Trudno dzisiaj o dobre streszczenie a jeszcze trudniej o dobry tytuł albo Przeczucia czyli Cztery Pory Niepokoju.
Goeiemore vriendin, bekom vermaak
Telewizja, w zasadzie już tylko bluzgi pozostały, Publiczna SA
przy dziongłym i nieustającym współudziale
Heritage Films, już 11 tydzień ale oczywiście permanentnie i adekwatnie proudly, prezentują
Wiedźmin
Odcinek 11
Jaskier (i Bóg jeden w niebiesiech wie skąd ten tytuł)
Tytułem wstępu: dzisiejszy odcinek był żałosny. Streszczenie też takie będzie. I tak już chyba do końca. Wybaczcie.
Ponieważ, jak być może gdzieś już słyszeliście, życie moje jest nieustającym pasmem orgiastycznych pijatyk, pijackich orgii oraz zupełnie niezobowiązujących nasiadówek przy dużej ilości alkoholi (w otoczeniu stada półnagich kobiet, rzecz jasna). Wczorajszy dzień nie był wyjątkiem aczkolwiek skoncentrowaliśmy się raczej na nadużyciu i tak byliśmy oślepieni wizją wieczornego znietrzeźwienia, że zapomnieliśmy o obnażonych paniach. Może to i dobrze, bo kobiety i małżonki moich kompanionów od kielicha mogłyby im tego nie wybaczyć. No i tak się wczoraj radośnie bawiliśmy flakonami a tym bardziej radośnie, że w końcu mieliśmy powód i nikt nie mógł nam zarzucić, że mamy problem i pijemy dla samego picia. Otóż nie, my wczoraj piliśmy zdrowie wszystkich znanych nam Andrzejów. Drobną przeszkodą był co prawda kompletny brak Andrzejów wśród naszych znajomych [1] z tym, że ja, jako cwaniak na cztery nogi kuty, postanowiłem oślepić i oszołomić moich współnadużywców mymi światowymi znajomościami i od niechcenia rzuciłem: no to może wypijemy zdrowie moich serdecznych druhów, Andrzeja Sapkowskiego, Andrzeja Ziemiańskiego, Andrzeja Ziemkiewicza, Andrzeja Kołodziejczaka, Andrzeja Łysiaka, Andrzeja Herberta, Andrewa Simmonsa oraz Andrzeja Wolskiego. Niestety - zamierzony efekt nie nastąpił, bo chłopaki o takich gościach nigdy w życiu nie słyszeli. Wypiliśmy więc enigmatyczne zdrowie wszystkich fajnych Andrzejów. Spytacie pewnie dlaczego zamiast streszczać, bełkoczę coś o imprezie na kwadracie w Piasecznie. Otóż już tłumaczę. W tradycyjnie dobrym, masakrycznym stylu, popsułem sobie alkoholem wszystkie trzewia oraz mózg i dlatego wywód mój, nie dość, że może być nieskładnym i niezbornym, to i pojawić się może dopiero w poniedziałek. Tak to jest jak się widzi podwójnie a blok kołyszą na boki jakowyś giganci. Jednakże doceńcie moje poświęcenie, bo nie zważając na makabryczne spiętrzenie przeszkód, a to: brak piwa, brak innych alkoholi, brak prowiantu, brak chęci do życia, brak ochoty do szukania otwartego sklepu oraz brak chęci do zwleczenia się z barłogu, pokonałem je mimo wszystko, wyszedłem na dwór, kupiłem sobie tradycyjnego litra i kilka piw, wcisnąłem kasetę w kieszeń magnetowidu i punktualnie o 17 zasiadłem przed moim okienkiem na świat. W którym to okienku wyświetlili mi całe mnóstwo zabawnych obrazków, o których zaraz wam opowiem. Pomny ubiegłotygodniowych doświadczeń, przezornie zamknąłem drzwi, klucz wyrzuciłem przez okno sam zaś przywiązałem się do rury z ciepłą wodą (nie wspominałem chyba, że strażacy są sukinsynami gorszymi nawet od elfich wozaków i łowczych, bo podliczyli mnie za ściąganie z dachu na 500 złotych a ja nie mam chwilowo kasy na podobne ekstrawagancje) i zacząłem patrzeć.
No i oczywiście okazało się, że radosne rzeźbienie scenarzysty jest najlepszym antidotum na wszelkie dolegliwości, bo po trzech kwadransach wlewania mi przez oczy jego przerażających wizji i impresji na temat prozy ASa, byłem wyleczony. Wszelkie choroby przeszły, kac schował się w kącie i zniknęła bolesna sztywność szyi. Tak, tak - to coś ma już z Sapkowskim wspólny tylko tytuł. I jak się zapewne domyślacie, dzisiejszy odcinek, spotęgował moje, monumentalnie wielkie niczym kaliber głównych dział pancerników Yamato i Musashi razem wziętych, zdumienie. Oraz zamęt grubymi nićmi szyty. Zgodnie z moją przepowiednią, już do końca emisji będziemy obcować ze szczerbizmami w stężeniach niebezpiecznych dla zdrowia (przed czym ostrzegał minister odpowiedni ale ja nie słuchałem), a których dzisiaj mieliśmy takie zatrzęsienie, że z napisów początkowych śmiało wywaliłbym ten tekst o tym, że to coś jest na motywach. Otrzymaliśmy mianowicie: nieustającą ciongłoźdź, ubicie kolejnych sympatycznych bohaterów, mnóstwo niewymuszonego humoru sytuacyjnego, zabawne dialogi, hektolitry krwi, masę trupów, kilka niespodzianek, dwie Niespodzianki, zero logiki, zero robotów, zero Pomiotów oraz jeden cycek. Znaczy pierś kobiecą. Ale tradycyjnie już łapię się na tym, że oddałem się radosnemu dryfowi tematycznemu, z którym porównać się da tylko wczesnowiosenny dryf kry ku morzu na Wiśle i w związku z powyższem zapraszam do dania zasadniczego. Jak to mówią u nas, na wschodzie [2]: komu w drogę, temu dużo mrowisk na szlaku a jako że nie lubię jak robota czeka, to... Lecimy z tym koksem, bo dzisiejszy odcinek był rzadkiej urody.
Dzisiejsze trzy kwadranse tortur psychicznych sponsorują literki: j jak jednynie jedna, mizerna pierś i jatka, f jak fatalnie, że tylko jedna pierś, fantastyczna jatka oraz fenomenalna rzeźnia, d jak Dijkstra mógłby się wiele nauczyć i definitywnie najlepsza masakra oraz s jak służby specjalne i super jatka. Patronat honorowy obejmuje literka p jak Przeczucia Geralta.
Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie, bo działo się co niemiara. Tak się działo, że interweniująca brygada specjalna piaseczyńskiej policji obróciła w perzynę pół mojego mieszkania i połamała drzwi. Bo myśleli, że odchodzi przemoc w rodzinie a to tylko ja odreagowywałem trudy dzisiejszego odcinka. No i widzicie - jak nie sraczka, to uroki. Cieszę się, że jeszcze tylko 2 tygodnie ten festiwal horroru będzie trwał, bo jakby to miało kilka odcinków więcej, to prawdopodobnie wmieszaliby się w to wszystko Amerykanie i dopiero mielibyśmy piaseczyńskie ultimatum. Dzisiejszy odcinek miał tą przewagę nad innymi, że miał tylko jedną ale za to bardzo dobrą scenę. Nie, nie zwariowałem - ja bym dla tej sceny ustanowił oddzielną kategorię Oskarową: Oskar za ujęcie. Czytajcie cierpliwie, scenę ową wyraźnie zaznaczę i rękami opuszczę. Lecim na Szczecin.
Na opustoszały plac wchodzą zakapiory a ja uszyma wyobraźni słyszę tradycyjny, westernowy motyw muzyczny. Wiecie - ten z gwizdaniem. Są to unterłamignaccy Renfri razem z dowódczynią. Dowódczyni telepatycznie wydaje im rozkaz (ewentualnie się wcześniej umówili: jak włączą kamery, to ja się na was tak przeciągle popatrzę, kiwnę głową i pójdę w cholerę a wy wiecie co robić) i oddala się składać Albercikowi nieprzystojne propozycje.
W tym samym czasie ale w innym miejscu, po nocy miłosnych bojów, Geralt zwleka się z wyra. Dał chłopak radę lepiej chyba nawet ode mnie, bo wygląda jak kupa. Nieszczęść oczywiście. Zaczeska ze stanu constans przeszła w stan rozczochrania, lico blade, wory pod oczami, bolesny wytrzeszcz oczu i wyszczerz zębów i najgorsza z rzeczy, jaka może przydarzyć się facetowi. 'Pamiętniczku mój kochany, wczoraj była u mnie fajna pani a rano nie mogłem jej znaleźć. Najprawdopodobniej najpierw ją zabiłem a potem zjadłem bo innych scenariuszów, typu: Melitele, spraw żeby to była herbata błyskawiczna, nie chcę nawet rozważać.' Bo widzicie, Geralt ma krew na twarzy. Po umysłowym ogarnięciu swojej całej tragedii osobistej, wiedźmin sięga ręką pod łóżko, zrywa lak z szyjek butelek i wali pierwszego, porannego klina. Poznałem nawet co to było, taki stary, novigradzki drink o nazwie żynstoniikem. Z tym, że normalnie się go miesza w jednej, wysokiej szklance do drinków i pije z dodatkiem miąższu dyni [3]. Geraltowi niestety tak się ręce trzęsą po tym winie od Renfri, że pije z gwinta kolejne składniki, krzywi się potężnie, czka, robi głęboki wdech, żeby nie zwrócić tego dekoktu i ciężko siada na łóżku. Kilka wdechów i wydechów hiperwentylujących, napięcie mięśni i można zmierzyć się z kolejnym dniem. Miałem dzisiaj rano (taaaa... - 16, niezłe mi rano), po przebudzeniu bardzo podobnie.
Dwóch skrytobójców, ukrytych w Blavikeńskiej Składnicy Manuskryptów, gawędzi sobie wesoło i narzeka na marną frekwencję na jarmarku, gdy na ów jarmark, pędem (ale takim chwiejnym) wpada Geralt. Okazało się, że magik od kuszy nie zaczajał się na Niedamira, wizytującego akurat miasteczko ale na naszego Bohatera. Oni wszyscy się na niego zaczaili. Ale gdy zobaczyli jak Geralt wygląda po klinie, to żal im się go lekko zrobiło. Oczy aż czarne, cera mączna, szrama krwią nabiegła - żal patrzeć na człowieka. Piętnastka chce go nawet przez chwilę zaprosić do gospody ale zła sława wyprzedziła w końcu Geralta i nawet dzieci wiedzą, jak się kończą wizyty wiedźmina w przybytkach pijaństwa, także po krótkim namyśle rezygnuje. Zamiast tego najpierw zaczynają sobie rozmawiać o Renfri a potem Civril, zupełnie bez powodu, posyła wiedźminowi bełt między oczy [4]. Geralt odbija w locie szyjkę, ciągnie potężny łyk, beka z ukontentowaniem, na wpół opróżnioną butelkę zręcznym ruchem nadgarstka posyła między stragany i zaczyna bawić się z chłopakami w berka. Ludzie, widząc to, rzucają się do panicznej ucieczki a ja poprawiłem się na fotelu i zacząłem z większym zainteresowaniem patrzeć na film.
Raz, dwa, trzy, gonisz ty. Afcależenie bo kucnąłem, zanim mnie dotknąłeś. Renfriii, Renfriii!!! On oszukuje, dotknąłem go i goni. Ty, Tavik - to, że Geralt nie jest z naszej bandy, to nie znaczy, że mamy go oszukiwać. Graj uczciwie. Ty, Nimir - dzięki, fajny z ciebie koleś. To kurwa kto w końcu goni? - zdenerwował się Nohorn, który kojarzył najwolniej. Nooo... ten, jak mu - Civril.
I tak biegają sobie chłopaki po tym rynku, kucają, jest pełno śmiechu i zabawy gdy nagle Geralt, którego zaczęło wkurzać, że goniący zawsze biegnie za nim a nie ściga chłopaków ze swojej bandy, postanawia zagrać niesportowo. Wchodzi z tajemniczym uśmiechem w podcienie pod BSM i znika.
(Postanowiłem zmierzyć się ze swoim kacem, zerwałem zakrętkę z szyjki flaszki i nalałem sobie malutkiego stakanka na rozruch. Hm... ciekawe jaki to był znak: Aard? Heliotorpu? A może Yennefer nauczyła go zaklęć teleportacyjnych? Ale to chyba nie była teleportacja, bo on zniknął bezgłośnie a jakby się wyteleportował, to raczej usłyszelibyśmy huczek, powietrza gwałtownie wypełniającego miejsce po wiedźminie. No nieważne - jako że, jak to mówią, natura odznacza się przerażeniem odkurzacza [5], ja też postanowiłem wypełnić miejsce w żołądku, wlałem tam następnego kielicha, żeby sprawdził, jak powodzi się pierwszemu i gapiłem się dalej.)
E, ty kurwa mać, co znowu? - zdziwił się, jak zwykle wolno kumający Nohorn. Przecież nie bawimy się w chowanego tylko w ganianego. Ja mu chyba przyjebię. I wszyscy wyciągają miecze a ja im się wcale nie dziwię. Nigdy nie lubiłem gości, którzy oszukują przy kartach, grach rekreacyjnych albo przy polewaniu kolejek na imprezie.
Zasyczały miecze wyciągane z pochew, grupa zwarła szyk, najeżyła się ostrzami, z BSM zbiegli dwaj skrytobójcy i wszyscy zaczynają rozglądać się za Geraltem. A następna scena, po raz kolejny udowadnia, że dupa ze mnie a nie mistrz dedukcji, bo jednak Geralt się wyteleportował. Na blanki jakieś, mało się przy tym nie zabijając gdyż źle wyliczył odległość i przyładował ciężko ciałem w mur.
