosektorium numer cztery' - co byście zrobili gdybyście obudzili się na stole sekcyjnym i zobaczyli nad sobą lekarza, który chce was rozciąć? No żeby poznać przyczynę zgonu, nie? A wy jesteście żywi ale nie możecie dać żadnego widomego znaku owego życia. To właśnie przytrafiło się głównemu bohaterowi tego opowiadania. Napisane jest tak, że do końca właściwie nie wiemy czy on faktycznie nadal żyje, czy to już może jego duch krąży nad wodami. A właściwie chciałby krążyć ale nie może się z martwej powłoki wyrwać. Opowiadanie porządnie szarpie nerwy, nie sposób się od niego oderwać a zakończenia oczywiście nie zdradzę. Mocna rzecz.
'Człowiek w czarnym garniturze' to Kingowskie rozwinięcie opowiadania jego przyjaciela. Dziadek przyjaciela był święcie przekonany, że pewnego dnia spotkał diabła. Nie żadnego tam czerwonoskórego typa z rogami i krępującym ogonem ale normalnego człowieka. Jednakowoż z ogniście czerwonymi oczami i wydzielającego duszącą woń siarki. Jak King sam pisze, nie jest zadowolony z tego opowiadania i ze zdziwieniem przyjął fakt jego nagrodzenia w Konkursie Opowiadania O. Henry'ego. Nie pozostaje mi nic innego jak zgodzić się z Mistrzem. Historyjka umiarkowanie ciekawa, znając inne rzeczy Kinga z łatwością możemy przewidzieć bieg wypadków i zakończenie ale jak zwykle napisana sprawnie. Do przeczytania ale bez uniesień.
'Wywiozą ci wszystko, co kochasz' - czytając taki tytuł opowiadania zawsze ściskam kciuki za to, żeby okazało się przynajmniej w połowie tak dobre jakie chciałbym, żeby opowiadanie o takim tytule było. W tym kawałku King osiągnął moim zdaniem mistrzostwo świata. Zero zdarzeń nadprzyrodzonych a jedynie zmęczony życiem człowiek, notatnik, w którym zapisuje ciekawe teksty z przydrożnych tablic, pokojów hotelowych i publicznych toalet i motel przy autostradzie. I to wszystko. Nie ma więcej głównych bohaterów. Nic się nie dzieje, żadnych strzelanin, emanacji mocy spoza czasu i przestrzeni. Brakuje nawet porządnej eksplozji. Jedna długa 'goń myślowa' człowieka, który chce ze sobą skończyć. Pewnie wielu powie, że ckliwe, sentymentalne, banalne i płaskie. Niech sobie mówią. Mną potrząsnęło a pod koniec mentalnie ściskałem kciuki za Alfiego Zimmera. Mam nadzieję, że mu się udało. Choćby dla tego kawałka prozy warto po ten zbiór sięgnąć.
'Śmierć Jacka Hamiltona'. John Dillinger - barwna postać, barwne życie, spektakularna śmierć. Taki Amerykański bandyta. Opowiadanie to przedstawia historię śmierci jednego z członków jego bandy. Ależ to zabrzmiało. No ale taka jest prawda - tytułowy Jack Hamilton był jednym z członków grupy Dillingera i podobno skończył tak, jak to opisał King. Konał długo i w męczarniach. Farsz fabularno-dialogowy to w większości licencia poetica Kinga. Zgrabne, momentami wzruszające ale zupełnie nie wiem po co napisane. Pewnie dlatego, że nie jestem Amerykaninem i legenda Dillingera ani nie jest mi szczegółowo znana, ani do mnie jakoś specjalnie nie przemawia. Ot, taki dysonans kulturowy. Ale czyta się to przyjemnie.
