Przyniescie mi głowę Alberto Cykady czyli Sam Peckinpah nad Wisłą A.D. 2002

Hawezi kukasirika, kwa sababu ni mtani wangu

Telewizja, mam dla was tylko przekleństwa, Publiczna SA

przy megadziongłym i nieustającym współudziale

Heritage Films, już 12 tydzień, i na szczęście za tydzień kończymy, co nie zmienia faktu, że proudly, prezentują

Wiedźmin

Odcinek 12

Falwick

Tytułem wstępu: tydzień temu sądziłem, że żałosność odcinka sięgnęła dna. Dzisiejszy dzień przekonał mnie, że myliłem się bardzo. Chociaż to niemożliwe, było gorzej. Dużo gorzej. Streszczenie też będzie gorsze. Dużo gorsze. I tak właściwie to ze streszczeniem nie będzie miało już niczego wspólnego - to będzie luźny zbiór swobodnych skojarzeń, dywagacji i dygresji na temat tej kopy. I przez to dla kogoś kto nie widział odcinka, kompletnie niezrozumiały, o czym lojalnie zawiadamiam na wstępie.

I druga sprawa: poniższego tekstu nie powinny czytać osoby młode, o nieukształtowanych do końca osobowościach oraz nawykach werbalnych a także kobiety w ciąży, matki karmiące, puryści językowi oraz przeciwnicy kurew, kutasów a także innych wyrazów obelżywych. Bo będzie nad wyraz plugawie. Powiem więcej - jak zwykle tego nie robię, tak tym razem się złamałem i wrzuciłem w tekst mnóstwo przekleństw nie mających uzasadnienia i nie wnoszących niczego do wywodu. Po prostu zastosowałem się do zasady wyłożonej przez Quasi Kabaret Kmity - Panowie, za mało kurwa. Poniżej kurew będzie dostatek.