(Geralt, zapamiętaj dobrze, bo drugi raz tego nie będę powtarzać. Dwie najniebezpieczniejsze rzeczy, jakie możesz zrobić przy teleportacji to: teleportowanie się na duże odległości bez 'naprowadzacza' i teleportowanie się po pijaku. Oj dobra Yen, nie truj dupy - odparował znudzony wyraźnie wiedźmin. Lepiej byś zrzuciła odzienie wierzchnie i pokazałbym ci, razem z moim Małym Rycerzykiem, nową sztuczkę - Triss mnie nauczyła. Wielka mi rzecz, wyklepać zaklęcie i zamknąć oczy. Dobrze Istred mówił, że wy specjalnie utrudniacie proste rzeczy, coby tłuszcza ludzka nie zaczęła się bawić w czarowanie. Na wzmiankę o Triss, Yen się zirytowała, rzuciła na wiedźmina prosty czar paraliżujący i za karę trzymała go tak przez 3 godziny. Lekcji nigdy nie dokończyli - efekty tego zaniedbania widzimy właśnie na ekranie.)
Tak, nauka poszła w las. Bo widzicie, wiedźmin chciał się teleportować w środek grupy i wyrżnąć ich od tyłu a tu trzeba kombinować. Zaczyna się więc, przepiękny w swojej morderczej choreografii, balet śmierci. (O fak, co za zdanie - odstawiam 'W poszukiwaniu straconego czasu'). Po prostu zaczęli się zabijać. Znaczy zabijał głównie wiedźmin. Najpierw spadł z murów [6] ale miał szczęście i trafił w dach. Z dachu sturlał się na ziemię, wstał, potknął się o stół i przekoziołkował na drugą stronę straganu. Miał farta, bo ten właśnie moment na posłanie drugiego bełta, wybrał sobie Civril. Bełt, miast trafić do rąk Geralta, huknął o wspornik straganu i eksplodował z hukiem, oblewając wszystkich dokoła. Hm... Zacny węgrzynek - mlasnał Geralt, zlizując kropelki trunku z brody i rozpoczął eksterminację.
Pierwszy w opowiadaniu ginie Tavik ale jako, że film nie ma już z nimi nic wspólnego, ja powiem, że pierwszy zginął niekumający Nohorn. Wybrał albowiem niesłuszną taktykę przeprowadzenia ataku na Geralta. No... no... zgadliście, ale to było łatwe. Biegł krzycząc, z uniesionym mieczem więc jak mógł skończyć? Geralt podciął mu gardło po spidermeńskim numerze. Mianowicie biegli torami równoległymi, Nohorn wyprzedzał Geralta, którego myśl o drugim miejscu tak zmierziła, że złapał się za przywiązany do wspornika straganu sznur, zawinął się na nim o 180 stopni dokoła tego wspornika i chlasnął biednego Nohorna po gardle.
Następni powinni być bliźniacy ale tych bliźniaków zrobili różni ojcowie i na dodatek z różnymi matkami. Owszem, zderzyli się barkami. Owszem, zmylili rytm. Owszem, było cięcie przez całą szerokość piersi ale ciętym był Civril (no bo Civril posyła bełt w stronę Geralta w opowiadaniu). Ale wcześniej dostałem kolejnego cukierka i Niespodziankę od twórców. Mieliśmy znowu slow motion. Yeah... zacząłem tak głośno krzyczeć z radości, że sąsiad z boku kopnął w moje drzwi, zaklął plugawie i kazał przymknąć mi ryj, bo ledwo mu się udało dziecko uśpić. Krzyczeć przestałem ale z tej radochy tak mnie telepało, że wysłałem do żołądka trzeciego kielonka wódki, żeby sprawdził dlaczego poprzednie dwa tak się guzdrzą.
I jak już wspomniałem, w tych zwolnionych ruchach wiedźmin poruszał się z taką gracją, że aż kurde fala wzruszenia zalała mą duszę i schwyciła za gardło (definitywnie odstawiam 'W poszukiwaniu..'). Przeciął Civrilowi garderobę, znowu się potknął, upadł na stół, przetoczył się po nim i ledwo zdążył uchylić się przed sztychem ... załóżmy, że to był Tavik. Przed sztychem Tavika. A potem to już prosto poszło - złapał go za głowę, przewrócił na stragan i z tym swoim typowym, ekstatycznym wyrazem twarzy, wbił Tavikowi żelazo w wątpia.
Geralt, nie dość, że pijany, to jeszcze wiruje w piruetach między wrogami. Nic dziwnego, że tak mu się w głowie zakręciło, że po zabiciu Tavika wpadł wprost między trzech pozostałych przy życiu zbirów. Już będąc pośrodku kręgu najeżonego ostrzami, zorientował się, że coś mu się znowu potężnie popieprzyło, złożył solenną obietnicę poprawy oraz rzucenia picia i kontrolnie machnął kilka razy mieczem dokoła siebie. A kolesie, zamiast zrobić numer typu: dwóch osłania a trzeci wali wiedźmaka z bliska trzecim bełtem, zaczynają go napadać po kolei. Zupełnie jak we wszystkich innych filmach, w których głównego bohatera otacza 15 Wrednych Sukinsynów i zamiast rzucić się na niego kupą, podchodzą pojedynczo i proszą grzecznie o autograf. Ci tak samo. Podbiega jeden (ja wiem - może Vyr?), Geralt robi mu jakieś viet-vo-dao na rękę, rzuca nim w (bo ja wiem?) może w Piętnastkę, który przewraca się na stragan z rybami. Symbolizm tej sceny mnie przytłoczył a przesłanie jeszcze bardziej. Otóż Piętnastka jest ubrany w taką fajną zbroję łuskową. I przewraca się na ryby. A ryby mają łuski. Łapiecie? Tu łuski i tam łuski - fantastyczny kalambur. I na dodatek przepowiednia - Piętnastko, zadarłeś z Geraltem - już za moment twoja linia życia zacznie przypominać linię życia tych ryb. No niezłe to było. Coraz więcej w serialu tych finezyjnych gierek słownych, co bardzo mnie raduje.
Następną ofiarą wiedźmina upada duży, łysy pan w kolczastych ochraniaczach na przedramionach. Teoretycznie powinien to być Piętnastka ale będzie Nimir. I nie dlatego, że takie mam kaprycho ale dlatego, że tylko on mi został z listy. Upada on ofiarą w ten sposób, że podnosi ręce do góry, co w cywilizowanych społeczeństwach jest oznaką chęci poddania się. Niestety - Geralt chował się w dziczy i nie kuma prostych ikon. Podchodzi do Nimira, przykłada mu miecz pod pachę i tnie. Aż się wzdrygnąłem na taki pokaz chamstwa a Geraltowi jeszcze mało bo przekłada miecz w rękach i poprawia w drugą stronę. Po czym patrzy w niebo i myśli sobie: ale ja jestem zajebisty. Biedny zaś Nimir pada między główkę kapusty.