'W sali egzekucyjnej' opowiada o spotkaniu Amerykańskiego dziennikarza z przedstawicielami bardzo niesympatycznego rządu jednego z nienazwanych południowoamerykańskich państw. Spotkanie ma miejsce w niemiłych okolicznościach przyrody, w niefajnym wnętrzu (kazamaty) a jego celem jest uzyskanie od Amerykanina informacji na temat rebelianckich sił zbrojnych. Wszelkimi możliwymi środkami i, w miarę możliwości, z pogwałceniem wszelkich traktatów o humanitarnym traktowaniu podejrzanych. Tak mi się wydaje, że King chciał powiedzieć coś o niezłomności ludzkiego ducha i o zwycięstwie nad własnymi słabościami ale mi to nie podeszło. Kilka zbyt nieprawdopodobnych akcji rozkruszyło wątłą sympatię, jaką miałem do tego opowiadania po przeczytaniu kilku stron. I znowu miałem dysonans - z jednej strony fabuła zbyt wątła a z drugiej sprawne pióro. No i weź tu człowieku bądź mądry, podoba ci się to czy nie? Sam już nie wiem, magik cholerny.
'Siostrzyczki z Elurii' były dla mnie na początku prawdziwą gratką. Jest w nich opisany jeden z epizodów z życia Rolanda z Gilead. Rewolwerowca. Tak, tak - tego Rolanda. Już szuka Mrocznej Wieży i jeszcze szuka tropu Człowieka w Czerni. Tym razem przyjdzie mu się zmierzyć z tytułowymi paniami, które nie do końca są ludźmi. Znaczy się, tak konkretnie, to są wampirami. Przyzwoicie napisane opowiadanie grozy, z ogólnie znanym i lubianym bohaterem - czego więcej chcieć? Ano chcieć, chcieć. Chcieć kolejnej części Mrocznej Wieży. W notce odautorskiej King dodatkowo narobił mi smaku - Wilki z Calla liczą sobie 900 stron. Teraz tylko trzymać kciuki za Polskiego tłumacza (dopinguję pana/panią z całych sił) i czekać na premierę. Natomiast opowiadanie zaczyna się dobrze a kończy gorzej. Mówiąc szczerzę - zawiodłem się nieco.
'Wszystko jest względne'. Główny bohater to typowy przeciętniak. Przeciętna praca, przeciętne zarobki, przeciętne życie bez wielkich perspektyw. Ma jednak pewien szczególny dar (no bo niby jak mogłoby być u Kinga?) - potrafi pisać takie listy do ludzi, po lekturze których adresatom przytrafia się nieszczęście. Żadne tam spektakularne zejścia - ot, śmierć z przyczyn naturalnych albo samobójstwo. Daru nie nadużywa ale jest w pełni świadom tego, że wie jak to robić (inna sprawa, że nie wie za bardzo jak to działa). Pewnego dnia zostaje skaptowany przez przedstawiciela tajemniczej organizacji. Za wikt i opierunek ma oddać się epistolografii. Adresy dostarczy firma. Mroczne, mocne i konkretne. Kapitalnie mi się to czytało. Niestety, zbyt przewidywalna końcówka ale ta łyżeczka dziegciu beczki miodu nie popsuła. Polecam.
'Teoria zwierząt domowych L.T.'. Coś dla miłośników psów i kotów. Oraz dla badaczy reakcji chemicznych zachodzących w związkach damsko-męskich. Zaczyna się jak humoreska, kończy groźnie, przygnębiająco i dołująco. Bardzo mi się podobało. Bardzo.
'Drogowy wirus zmierza na północ'. Najsłynniejszym kawałkiem o zmieniającym się obrazie był 'Portret Doriana Graya'. W tym przypadku obraz zmienia się nie pod wpływem podłości popełnianych przez głównego bohatera. Po prostu główna postać owego portreciku żyje własnym życiem i faktycznie zmierza na północ. Końcówka niestety do bólu przewidywalna. Bywa. Bez uniesień.
'Obiad w Gotham Cafe'. Bardzo dziwne opowiadanie i spodziewałem się innego rozwoju wydarzeń. Głównego bohatera opuszcza żona. Bez żadnego widocznego powodu (znaczy powody są ale my poznajemy je nieco później) prosi o rozwód. Strony i ich adwokaci spotykają się na obiedzie w tytułowej restauracji w celu omówienia pewnych spraw formalnych. A potem zaczyna się obłędna sarabanda. King bez ostrzeżenia przeskakuje z historii o tym jak to ludzie się od siebie oddalają do historii o tym, jak to ludziom czasem odbija. Dezorientujące ale bardzo mi się spodobało.
