Tekst ów powstał dawno temu. Nawet nie jest specjalnie śmieszny. Ale zostałem poproszony o wrzucenie go na stronę. Tak pięknie sformułowanej prośbie nie mogłem się oprzeć. Szkoda tylko, że wrzucam go o jakiś miesiąc za późno :) Cóż mogę powiedzieć - bywa. I lepiej późno, niż wcale. Na dodatek mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna a jak kończy. Dobra, kończę bredzić. Tak wyglądała moja walka z biblioteczką, która pomimo całej swojej upierdliwości podczas licznych przeprowadzek, jest przedmiotem mojej dumy. I chociaż daleko mi do szczęściarzy, którzy książki trzymają w tapczanie, w łazience i na kuchence gazowej, to i tak mam literatury całkiem sporo. A w sposób opisany poniżej próbowałem nad nią dnia pewnego letniego zapanować.
Biblioteczka Teklaka
W pierwszych słowach mego listu chciałbym nawazelinować przepiękny pokaz sił natury, który miałem przyjemność podziwiać 2 godziny temu. Świetnie komponował z moim stanem ducha. Bo ludzie to nie wiedzą, jakie siły drzemią w przyrodzie. A przy okazji umyło mi balkon. I krzesełka plastikowe.
A teraz na poważnie: Fajne mam mieszkanko bo własne ale piętno mu się należy za zbyt małą kubaturę sypialnio-biblioteki. Otóż, opętany jakimś niepojętym dla mnie szałem, postanowiłem zrobić wreszcie porządek z moimi książkami i czasopismami. Przez te kilka przeprowadzek, targając na plecach 30 kg papieru, obiecywałem sobie, że w moim mieszkaniu będzie książkom fajnie.
No i było fajnie. Część z nich została zwalona na półki bez ładu i składu a reszta leżała sobie grzecznie pod ścianą w kartonach, pryzmach, kupach i stertach. I zbierała kurz. Dzisiaj powiedziałem sobie: dość. Będziemy to systematyzować. No i sobie usystematyzowałem, murwa je w kadź.
Pierwszy krok - opróżnienie półek z książek i ułożenie ich na podłodze w dużym pokoju (o w dupę, tyle was?). Krok drugi - opróżnienie kartonów (carramba, w kartonach zajmowałyście mniej miejsca). Krok trzeci - opróżnienie plecaków, toreb podróżnych i reklamówek (to gdzie niby ja mam się podziać, na korytarzu?). Krok czwarty - przecież jeszcze w sypialni mam trzy kartony, z czego dwa z książkami (fak, zasłany korytarz i pół kibla). Krok piąty - zawiesiłem się na żyrandolu i próbowałem z góry objąć ten hektar literatury, niestety nie miałem lornetki. Przemknąłem po ścianach do łazienki, namoczyłem szmatkę, wytarłem półki, wyschły, zaciągłem je Pronto w spraju, Pronto roztarłem szmatką, nadając matowemu regałowi na książki połysk. Cholera, on nigdy nie błyszczał. Zmęczyłem się. Wyszedłem na balkon. Spadł deszcz. Wszedłem z powrotem do domu. Potknąłem się o czterotomową encyklopedię, stłukłem dwa palce i mało nie rozpirzyłem sobie ryja o ścianę. Bueh, pierwsze koty za płoty.
Minęło 30 strzałów znikąd, wymyśliłem klucz, wg jakiego rozstawię książki na półkach. Zacząłem ustawiać. Klucz ssie. Minęło kolejne 20 strzałów znikąd. Opracowałem kolejny, rewelacyjny klucz. Ssie jeszcze gorzej. Wróciłem do klucza pierwszego. W międzyczasie z dużego pokoju dobiegał mnie szelest - to książki męskie dobierały się do książek żeńskich. W wyniku czego, co było skutkiem, książek w niewyjaśnionych okolicznościach przybyło (mnożą się cholery, czy jak?). Wyszedłem na balkon. Zmokłem. Wróciłem do pokoju. Zgłośniłem muzykę. Zapomniałem, że to soundtrack z Requiem for a dream. Zrobiło mi się słabo, smutno i dostałem dreszczy.
Siadłem na fotelu, uprzednio zganiając z niego małe książeczki. Po kilkunastu minutach doszedłem do siebie. Wziąłem się w garść. Zacząłem ustawiać książki na półkach spontanicznie, czniając wszelkie klucze. Encyklopedie, słowniki i podręczniki zajęły dwa razy więcej miejsca, niż było dla nich przewidziane. Dalej było jeszcze gorzej. Na półkach zmieściła się tylko literatura sf w całości + Łysiak + żelazny kanon - moje ulubione książki (Władca Much, Książe, Pachnidło, Imię Róży, Przygody dobrego wojaka Szwejka, Homo Faber, 1984, Paragraf 22, Grek Zorba, Mechaniczna Pomarańcza i cykl Narnijski). Na honorowym miejscu postawiłem Mistrza i Małgorzatę. Literatura mainstreamowa w dalszym ciągu zalegała podłogę. Trochę horrorów przegapiłem i już nie chciałem psuć pięknej koncepcji. Wyszedłem na balkon. Znowu zmokłem. Wróciłem. Zresztą, i tak byłem spocony jak świnia.
Na półkę zamykaną (ground zero) wcisnąłem wszystkie roczniki Fantastyki, Fenixy i Magię i Miecz. W Wyszkowie ubyło 4, we Włodawie 5, u mnie nie ubyło wcale. Fak, łaza men? Ponownie napełniłem książkami wszystkie kartony. Trochę ubyło. Kartony ustawiłem w cieszące oko pryzmy pod ścianą. Po minucie kartony przesunąłem w inne miejsce - zasłaniały albowiem jedyny wolny kontakt w dużym pokoju.
Wyszedłem na balkon, zakląłem głośno, wróciłem do pokoju, soundtrack z RFAD podgłośniłem na maksa - gorzej być nie może. Myliłem się - zrobiło mi się gorzej. Ściszyłem. Co robić? Znikąd pomocy. W końcu stwierdziłem, że bez radykalnych środków się nie obejdzie. Całą resztę książek z podłogi wwaliłem między górę regału a sufit. Półka na znak protestu zatrzeszczała. Rozsunąłem książki na boki. Przestała trzeszczeć. Po kilkunastu kursach między pokojami zdębiałem. Na podłodze walała się tylko jakaś broszurka Świadków Jehowy. Wygrałem. Po pięciu godzinach walki, okupionej potem, krwią i łzami - wygrałem.
Umyłem się. Wypiłem kawę. Wziąłem miarkę i zmierzyłem długość. Nie rechotać świntuchy. Długość książek po grzbietach zmierzyłem. Na półkach mam: 12 metrów książek, 1 metr czasopism. Pod ścianą mam 8 kartonów pełnych książek, notatek i albumów (nie wiem ile metrów, pewnie dużo). W duszy mam spokój, na koncie pustki. Jutro idę na budowę ukraść trochę desek z parkanu. Między szczytem regału a sufitem mam jeszcze trochę miejsca - dorobię sobie półki i zaznam spokoju jeszcze większego. Sam nie wiem - wazelinować czy piętnować?
Radek MWZ Teklak
Wygodnie odeślę was do strony głównej .