Przedostatnią ofiarą wiedźmińskiego miecza pada Vyr ale z jego śmierci jest przynajmniej taki pożytek, że dzięki niej udało mi się chyba ponazywać prawidłowo wszystkich wyżętych przez Geralta. Bo ten Vyr biegnie z mieczem uniesionym do góry i krzyczy. Zupełnie tak samo jak ten, który zginął na początku. To może ten na początku to nie był Nohorn a Nimir a.... e tam, bez sensu takie gadanie. Ważne jest to, że Geralt zamiast zabić Vyra szybko, to go przed śmiercią męczy. Najpierw wali go z łokcia w splot, potem łapie za głowę i rzuca o ziemię (w międzyczasie na obmacywanki próbuje załapać się Piętnastka ale dostaje rękojeścią w szyję i się przewraca celem zwymiotowania z bólu). Vyr się w tak zwanym międzyczasie podnosi ale znowu zostaje złapany za szyję, zakręcony, traci orientację a koniec klingi wiedźmińskiego miecza przecina nić jego żywota (Proust, idziesz do kosza). Pietnastka kończy całkiem bez sensu, bo próbuje zajść Geralta od tyłu a ten widzi wszak wszystko. Kuca i bez patrzenia, wbija Piętnastce kosę między żebra. Jak to się mówi - pozamiatane.
Bravo, bravissimo maestro. Takiej choreografii walki nie spodziewałem się nawet w najczarniejszych snach. Geralt zabił sześciu zakapiorów a udało mu się z żadnym nie skrzyżować klingi. Niezłe, nie? Zakląłem potężnie i posłałem w głąb przełyku czwarty kieliszek alkoholu, żeby poprzednie trzy zabawił intelktualną rozmową i patrzyłem dalej.
Na plac wchodzi Renfri i widząc rozpiździsko, zaczyna (przy użyciu USWPI [7]) strofować i łajać Geralta. No nie można was nawet na moment samych zostawić? Mówiłam im, żeby się z tobą pobawili grzecznie, albo w kółeczku potańczyli, znikam na kwadrans a wy co? Musiałeś ich wszystkich pozabijać - niech zgadnę, oszukiwałeś i się chłopcy wkurzyli? (tu Geralt rumieni się aż po koniuszki uszu) Przecież Stregobor i tak mnie wyśmiał i stwierdził, że mogę wyciąć w pień wszystkich wieśniaków a on z wieży i tak nie wyjdzie. Geralt zrozumiał, że wszystkie kombinacje bardziej skomplikowane od: zabić go cięciem w szyję czy w tętnicę udową? są poza jego zasięgiem i znowu został oszwabiony i wystawiony do wiatru. Odkształca materię rzeczywistości i próbuje rzucić w Renfri fajerbola ale ona ma przecież Skrzydła Hotbirda i na nią to nie działa. Wniosek - tą piękną kobietę Geralt też będzie musiał zarąbać ale jakiś niechętny jest i mówi, że jak skrzyżują ostrza, to on już... tutaj głos zawiesza, Renfri mówi, że wie a widz siedzi z rozdziawioną paszczą i nie wie. Następny kalambur, Proszę Państwa, po rozwiązanie którego odsyłam do opowiadania.
A potem dostałem drugą Niespodziankę, ha, i to jest ta scena, przy której rękami opuszczam, bo jest ładna. Geralt walczy z Renfri (która fantastycznie wygląda z mieczem w dłoni, w czarnym ubraniu, srebrzystej zbroi i z rozpuszczonymi włosami i jako taka zostaje oficjalnie dopisana do listy moich fantazji i majaków sennych) przez... trzymajcie się mocno, przez czterdzieści sekund walczą czyli dłużej niż trwały w sumie wszystkie dotychczasowe walki Geralta z ludźmi. Widać krzyżujące się ostrza. Geralt na dodatek wiele razy ODBIJA ciosy Renfri. Ta ostatnia ma nawet taką fajną szatę, którą rani wiedźmina w twarz. No, może nie rani ale po smagnięciu materiałem Geralt łapie się za lico i z miną skwaszoną podaje tyły. Ma miejsce również Zranienie Geralta. Niestety, nic co piękne nie trwa wiecznie i w 40 sekundzie wiedźmin wychodzi z nerw, przecina Renfri spodnie na udach a ta od tego umiera. I nie wiedzieć czemu [8] prosi Yossariana, żeby ją objął, bo jej zimno. Yyyy.... lektury mi się chyba pojardoliły. Geralta prosi. Ten jednak czujnie nie obejmuje, i słusznie, gdyż Renfri ukryła w ręku nóż z 40 centymetrowym ostrzem. Słyszymy smutną muzykę i skwir pustułki, rzut kamery na zabitą Kingę Ilgner i taka mnie żałość porwała, że łyknąłem piąty kieliszek alkoholu, poruczając mu misję, polegającą na dodaniu odwagi wcześniejszym czterem, które, czułem to wyraźnie, zatrzymały się na pogaduszki tuż za przełykiem.
Wkurzony Rzeźnik z Blaviken idzie do Albercika i ma pretensje. Albercik nie jest jednak człowiekiem pozbawionym zasad bo mówi Geraltowi, że w Wizji zobaczył Renfri palącą Ellander, w Cyfrze zabitą Nenneke a w Polsacie żywą Ciri. Nie chce jednak powiedzieć gdzie jest Ciri i będziemy przez to mieli jeszcze dwa odcinki. Geralt zaś ma Widzenie - widzimy nieżywe Nenneke i Iolę przy palu męczarni w pozach znanych nam z wielu obrazów przedstawiających męczeńską śmierć św. Sebastiana [9] oraz Zieloną Śmierć (a bo się najadła tego różowego). Zdegustowany całym tym bajzlem opuszcza wymarłe Blaviken a my już wiemy, że pozostała część serialu upłynie nam pod znakiem pytania: gdzie ona jest?
I tak biedny nasz wiedźmin pałęta się po bezdrożach dniami całymi i totalnie brak mu koncepcji gdzie jechać. 5000 orenów oddał matce Nenneke, resztę dutków wydał na rzeźbę Yzygoda, wójt za kikimorę nie zapłacił - w kieszeni dziury i zeschłe okruchy chleba krasnoludów jeno. I skapiał by nam w końcu Geralt gdzie na gościńcu z głodu gdy nagle, na rozstaju dróg, słyszy głos z offu: jedź gdzie miałeś jechać. Ciri żyje. Jeździ dalej w kółko (mech przykryty śniegiem a mrowisk nie widać) bo nie bardzo wie gdzie ma jechać i dosłownie niknie w oczach. No mizeria ludzka, gęba zarośnięta, policzki zapadnięte - 3 góra 4 dni i bracia wilcy będą ogryzać jego gnatki. Uśmiecha się jednak do naszej dupy wołowej szczęście bo podczas jednego z postojów okazuje się, że za Geraltem jedzie Jaskier, który ma w jukach udziec.