'To wrażenie można nazwać tylko po francusku' - kolejny kapitalny tytuł. Opowiadanie też dobre. Para, której się trochę nie układa wybiera się na drugi miesiąc miodowy. W czasie podróży żona ma nieustające deja vu. Czasami jej predykcje się sprawdzają, czasami nie, rozjeżdżają się szczegóły ale ogólna wizja znajduje potwierdzenie w rzeczywistości i jest bardzo niepokojąca. Mamy tutaj fabułę szkatułkową to znaczy bohaterka przechodzi na coraz wyższe poziomy świadomości - no wiecie, pierwsze deja vu jej się przyśniło, drugie było wynikiem zamyślenia i tak dalej. Motyw często stosowany w filmach i eksperymentalnych powieściach. Tutaj jednak King wodzi nas za nos bo tak właściwie to opowiadanie jest o czymś zupełnie innym niż problemy małżeńskie czy różnica w czasie percepowania zdarzeń przez obie półkule mózgu. Mocna końcówka i koncepcja, która mi również często łazi po głowie. Przeczytajcie to zrozumiecie o czym mówię. Polecam.
'1408' to opowieść o nawiedzonym pokoju hotelowym i cynicznym autorze książek o nawiedzonych miejscach. Nie musisz wierzyć w duchy, wystarczy, że da się na nich zarobić. Tym razem jednak jego sceptycyzm zostanie wystawiony na bardzo poważną próbę. Niby o nawiedzonych domach, pokojach, uroczyskach, moczarach i mokradłach przeczytałem w życiu dużo ale to opowiadanie ma jakiś taki niepokojący klimat. Podczas lektury, na granicy percepcji cały czas mi coś brzęczało. Podobało mi się to uczucie, które można nazwać nie tylko po Francusku. No dreszcze miałem a rzadko mi się to ostatnio zdarza.
'Jazda na Kuli'. Opowiadanie już legendarne, bo było bodajże pierwszym opowiadaniem poczytnego pisarza opublikowanym początkowo tylko w Internecie. Potem King poszedł za ciosem i zaczął w ten sam sposób wydawać powieść 'Plant' ale mam wrażenie, że z nią już nie poszło tak dobrze, bo według mojej wiedzy chyba jej nie dokończył (ale nie upieram się fanatycznie przy tej wersji). Student, matka doznająca udaru mózgu i makabryczna podróż do szpitala. Przy tym ascetycznym streszczeniu pozostanę, bo nie ma sensu streszczać czegoś, co moim zdaniem należy przeczytać. Jedno z lepszych opowiadań w zbiorze.
I na koniec króciutkie opowiadanko 'Szczenśliwa moneta'. 10 stron o tym, jakie dziwne napiwki potrafią czasami zostawić goście hotelowi. Powiedziałbym, że to bardziej wprawka literacka niż opowiadanie. Mi się nie spodobało.
Reasumując rzeknę krótko - dzięki kilku perełkom nie żałuję kasy wydanej na tę pozycję. Kilka opowiadań jest co prawda na raz (i do zapomnienia) ale do kilku będę wracał. A do jednego albo dwóch będę wracał bardzo często. Polecam z czystym sumieniem.
'Maska Lokiego' - to już druga przeczytana przeze mnie rzecz, na której oprócz nazwiska Rogera Zelaznego widnieje druga familia. Przy Donnerjacku była to Jane Lindskold, tym razem dostaliśmy Thomasa T. Thomasa (to musi być pseudonim literacki). Wtręt mój miał charakter jedynie informacyjny gdyż obecność pana TTT nie rzutuje (albo rzutuje pozytywnie) na poziom książki. Bardzo mi się spodobała. Historia zaczyna się (chronologicznie rzecz biorąc) w XII wieku, w czasach wypraw krzyżowych. Hasan as-Sabah, założyciel i przywódca sekty assasynów wtedy właśnie, po raz pierwszy, spotkał się i stoczył pojedynek z Tomaszem Amnetem - templariuszem, strażnikiem tajemniczego kamienia dającego moc i sprowadzającego wizje. Taaaa... jak ja uwielbiam produkować takie zdania. A jeszcze bardziej uwielbiam je zostawiać w tekście celem popastwienia się nad czytającymi. Chodzi o to, że obaj panowie obdarzeni są potężną mocą. Hasan włada mroczną magią i jest długowieczny. Długowieczność dają mu łzy Arymana - mikstura, którą pędzi z krwi pomordowanych dzieci, łez matek, którym te dzieci pomordowano i innych, równie sympatycznych, ingrediencji. Założył zakon fanatycznych morderców - assasynów i od samego początku jest ich przywódcą. Dnia pewnego dochodzi do wspomnianego przeze mnie pojedynku z Amnetem i Hasan wygrywa. Jego moc jest potężniejsza, doświadczenie i umiejętności większe. A teraz będą być może głupoty (bo książkę czytałem głównie przed zaśnięciem i kilka rzeczy mogło mi umknąć) ale Amnet był albo inkarnacją Lokiego albo był przez niego sterowany. W tym momencie wsiądę na swojego konika.