Jak zapewne pamiętacie, na wysokości 9 odcinka ogarnęły mnie wątpliwości, czy pisać streszczenie czy niekoniecznie. Ponieważ obawiałem się gniewu ludu (a jeszcze bardziej obawiałem się o spoistość swojej okrężnicy i innych miejsc bolesnych) stwierdziłem, że trza się przemóc i wykonałem, nomen omen, kupę dość dobrej, nikomu niepotrzebnej, grafomańskiej roboty. Ten weekend był standartowy to znaczy w sobotę popiłem tęgo. Tak tęgo, że tradycyjnie końcówki imprezy nie pamiętam ale zdaje mi się, że numer z kloszem od lampy i dwoma balonami podobał się kompanionom (a zwłaszcza kompanionkom) od kielonka. Na dodatek napiłem się jakichś kolorowych świństw i chociaż po czerwonym czułem się nieźle, po niebieskim tylko mi się lekko odbijało, czarne podwoiło mi ilość gości przy stoliku, to niestety zielone odebrało całą chęć do życia. Oraz pamięć i przytomność. Spowodowało również potężne, potworne i okrutne rwanie w trzewiach, strzykanie w stawach, boleści w sadzawkach i parcie w jeziorkach. Mówiąc po ludzku, spałem krótko i niespokojnie, obudziłem się z upiornym kacem, w stanie półprzytomności i na dodatek na drugim krańcu miasta. Żeby było śmieszniej - miasta Szczecina. Powrotnej drogi opisywać nie będę, bo trwałoby to do środy ale uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że dziesięcioletnie szlajanie się od zamtuza do zamtuza w wykonaniu Odysa było niczym w porównaniu z moją prywatną Teklakeją [1]. Napomknę tylko, że ważnym elementem tej ekskursji były dwie urocze siostry-bliźniaczki z Ukrainy, trzy urocze siostry-bliźniaczki z Łotwy oraz pewien miły pan z Rosji, który gładkiego lica i piersi może nie miał ale zawartość jego cziemodanczika wynagrodziła te niedogodności. Wódki miał dużo dzięki czemu podróż upłynęła milusio. Do domu wtargnąłem nieco późnawo, obadałem magnetowid, tym razem nagrał. Wycisnąłem sekwencję rewind, play na pilocie i zacząłem patrzeć. Nie przykuwałem się do kaloryfera bo po ostatnim wjeździe piaseczyńskiej policji stwierdziłem, że to i tak mi nie pomoże. Nalałem sobie pół szklaneczki okowitki i zacząłem oglądać. Cztery godziny później (potem się dowiecie dlaczego aż cztery) siadłem do komputera i wydaliłem w świat komunikat, że tego nie da się streścić z przyczyn obiektywnych. Po czym walnąłem się w bety i usnąłem snem sprawiedliwego. W poniedziałek wróciłem sobie z pracy, włączyłem komputer, odpaliłem połączenie modemiczne i zacząłem ściągać pocztę. Po 7 godzinach miałem 3 różne dystrybucje Linuksa, stuzdjęciowe archiwum pewnego miłośnika rogacizny leśnej przy źródłach (co to za format ten .tif i czym to otwierać? Bo się naszarpałem jak jakiś koń w zaprzęgu zanim odpaliłem toto w internet eksplorerze) oraz kilka interesujących maili. Interesujących z powodu opisanych w nich niebanalnych zastosowań sprzętów gospodarstwa domowego przyłożonych do pewnych miejsc na ciele ludzkim. Że wspomnę tylko mikser przyłożony do... erm... aż mi się wzrok zeszklił jak sobie to przypominam. O życzeniach zdrowia, szczęścia i pomyślności, typu: ty k... w m... zaj...., jak nie napiszesz streszczenia to ci ch... wy.... i w.... w d... wp.... albo szanowny Panie Radosławie, jak streszczenie nie pojawi się natychmiast to tak Panu przyp.... w sam środek jeb.... w d.... r...., że wyrzyga Pan sobie ch... przez d.... Dziękuję za uwagę. Gróźb karalnych, o dziwo, nie było. No i co było robić? Trzeba było usiąść i napisać. Zakupiłem sobie tradycyjny literek wody życia, kilka piw oraz butelkę oranżady i zacząłem oglądać to jeszcze raz. A co w tym czasie przeżyłem zaraz wam opiszę detalicznie. Jednakowoż disklajmer musi być ponownie: to było tak gównianie denne, że streszczenie obfituje w plugawe teksty i jest podobnie denne jak serial. Bo w dzisiejszym odcinku mieliśmy znowu wszystkiego pod dostatkiem - poczułem się jak Izraelita na pustyni na grzeszny łeb którego, Pan spuścił szarańczę i mannę. Dostaliśmy mianowicie Wyraźnie Zasygnalizowaną Ciongłoźdź, robota w przebitkach, Hegemona i zbójcerzy jego, zabawne dialogi, niewymuszony humor sytuacyjny, narzędzia tortur, odwołania do arcydzieł malarstwa światowego, morze krwi, rekordową ilość trupów, eksterminację kolejnych ulubionych bohaterów (aż się boję czy w ostatnim odcinku zostanie żyw ktokolwiek poza Geraltem, Ciri i Yurgą), brak ODBIĆ, slow motion, głowę Cykady, facetów rogatych, dedukcję, Pożar, pijaństwo i kolejne rewelacje na temat życia seksualnego (i nie tylko) wiedźminów. Co, jak łatwo się chyba domyślić, spotęgowało moje, i tak już wielkie niczym członki Long Dong Silvera i Marco Rocco, zdumienie. Oraz zamęt grubymi nićmi szyty. No i oczywiście zgodnie z cotygodniową tradycją poszedłem w szkodę, w dywagacje i w dygresje jak pancerne dywizje Rommla pod El-Alamein albo nasi pod Tobrukiem. Kończąc więc, rzucę kolejną wschodnią maksymą Gorkiego: komu w drogę, temu niebo bezchmurne, zegarek i patyczek a jako, że mimo wszystko nie lubię jak robota czeka, to... Lecimy z tym koksem, bo dzisiejszy odcinek był rzadkiej urody.