I siedzą tak sobie chłopaki wieczorową porą przy ognisku, konsumują i gadają (Jaskier na początku troche nieufnie patrzy na Geralta bo dupa go boli i coś podejrzewa). Geralt ma na przykład żal do mieszkańców Blaviken, którzy nie doceniają wcale jego dobrego serca i dopierdalają się do niego, że zabił bez powodu siedem osób. No bo to faktycznie tak mogło wyglądać, że bez powodu a przecież Geralt Miał Powód i dlatego mu przykro. Następnie Geralt zastanawia się na głos dlaczego wszyscy jego znajomi giną śmiercią gwałtowną. Dochodzi ponownie do konstatacji, że ludzie to potwory, których nie trzeba bronić a zabijać. Jaskier słysząc te bzdury, ukrywa twarz w dłoniach i zaczyna tłumaczyć Geraltowi, że binarne postrzeganie świata nie jest dobre. I że różni są ludzie, nie tylko paskudni. Geralt przez 40 lat swego żywota nie dał rady tego zauważyć. A potem Jaskier zaczyna śpiewać Whisky [10], tłum szaleje i jest tak milusio, że Geralt zaczyna płakać.
Nie, nie, nie - nie możesz ze mną jechać, bo nie masz broni, nie potrafisz się bronić
(a poza tym znam już tyle fajnych dziewczyn, że nie muszę ciebie kropić po uprzednim uśpieniu)
i twoja lutnia też do niczego się nie przyda - mówi Geralt. Zagapienie będzie lekko brzemienne w skutkach, bo zagadani bohaterowie wjeżdżają w sam środek zgrupowania Brokillońskiego Klubu Strzelectwa Sportowego. Śprrrr... i jedna strzała z włókna szklanego wbija się w drzewo. Śprrrr.... poszła druga. Bohaterowie spadają z koni i zaczynają kombinować, że potrzebny jest objazd. I znowu jeżdżą w kółko. Nawet wiem dlaczego - w nocy tęgo popili, bo w pewnym momencie Geralt zsuwa się z konia i zaczyna gadać z drzewami. 'Zszlachyetne buki i, hep, dęby. Orass driady i dubki żołendne, hep. Przynorzę tudaj flarzkę i pozzzzłanie, hep, od Nenenene, hep, ke.' Po czym stają obozem na skraju lasu.
A w nocy co? Jak zwykle - ognisko, które wydziela makabryczne ilości dymu. A Geralt lubi siedzieć w dymie bo mu się wtedy tak fajnie robi. Niestety, jak się wiedźminowi robi fajnie, to on zaczyna być gadatliwy. I raczy nas swoimi przemyśleniami. A to na słuch wyczaił, że mierzy w nich 60 łuków, w których pobrzękują cięciwy. Mamy też kawałki o widzeniu w ciszy, słyszeniu w ciemności i myśleniu cudzymi myślami.
A potem Geralt zaczął się użalać nad sobą. Stwierdziłem, że to jest dobry patent na spędzenie wieczoru i użaliłem się również sam nad sobą. Uczyniłem to w najprostszy ze sposobów: najpierw szloch targnął mą piersią. Powód oczywisty - scenariusz i obrazki, które oglądałem. Następnie łyknąłem szóstego baniaczka i dałem mu wyraźne polecenie doprowadzenia poprzednich pięciu do żołądka, bo za przełykiem zaczęło robić się nieco ciasno. Zaraz potem wysłałem szczęśliwego, siódmego kieliszka, żeby dotrzymał szóstemu towarzystwa i ósmego, żeby jeszcze raz powtórzył szóstemu i siódmemu polecenia. Tak użalony i skrzepiony, patrzyłem i słuchałem dalej. Usłyszałem, że Geralt zazdrości Jaskrowi i że zawsze chciał być drwalem- poetą w Quebeku, bo to piękne i mądre. A tu dupa, bo wywijać potrafi tylko mieczem.
Sceny kolejne oszołomiły mnie jeszcze bardziej gdyż wiedźmin wykłada Geralta Teoryję o Powstawaniu i Rozwoju Gatunków Potworzych i Pomiocich. Ale jakie to śmieszne jest - potwory to nie potwory. To znaczy potwory ale tylko metafizycznie. A właściwie to semantycznie. Bo są potworami tylko dlatego, że to ludzie się przezywają. Ale takie są tylko niektóre. Na te dobre Geralt nie poluje. Poluje na złe, które właściwie nie są złe. To znaczy są złe ale tylko dlatego, że ludzie się ich boją i ten ludzki strach robi te potwory. Te złe jednakowoż też nie zawsze są złe i groźne - bać się ich należy tylko gdy się bronią bo wtedy są niedobre. Jeszcze inne są potworami z powodu nietypowego składu skóry i budowy układu kostnego. Jeszcze zaś inne są Prawdziwie Wrednymi Pomiotami. I tak by nasz dzielny wiedźmin pierdolił udymiony do rana gdyby nie deus ex machina. No, może nie tak do końca i nie dosłownie. Właściwie nawet nie deus - chciałem zaszpanować obcem wyrazem.
O co chodzi? Na polanę wchodzi dwóch meksykańskich sprzedawców pejotlu, Geralt pokazuje im pierścień Triady i chłopaki kiwają głowami, że jest pokój między Jersey, Hong-Kongiem i Palermo. Następnie jeden z dealerów wyciąga zza pazuchy brzęczący mieszek i rzuca wesoło: cze stary, ja chyba zwariowałem - dam ci te oto tysiąc orenów. Widzisz - tysiąc orenów, jak namówisz pięciu nilfgaardczyków na ścięcie dębu śledziem. Masz na to 20 minut - to jak, spróbujesz? Geralt potrząsa głową, znowu w myślach powtarza obietnicę zaprzestania picia i konstatuje, że na znak pokoju, handlarze kroją ich z koni (ale pozwalają zatrzymać broń) i każą wyruszać o świcie. Ani chybi przyjdzie pieszo w kółko doginać. Po czym dealerzy okręcają się na pięcie i chwiejnym krokiem wchodzą do lasu. Nasi bohaterowie natomiast, zaczynają błąkać się po mateczniku.
Zaczynają swoją odyseję po lesie późnym wieczorem i już w okolicach południa dnia następnego udaje im się nadepnąć na przyczajoną w krzakach driadę, której akurat było się zasnęło na posterunku. Prowadzi ich ona (idąc bardzo sympatycznym krokiem marszowym) do jakiegoś szemranego obozowiska, po którym kręcą się ujarane do zieloności małolaty ale do tego zdążyliśmy już przywyknąć. Nie można było pokazywać wiedźmina łykającego eliksiry bo to się podobno miało kojarzyć z braniem fistechu ale upaprane małoletnie w każdym odcinku nikomu nie wadzą. Może by odpowiednie czynniki przyjrzały się w jaki sposób wydawane są pieniądze z mojego abonamentu, co?