Loki jest postacią znaną ze skandynawskiej mitologii, którą uwielbiam (mitologię, nie postać). Był jednym z Asów. Do Asgardu trafił dzięki pomocy udzielonej pewnego dnia Odynowi i Thorowi. Początkowo lubiany, z czasem popadł w niełaskę. Według znanych mi podań podpadł Asom gdyż w końcu górę wzięła jego zła natura - był synem boga i olbrzymki a olbrzymi, nie dość, że mieli bardzo paskudne charaktery, to dodatkowo toczyli z Asami wojnę, która doprowadzi w końcu do Ragnarok - ostatecznej bitwy niosącej zagładę bogom, ludziom i olbrzymom (wybaczcie trywializację i uproszczenia ale muszę się streszczać). Była afera z naszyjnikiem, z kradzieżą jabłek dającym Asom młodość i siłę, Loki podprowadził również Thorowi jego młot Mjolnir. Miarka jednak się przebrała gdy doprowadził do śmierci Baldra. Baldr był ulubieńcem bogów, kochanym przez wszystkich, nawet olbrzymów. Jego śmierć miała znacznie przyśpieszyć Ragnarok i żeby jej zapobiec zaklęto wszystkie rośliny, zwierzęta i materię nieożywioną tak, żeby nie dało się go niczym zabić. Przeoczono jednak jemiołę, bo przecież coś tak słabego, coś co nie może wyrosnąć z ziemi i musi pasożytować na drzewach, nie może przecież nikogo skrzywdzić. Loki znalazł jednak sposób - wyciął z jemioły ostrze, potężnymi zaklęciami nadał mu twardość kamienia i włożył w rękę ociemniałego Hoda, brata Baldra. A potem tragedia na miarę biblijnej - brat zabija brata a Loki, radując się z kolejnej uczynionej podłości, oddala się do swojej kryjówki. Tego Asowie nie mogli zdzierżyć - schwytali Lokiego, ze ścięgien jego syna, zamienionego w wilka i zabitego, uczynili pęta którymi przywiązali Lokiego do skał. Nad głową powiesili mu jadowitego węża, którego jad skapuje na twarz boga i przysparza mu niewypowiedzianych cierpień. Żeby jednak złagodzić nieco karę, pozwolili na to, żeby przy Lokim została jego żona (albo córka - nie pamiętam), która zbiera jad w wielką misę. Gdy misa się napełni, odwraca się na chwilę żeby ją opróżnić. Wtedy jad znowu spada na twarz Asa a ten, skręcając się w cierpieniu, wstrząsa całą ziemią. I będzie tak wisiał w opuszczonej jaskini aż do Ragnarok - wtedy albowiem spadną wszystkie pęta i róg Heimdala pełniącego straż na moście Bifrost zwoła wszystkie rasy na pole ostatecznej bitwy. Mógłbym jeszcze długo ale nie chodzi mi o bajędy o skandynawskich mitach - te warto w wolnej chwili przeczytać.