Dzisiejsze potworności i rzeźnię sponsorują następujące literki: kurwa mać, kurwa jego mać, kurwa w dupę mać i kurwa, nie było piersi, r jak rzeźnia, rogi i rany, piersi nie było oraz p jak pożar, pijaństwo and special apperance of Pokrak.

Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie, bo działo się co niemiara. Tak się działo, że wpadli do mnie dzisiaj na kawę miłe chłopaki z AT. No ci, kominiarze z dziurkaczami z lotniska. Okazało się albowiem, że po ostatnich dwóch tygodniach, mieszkanie moje było pod baczną obserwacją służb odpowiednich [2]. Oraz specjalnych, bo w poprzednim streszczeniu niechcący zdradziłem kilka tajnych metod operacyjnych i najbardziej typowych haseł i odzewów. Co, jak się domyślacie, nie było im zbytnio w smak i na rączkę. No i oczywiście skończyło się to znowu fajerwerkiem ale o tym na końcu. A teraz zapraszam do dania zasadniczego. Maestro, tusz. Jadziem.

Geralt opuszcza łazienkę i zaciera ślady. Nie, spokojnie - nie zabija łaziebnego. Wychodzi i mówi, żeby nie przeszkadzać Panu Cykadzie. Co oczywiście łaziebny czyni, jak tylko wiedźmin znika za drzwiami. Aaaaa... zabili Cykadę, who killed him? Tu bi kontinjud, of kors... Wyciemnienie.

Wróć, nie płacą mi przecież za copy-paste a za pracę twórczą. Ale poważnie tak się stało, że komuś w montażowni coś się popieprzyło i skleił taśmę nie tak, jak należało sklejać. W wyniku czego otrzymaliśmy megaciongłoźdź. Bo to już nie tylko jakieś pierdoły w przebitkach, głosy z offu i nieśmiałe sugestie kontynuowania zaczętych w poprzednich tygodniach scen. To było na maksa pojechane - powtórzono ostatnią minutę poprzedniego odcinka, dając tym samym do zrozumienia, że w tym odcinku cionłoźdź bendzie jak ten chuj. I była. Żeby ją szlag. Dodatkowo sygnalizacja megaciongłoździ pozwoliła wypełnić pustą treścią większą część 45 minut, podczas których widnym się stało, że scenarzysta już dawno nie ma koncepcji na ciągnięcie serialu ale kasa wzięta za 13 odcinków to i wywiązać się trzeba. Będzie tedy mnóstwo durnych wypełniaczy ale o tym potem. Strzeliłem kielicha, żeby się na tą ciongłoźdź i watę-wypełniacz jakoś przygotować i patrzyłem, już spokojniej, na kolejne klatki filmu.

Łaziebny strasznie krzyczy widząc Pana Cykadę, któremu Geralt poprzecinał takie przewody biegnące wzdłuż kręgosłupa. Owo brutalne rozmontowanie Ivo Mirce z Jaszczura zaowocowało tym, że Ivo nie działa i na niczym spełzają próby dosztukowania mu głowy. Jak widać poważnym błędem Cykady było granie a nie dukanie tudzież recytowanie. Bo jakby dukał jes-tem I-vo Mir-ce Że- laz-ny jak ten robot, to by mu w mahakamskich hutach wyszykowano nowy czerep, przymocowano go galanto do szyi i Mirce mógłby bawić nas swoją obecnością jeszcze przez dwa tygodnie. A tu dupa - Cykada był człowiekiem i zanotował zejście terminalne niestety. Czego scenarzyście nie wybaczę do końca dni jego. Kolejny sympatyczny i ulubiony bohater ubył a ja uczciłem jego pamięć stakanem gorzałki.