Dobra, uniosłem się lekko i stwierdziłem, że ośmiu to nie kompania. Posłałem w głąb przełyku dziewiątego kielicha, dałem mu ten feralny pierścień i nakazałem mu zaprowadzenie porządku na imprezie, bo poprzednie osiem zaczęło zdrowo szaleć w żołądku. W lesie Geralt wpadł akurat był na swoją starą znajomą z 'Karate po polsku' a ja skojarzyłem w końcu, że wiedźmin ponownie znalazł się w tajnym sercu Brokilonu a ta zielona to Eithne, która już wie, że Ellander poooszło z dymem i nikt nie przeżył. Następnie wysyła Geralta do obozowiska, w którym jest kilku uciekinierów z Ellander. Rozejrzałem się nerwowo na boki bo nie wiedziałem, że driady trudnią się mroczną sztuką nekromancji. Ależ tam musi być fetor. Geralt ma się ożywieńców wypytać o Ciri.
Co ma biedny wiedźmin robić - idzie nad rzekę, nad którą śmierdzi infernalnie i zaczyna pantomimę pt: 'Wiem, że jesteście martwi ale będę się zachowywał tak, jakbyście byli żywi'. Najpierw podchodzi do dwójki najbardziej śmierdzących elfów (bo siedzą na uboczu) od których uzyskuje wskazówki. Następnie podchodzi do nieżywego dziecka, odchyla wargi, ogląda dziąsła, ordynuje - to dziecko ma szkorbut, karmić cebulą, poić sokiem z kiszonej kapusty, będzie dobrze. Ale widać po twarzy, że przykro mu tak okłamywać martwych. Żeby zatrzeć złe wrażenie, wyciąga zza pasa kostkę cukru i wciska między zęby dziecka. Niech ten cukier osłodzi ci gorycz zgonu (albo jakoś tak) - mówi Geralt, głaszcze dziecko po głowie i idzie dalej.
Przy następnej grupie przykuca w nieco większej odległości bo zaszedł ich tak, że wiatr niesie ich zapach prosto w jego stronę. Zdawkowe cześć, więcej gałęzi do dymiącego ogniska, nie? nic nie wiecie? no to na razie. Ale dalej mu przykro bo głaszcze kolejne dziecko po główce. Tak niestety nieszczęśliwie, że malcowi odpada ucho. Geraltowi robi się bardzo nieswojo i oddala się raczej pośpiesznie. Za kępą wierzbiny wpada na Fryderyka Chopina W Wieku Lat 60-ciu. Znaczy wpada na kolejnego ożywieńca, który potwierdza moje przypuszczenia i recytuje: nikomu nie darowali życia. A skąd Fryderyk o tym wie? Przyczaił się przy drodze okrwawiony i zobaczył bandę Renfri opuszczającą Ellander. Opowiada Geraltowi niesympatyczne historie o ostatnich minutach życia kapłanek a my w przebitkach zostajemy ponownie uraczeni rzutem kamery na instalację pt: Św. Sebastian z Ellander. Kto to kurwa wymyślił, żeby wiązać Dymną i Peszkówną w chamskich giezłach do studni i przylepiać im skoczem strzały do klatek piersiowych? Jakieś przesłanie głębokie, którego zdemolowany alkoholem mózg nie jest w stanie ogarnąć. I po kiego grzyba pokazują ten landszafcik przy każdej możliwej okazji?
Kolejne słowa elfa Fryderyka rujnują moją tezę o morderczych kapłankach z Ellander. Nikt ze zgrai Renfri nie zginął w świątyni - oni po prostu po jatce się rozdzielili. Co za tandeta.
Na szczęście kolejne dwie minuty uradowały mnie swoim pięknem tak bardzo, że wybaczyłem twórcom wszystkie potknięcia. Fryderyk rzuca: ranili mnie, sukinsynowie, żelazem ażem w rów melioracyjny upadł. Rycerze zakonni, mać ich gamratka. A gnali od świątyni jakby im kto ogień pod rzyć podłożył. Geralt robi Mądrą Minę i zaczyna Kombinować.
Wiem! To prawda, że jest wyjątkowo niskim facetem i bardziej by się nadawał do teatru w Novigradzie. Na Bogów, Geralcie - skąd wiedziałeś, o czym myślę - zakrzyknął Fryderyk. To zdolności umysłowe, zwane analitycznymi - chełpliwie rzucił wiedźmin. Czyli najpierw do Ellander przyjechali falwickowi ludzie z nim samym na czele a dopiero potem Renfri? Hm.... - zadumał się wiedźmin, Fryderyk zaś splunął dyskretnie przez lewe ramię, wymamrotał pod nosem 'czary jakoweś - dobrze mówili, że to charakternik i przestawać z takim niebezpiecznie' a na głos zakrzyknął - Tak było - po czym profilaktycznie dał w długą. Spisek rozszyfrowany.
Ostatnie cegiełki wepchnęła na miejsce Eithne - porwanie, pożar dla zatarcia śladów (słabo się widać te kamienne mury paliły, bo cała okolica już wie kto wyciął kapłanki Melitele), spisek i wielka polityka. A stoi za tym cysorz nilfgardzki, który chce podbić świat i lepiej żeby mu Geralt nie wchodził w drogę. Geralt jednakowoż jest uparty i chce dziewczynkę (jak już ją odbije) przechować w Brokilonie. Trzeźwo myśląca Eithne mówi wiedźminowi gdzie sobie może Ciri wsadzić a Geralt jak zwykle reaguje histerycznie. Krzyczy na driadę, zarzuca jej tchórzostwo oraz krótkowzroczność i próbuje ją złowić na Świętą Krew (psiamać, ciekawe czy Ciri po pojmaniu została przeszukana czy też ma dalej tą drogocenną fiolkę z hemoglobiną Calanthe?).
Pół minuty później ryczałem jak bóbr a łzy moje szczere zmoczyły mi podołek. Ja, wredny, cyniczny, zapijaczony skurwysyn, wytrząsam się od 11 tygodni nad filmem a on, ten film jest głęboki i mówi o pięknych rzeczach. Morenn nie żyjeeee.... buuuuuu. A jak umierałaaaaaa.... to, buuuuu...., mówiła imię Geralta, buuuuu.... I dlateeeegoooo.... buuuuuu.... wiedźdźdźźmin jest Eithne bliski, aaaaaa..... nie mogę. Ona też nie może inaczej, chociaż jest jej bliski przez tą miłość nieszczęśliwą. Niech mnie ktoś przytuli - już nie będę zły i wredny. Nie będę się czepiał nielogiczności, bzdur, głupot i idiotyzmów. Dlaczego ją zabili ludzie, którzy chcieli drzewa (mogli sobie wyciąć gdzie indziej), ziemi (mogli sobie wykopać gdzie indziej) i złota (mogli sobie rabować gdzie indziej), dlaczegooooo..... buuuuu.... Morenn nie żyjeee.... Tak, zgadliście - dziewiąty kieliszek pomógł mi rozprawić się z tą rzewnością rozrywającą me serce bo ona fajna jest ale krótko. Wpadł on do żołądka i wyraźnie rozruszał imprezę. Ja, z zeszklonymi, brylantowymi łzami, oczami patrzyłem dalej. Oraz słuchałem. Geralt przyłącza się do gorylasów.