Wracając do ad remu - Loki steruje kolejnymi osobami i w pojedynkach toczonych przez stulecia próbuje pokonać Hasana. Gdy mu się to uda będzie wolny. I w zasadzie o tym jest ta książka. Wiele rzeczy mi się w niej podobało - nawiązanie do mitów skandynawskich, spora część poświęcona krzyżowcom i Templariuszom (uwielbiam ten kawałek historii), żywa akcja, suspens, umiejętne odkrywanie kolejnych tajemnic. Zazgrzytało mi kilka nielogicznych posunięć głównych bohaterów. Ogólnie rzecz biorąc bardzo pozytywne zaskoczenie.
Ponadto ustrzeliłem dwie kolejne powieści Vonneguta - Kocia kołyska i Rysio Snajper. Krótko się z nimi opędzę - mam wrażenie, że Vonnegut jest pisarzem, którego albo się lubi albo nie. Powiem szczerze, lubię go czytać, leży mi jego charakterystyczny styl ale nie jestem w stanie dostrzec jego geniuszu. Owszem, pisze zakręcone historie, lubi pokazywać jak naszym życiem rządzi przypadek, humanistą i postmodernistą też jest ale brakuje mi w jego powieściach mocy. Mocy, która by mną potrząsnęła i pozwoliła powiedzieć: tak, to jest Coś. To jest coś ale nie Coś. Mam nadzieję, że rozumiecie o czym do Was mówię? Obie wspomniane rzeczy przeczytałem z przyjemnością i polecam.
A teraz, z braku nowości, będę mówił o powtórkach. Ale bez użycia copy-paste, bo to są powtórki dotyczące rzeczy, które przeczytałem zanim zacząłem bawić się w opisywanie moich czytelniczych bojów na stronie. Na pierwszy ogień Robert Sheckley.
Wspominałem kiedyś o nim mimochodem a teraz chciałbym zarekomendować moim zdaniem jego najlepszy zbiór opowiadań. Bo Sheckley ma taką przypadłość, że w opowiadaniach wspina się na wyżyny a przy dłuższych formach szoruje brzuchem po dnie Morza Grafomanów.
Pielgrzymka na Ziemię, bo o niej mowa, mieści w sobie 27 opowiadań. Według mnie jest to najlepszy zbiór opowiadań sf jaki kiedykolwiek ujrzał światło dzienne. Obok niego mógłbym może jeszcze postawić Gwiazdę Artura C. Clarka ale to wszystko. Z rozważań wyłączyłem, rzecz jasna, wszelkie antologie bo tam z założenia trafiają thebestofy.
Spośród rzeczy pomieszczonych w Pielgrzymce co najmniej 8 ociera się o geniusz, 5 kawałków jest średnich a reszta to stany górne. Przyznacie, że dobra statystyka. Pamiętam pierwszą lekturę - po zakończeniu jednego opowiadania zastygałem w bezruchu i zadawałem sobie pytanie: co jeszcze lepszego on może wymyślić? Po 10 minutach miałem deja vu, bo ten skubaniec jednak dawał radę i wymyślał coś lepszego. I lepszego. I jeszcze lepszego. Pomijając te pięć obsuwek tkwiłem w permanentnym zachwycie. Od tamtej pory przeczytałem Pielgrzymkę przynajmniej 20 razy (jeżeli nie więcej), czasami w całości, czasami tylko wybrane kawałki. I za każdym razem mi się to podobało. Podczas ostatniego czytania okazało się, że jest bez zmian. Przez takie perły jak 'I cebula, i marchewka', 'Zwiadowca-minimum', 'Ptaki-czujniki', 'Siódma ofiara', 'Wystarczy zadać pytanie' czy 'Czy pani coś czuje, kiedy to robię' przemknąłem jak burza. Z nieodmienną radością na twarzy. Reszta wchodziła równie przyjemnie.
Co jest w tych opowiadaniach, że po 15 latach dalej się podobają? Świetne, przewrotne pomysły, sprawne pióro i ocean humoru. I to wystarczy. A jak ktoś nie wierzy, to łatwo się może przekonać, że nie kłamię. Wystarczy sięgnąć po Pielgrzymkę na Ziemię. Dla mnie jest to kanon literatury sf.
Ponieważ kawałek o Dominium Solarnym mi się nieco rozrósł i nie mogę go ciągle dokończyć, wrzucę go na dniach, razem z kolejną porcją filmów. Do poczytania.