W sekwencji kolejnej Geralt kieruje się do Puław. Co, zdziwieni skąd wiem, że do Puław i skąd do cholery Puławy w wiedźminlandzie? Otóż tłumaczę - w dzisiejszym odcinku było tak dużo dedukcji, że i ja pozwoiłem się w nią zabawić. Ten kwiz akurat był łatwy i banalny, bo ja jadąc do domu mijam Puławy i kojarzę pewne widoki. A tutaj na horyzoncie widzimy dwa charakterystyczne kominy puławskich Azotów. To było proste, drogi Watsonie. Nikt co prawda nie wie, czego Geralt może szukać w Puławach [3] ale kto by próbował jeszcze wnikać w ścieżki kumacji scenarzysty? Dmucha więc Geralt na Płotce autobahnem nach Puławy a nad głową krążą mu stada pustułek. Po czym scena się urywa co przyjąłem z pełnym zrozumieniem i kolejnym kielichem.

Następnie Falwick odziany w rubaszną misiurkę i nocnik króla Dezmoda, w towarzystwie Taillesa, któremu zdjęto już temblak z nosa, podchodzi energicznym krokiem do Kaprala i zaczyna go opierdalać. Ale Kapral to nie Oferma, nie daje sobie w kobzę nadmuchać i zręcznie mu odwija. Po trzykrotnym przesłuchaniu ścieżki dialogowej stwierdziłem, ze odwijka nie była jednak wcale taka zręczna. Otóż poprzedniego dnia Zbójcerze mieli imprezę i Kapralowi jeszcze jest na nic, bo mówi co następuje: wasze tyłki były zbyt delikatne żeby się pośpieszyć. Rozbierzmy to zdanie i doceńmy geniusz Falwicka. Falwick wie, że po okolicy kręci się wkurwiony wiedźmak- renegat, któremu wszystko jedno, kogo zabije więc zabija wszystkich po kolei. Puszcza więc przodem swoją dupę, żeby przyciągnąć uwagę Geralta (który wszak łasy na męskie tyłki jest) i odciągnąć go od swojego oddziału. Sam zaś, nie niepokojony, rusza objazdem przez Kazimierz do punktu koncentracyjnego. Niestety, w pierwszym zastaje tylko zasikane ogniska. Łamie pieczęć na kopercie z rozkazami i dmucha do drugiego punktu koncentracji (Nałęczów). Tam z kolei natyka się na stosy nawozu i zasikane ogniska. Dopiero w trzecim punkcie zbornym, wpada na pijanych Zbójcerzy, stosy nawozu, zasikane ogniska i wkurwionego Kaprala. Ten ostatni stwierdza, że zabierze chłopaków na wycieczkę do Puław i każe wsiadać im na konie.

A w Puławach zadyma. Znowu nekromanci się objawili i sieją zamęt, ferment i defektyzm. Tak, tak - nie ma lekko. Ożywieńców w tym filmie coraz więcej. Hegemon wpada do łaźni, niby to przypadkiem, kurz szlaku z ciała opłukać, ogolić się, włosy utrefić. A tak naprawdę, to chce się z agentem Świerszczem spotkać [4]. A tu poruta - w łaźni straż miejska szaleje, bo, jak stwierdził ich kierownik: mamy tu trupa, który na was czekał. Niestety, trup w międzyczasie ześmiergł się był i goście zaczęli się skarżyć, że smród nieziemski i warto by było w kątach miotełką zapachową z lekka przemieść i cuchnące lokalizacje okadzić. Ajent nie chcąc generować kosztów, odpuścił sobie działania higieniczne a ludzie, zaniepokojeni wzmagającym się smrodem, wezwali Sanepid. Trzech ludzi wchodzących w skład komisji osierociło w sumie 16 dzieci płci obojga i owdowiło żony, bo martwy Cykada chciał jakoś odreagować fakt pokaleczenia go przez Geralta i komisję lekko poszarpał. Nie było rady - trzeba było wezwać straż. A straż, jak to straż - wpadła z drzwiami, przygwoździła wszystko co się ruszało do podłogi i zaczęła pacyfikować. Niestety - Cykadę przygwoździli tak energicznie, że głowa trzymająca się na kilku włóknach nieledwie, oddzieliła się była od ciała, czar puścił i Cykada ducha oddał. W związku z powyższem strażnicy zaczęli przesłuchiwać jedynego, który pozostał przy życiu, czyli łaziebnego a dowódca zaczepia Hegemona.