Uk, uk. Aiiuuuaaakka, uuk, uuk - jeden z gorylasów wypadł zza drzewa ale jakiś dziwny był. Bardziej przypominał bezbożnego karzełka niż gorylasa. Wiem, bo widziałem i gorylasy (na okładce książki Przygody Tomka na Czarnym Lądzie) i bezbożnych karzełków (w filmie Dzieci z pola kukurydzy). Różnili się wyraźnie od siebie i od tego gorylasa zza drzewa. Chlapnąłem dziesiątą kolejkę, która niczym na kolejce górskiej zjechała do brzucha, podgłośniła muzykę i namotała balangę jak ta lala. Sięgnąłem po słownik. Gorylasi, guerillas, komuniści z dżungli - znowu Che, Marks i Lenin? Nie, to chodziło o głęboki zwiad nieludzki - Eithne mając mnóstwo gęb do wyżywienia, wysyła sprawnych eflów i krasnoludów na zwiady, podczas których zdarza się, że zwiadowcy zostają wycięci (mniej gęb do wyżywienia) albo napadną na gościńcu kupców, złupią, wyrżną a dobra przywiozą do tajnego serca Brokilonu (więcej rzeczy do wpychania w wyżywiane gęby). Same plusy - ma kobita łeb na karku. No i leży Geralt w krzakach z gerylasami, indianami, hobbitami, Zwariowanym Handlarzem od Tysiąca Orenów oraz z borostworami i podgląda przejeżdżających... o kurwa, zbójcerze też zawitali do tej bajki?
(Kajko!!! Kajtulu!!! Nie zostawiaj mnie samego, przecież wiesz, że boję się ciemności i bocznych dróg!!! - rozległo się pohukiwanie Kokosza ale celny elfi bełt uciszył te skamlania)
Ty, no stary, nie bądź pękawa - przyskoczymy, wyrżniemy, nawet się nie zorientują. Nie, no bez jaj - za blisko Brokilonu (tym bardziej, że w jakimś lesie są - pewnie w Brokilonie). Jak się okazuje, że rzeźni nie będzie, to zaczyna się rozszyfrowywanie planów zbójcerzy (mają jakąś tajną misję) i wyżywanie się na biednym handlarzu, Który Ma Rozkazy (Geralt wkurwia mnie coraz bardziej). A w skrócie - Geralt chce śledzić Hegemona i jego grupę a handlarz nie. I wszystko. Aczkolwiek dar przekonywania wiedźmina wielkim jest, bo rozkazy idą w kąt i grupa gerylasów podchodzi nocą pod obóz sił wrażych a my mamy możliwość ponownego ujrzenia Organicznego Mikrofonu Kierunkowego w akcji.
Niech co Krwawy Hegemon!!!??? Niech żyje!!! O kurwa, jęknął Geralt a jego nadwyrężone bębenki zatętniły tępym bólem. Przedawkowałem, kurwa jego mać, przedawkowałem - rzęzi wiedźmin i próbuje sobie wepchnąć pięści do uszu. Tuż przed odpłynięciem w objęcia Morfeusza, słyszy jednak jeszcze, że wrogowie dalej nie jadą, Falwick, bękart wszeteczny, wie gdzie dziewka się podziewa a w łaźni jutro ostatnie spotkanie. Można zemdleć.
Impreza musiała być tęga, bo jeden z pijanych elfów przez dobre pół minuty zwisa przewieszony przez koński grzbiet i womituje kolacją. Następnie wpełza na derkę, łapie się za końską grzywę i próbuje utrzymać pion. Kamerzysta orientuje się w końcu, że nie ten pijaczyna jest gwiazdą odcinka i robi płynny najazd na Geralta, który przybija piątkę ze Zwariowanym Handlarzem i przyznaje mu rację. Osłupiałem i walnąłem kolejną kolejkę. Geralt przyznał komuś rację? Ależ ta postać ewoluuje.
Zbliżamy się do finału wielkiego ale po drodze mamy jeszcze możliwość ujrzenia drogi asfaltowej, po której jadą Geralt z Jaskrem. Wiedźmin nie chce towarzystwa poety bo poznał już wiele fajnych kobiet ale Jaskier napiera. Wystawcież sobie, że we dwóch będzie im łatwiej złapać tropy i uchwycić ślady. Geralt zrobi to mieczem a Jaskier lutnią i grą w trzy kubki. Aha, taką umiejętność nasz bard też posiadł. Mami łaziebnego obietnicą szybkiego wzbogacenia się i bierze go dyskretnie na spytki. Ja wiem, że książe pan goni benklarnię i w dużych miastach strach grać ale może w pobliżu jacyś zbrojni są. Bo jak wiadomo sołdat po wzięciu żołdu połowę wysyła matce a za jakieś grosze kupuje sobie pergamin, inkaust i gęsie pióra i pisze listy do rodziny oraz wiersze i płomienne wyznania dla bogdanki. Natomiast z pozostałej części żołdu można go ograć. Bardzom się ubawił, bo mi się zawsze wydawało, że zbrojni po wzięciu żołdu idą do gospody uchlać się w półtrupa a następnie bardziażą w zamtuzie. Widno moja wiedza na temat typowych zachowań służb mundurowych wymaga szybkiej aktualizacji.
Ten właśnie moment wybiera sobie Geralt na wejście. A wejście ma okazałe i imponujące (drogie Panie, proszę nie chichotać). Wchodzi przebrany w misiurkę i płaszcz, zastrasza wokalem z krypty i dysponuje wszystko. Natychmiast. Bez szemrania. Po czym wwala się do odzielnej łazienki.
Łaźnia, do której trafili nasi bohaterowie jest łaźnią fajną, koedukacyjną i w tym właśnie momencie mamy możność ujrzeć Pierś Odcinka. Jedną, do tego z daleka i na dodatek jej właścicielka szybko ją zakrywa i ucieka. Tandeta. Natomiast pośrodku tego Towarzystwa Mokrego Giezła siedzi Jaskier i zacząłem się zastanawiać czy to aby przypadkiem nie zamtuz.
Nie dane mi było zastanawiać się długo, bo do lokalu wpada... Yeah, Ivo Cykada Mirce, mistrz miecza w jaszczurze. Wszystko mu się ładnie pozrastało, siniaki zeszły, mówi wyraźnie, nie sepleni więc Geralt chyba mu wielkiej krzywdy trzy dni temu nie zrobił. Po sterroryzowaniu obsługi, Cykada władowuje się do łazienki (bo myśli, że ten to wysłannik księcia) i zaczyna się brawurowy kawałek o służbach specjalnych.
Barrrrdzo brawurrrrowy, hombrrrre. Oj barrrrdzo. Cykada wchodzi i zaczyna gadać enigmatycznie do faceta z ręcznikiem na twarzy. Tak zwanymi opłotkami zmierza do celu, nie wiedząc nawet z kim rozmawia. No konspira pełną gębą. Na prośbę o hasło i odzew, Geralt mówi 'dupa' i okazuje się, że trafił bo Cykadzie język się rozwiązuje.
(Nagle obaj, jak na komendę, zamilkli bo wydało im się, że słyszą krzyk. Dziwny to był krzyk - zdawało się, że dobywa się z tysięcy gardeł ale nie przedostawał się przez uszy lecz rozlegał się od razu w ich głowach. Zaniepokojeni, zaczęli rozglądać się na boki ale niczego nie dostrzegli. I dostrzec nie mogli bo to krzyczeli z zaświatów twórcy i szeregowi członkowie profesjonalnych służb specjalnych, których bolała taka amatorszczyzna. I Dijkstra oczywiście, który wiedząc wszystko - nawet to, co dzieje się na tamtym świecie, ochoczo przyłączył się do chóru zbolałych głosów. To naprawdę było słabe.)
Gawędzą sobie o Ciri i takich tam a mnie zastanowiło jakim cudem Mirce nie rozpoznał Geralta po głosie. To pewnie kolejna z wiedźmińskich sztuczek. Geralt zgrywa rewizora w delegacji, Cykada jest plenipotentem Falwicka i takie sobie podchody słowne czynią a mi coraz weselej się robi. A jak już Ivo zorientował się, że wykłapał wszystko jakiemuś nieznajomemu oprychowi z zawojką na twarzy, to się zreflektował. Mianowicie postanowił sprawdzić z kim ma przyjemność, odsłonił ręcznik i była to ostatnia rzecz, jaką zrobił w swoim barwnym życiu.
(Potem, gawędząc sobie z zapoznanym gościem, powiedział coś takiego: wiesz co, kościsty druhu? Jak bym wiedział, że zerwanie facetowi ręcznika z twarzy będzie ostatnią rzeczą, jaką zrobię w swoim cholernym życiu, to bym przynajmniej wcześniej jakąś dziewkę wyobracał a przed wejściem piwa się napił. TEGO SIĘ NIE WIE NIGDY - odparł chudy jegomość i dorzucił, WISTUJ CYKADA I PRZESTAŃ SIĘ GRYŹĆ. JUŻ PO.)
Bo Geralt wycedził przez zaciśnięte zęby, że taka jest moja zapłata i .... Zgadliście. W swoim starym, dobrym, wiedźmińskim stylu podciął Cykadzie gardło. A właściwie to mu chyba nawet głowę uciął. Czy on naprawdę musi mordować wszystko co się rusza?
Następnie Geralt opuszcza łazienkę i zaciera ślady. Nie, spokojnie - nie zabija łaziebnego. Wychodzi i mówi, żeby nie przeszkadzać Panu Cykadzie. Co oczywiście łaziebny czyni, jak tylko wiedźmin znika za drzwiami. Aaaaa... zabili Cykadę, who killed him? Tu bi kontinjud, of kors... Wyciemnienie.
Jak tylko się wyciemniło, zakręciłem flaszkę, przełknąłem resztkę alkoholu i zacząłem uderzać miarowo i rytmicznie głową o ścianę. I krzyczeć. Kilka razy traciłem przytomność ale jako twardy zawodnik nie przestawałem. W pewnym momencie usłyszałem huk za plecami, coś uderzyło mnie w potylicę i zgasło światło. Ocknąłem się w momencie gdy jakiś fajans w fartuchu świecił mi latareczką w oko. Niefortunna interwencja policji i nieuzasadnione wezwanie karetki pogotowia kosztowało mnie 300 złotych. Taniej niż straż pożarna ale muszę jeszcze wstawić drzwi wejściowe i kupić nową szafę wnękową. Kolejne 1500 złotych. Niech się ten serial skończy jak najszybciej. A, bym zapomniał. Na sam koniec, zarośnięty nieco bard Jaskier zaśpiewał kolejną zwrotkę ballady o zimorodku, który sobie... wróć, daliście się podejść - dzisiaj nie było o zimorodku. Dzisiaj była ballada 'Wieczny ogień' aka 'Przeczucia jubilera' (zwłaszcza ujął mnie za serce ten rzewny kawałek o nowoczesnej biżuterii, znaczy o brylantach na rzęsach). Teraz to już naprawdę nie jest możliwe do przyjęcia na trzeźwo - idę na baniaka. Dobranoc.
Słowo komentarza: mam przeczucie, że będzie jeszcze gorzej.
Teksty odcinka:
Ocaliłem Blaviken ale oni o tym nie wiedzą. Nie chcą znać prawdy, jak zwykle (Geralt do Jaskra o rzeźni na rynku)Radek MWZ Teklak
[1] Znajomych Andrzejów przypomniałem sobie dopiero dzisiaj i z tego miejsca proszę o wybaczenie.
[2] Coby rozjaśnić kwestie sporne - Piaseczno nie leży na wschodzie Polski i sugerowanie mi analfabetyzmu geograficznego, chociaż nie pozbawione podstaw merytorycznych, nie ma sensu. To skojarzyłem już po kwartale mieszkania w tymże Piasecznie. Ja z tym wschodem zajeżdżam tak dlatego, że urodziłem się, wychowałem i szkoły kończyłem w Krasnymstawie. I chociaż nazwa mogłaby sugerować, że miasto owo przepiękne leży już za Bugiem, to nie jest tak do końca. Ale następne skojarzenie jest już dobre - tak, Krasnystaw leży na południowym wschodzie Polski.
[3] No co? To nie mój jeno elfi wynalazek.
[4] Yessss... była, była jedna z moich ulubionych kwestii. Wiecie jaka ale i tak powiem: Szczęknęła cięciwa. Wiedźmin machnął mieczem, rozległ się przeciągły jęk uderzonego metalu, bełt wyleciał w górę koziołkując, sucho trzasnął o dach, zadudnił w rynnie. Wiedźmin szedł. - Odbił... - stęknał Piętnastka. - Odbił w locie...
[5] Nie znam łaciny i tak sobie to uczone sformułowanie przetłumaczyłem bardziej na angielską modłę. No bo co to znaczy horror vacui?
[6] Później się tłumaczył, że wcale się po pijaku nie potknął o poły swojej szaty i że był to zabieg celowy.
[7] To od staccato.
[8] Znaczy jak się czytało, to wiedzieć.
[9] Było tak: jakiś cesarz, Dioklecjan bodajże miał kaprycho i przykazał swoim strzelcom wyborowym naszpikować Sebastiana szypami. Ci uczynili to bardzo sumiennie (w zależności od malarza, w Sebastianie tkwi od 8 do 25 strzał) ale mało profesjonalnie. Gdyż przyszły święty przeżył, wykurowała go wesoła wdówka z Winsdoru a zszedł był dopiero w cyrku. I nie ze śmiechu - został obity kijami na śmierć. Nie wiem czy ta historia jest prawdziwa ale na pewno, w pewien zwyrodniały sposób, pouczająca.
[10] Kiedyś byłem grajkiem ogniskowym. Tekstem, który dosiadając się do ogniska, słyszałem najczęściej, było: ty, a znasz Whisky? Zagrałem ten numer w swoim życiu jakieś 3000 razy i szczerze go nienawidzę. Uznałem, że warto by go jakoś uhonorować i streszczenie wydało mi się najodpowiedniejszym do tego miejscem.
Prawde mówiąc nie mam sumienia sugerować Wam przeskoczenia do innych streszczeń bo to dawno przestało być śmieszne.