Hegemon jest jednak cwaniakiem na cztery nogi kutym. Zaprzecza jakoby znał gościa, głową którego wymachuje mu się przed nosem i pokazuje immunitet (pewnie zdjął go z tego samego drzewa, co Geralt swój. Ten z odcinka o strzydze).

Następna scena pokazuje brutalność policji i jako taka została opatrzona żółtym trójkątem. Jakiś unterłamignat trzyma łaziebnego za włosy i wpycha mu twarz w beczkę z sokiem malinowym. A biedny łaziebny, cały czerwony na twarzy od tego soku, z oczami i ustami (bo mówi mocno bełkotnie, jakby mu język przywarł do podniebienia) posklejanymi ulepkiem, krzyczy okrutnie: nic nie wiem, nie będę odpowiadał bez adwokata jakem Rodnej Król - czy ktoś to filmuje? Na dodatek malina to kompletnie nie jego smak więc tortura jest wdwójnasób wyuzdana, wyrafinowana i bezwzględna. Nawet Hegemon patrzy na to wszystko z niesmakiem. W końcu ilość wypitego soku przekracza masę krytyczną, łaziebnym targają torsje i bez adwokata mówi, co wie. A wie, że nic nie wie, w związku z czym Hegemon postanawia przesłuchać Jaskra.

Wpychają pijanego facecjonistę do izby i już mają poddać go równie brutalnemu traktamentowi gdy z teleportu wychodzi Falwick i sugeruje Hegemonowi, że czas dać w długą, bo ktoś im szcza koło pióra.

A tymczasem w podpuławskiej wiosce, falwickowi ludzie stanęli obozem. Wiodą karawanę z dobrem wszelakim, mnóstwo luzaków i dzieci na powrozach. O ile mogę zrozumieć wozy wyładowane złotem, srebrem, brązem i skórą bazyliszka oraz tabunik tarancików zdatnych, to ciąganie po stepach dzieciarni jest dla mnie jakby mniej zrozumiałe. Że co? Na handel? A ileż takie dziecko może w hurcie kosztować? 50 orenów? 100? Niechby i w detalu poszło za 200 (a kto da 200 za nieodrostka, jak kmiecie po wioskach biedniejszych darmo oddają albo zostawiają w polu, niby przypadkiem), to i tak skórka wyprawki niewarta się zdaje. Jednakowoż pozwolę znowu pobawić się w dedukcjonistę i zapodam takie oto teorie. Może te dzieci mają być żywą tarczą w przypadku napaści zbrojnych kup elfich (nie mam tutaj na myśli kup w znaczeniu kału a raczej wielkie gromady gorylasów z puszczy) - coś a'la oblężenie twierdzy głogowskiej przez Niemców w starożytnych wiekach. Nie, żebym sugerował wieszanie dzieci na burtach wozów - wystarczyłoby pędzić jedną gromadkę na szpicy, dwie po bokach kolumny marszowej i jedną, złożoną z najsłabszych egzemplarzy w ariegardzie. Zanim zezwierzęcone kolumny elfie przedrą się przez stado morderczych dzieci, karawana da radę puścić się w koło, w środku dać schronienie rycerzom i będzie można wyżąć i wyszyć z łuków elfich sukinsynów. Przyznacie, że ta koncepcja, chociaż interesująca z punktu widzenia możliwych do zaistnienia scen batalistycznych, nie będzie raczej zrealizowana. Gdyż, jak wszyscy wiemy, dziecko naszym dobrem najwyższym jest i telewizor publiczny nigdy nie pokaże tłumu dzieci tratowanych kopytami bojowych rumaków. Rozważmy więc kolejny scenariusz: dzieci te wiezione są dla zysku. Oczywista bzdura, bo jak już udowodniłem powyżej, za dzieci nikt nie da dobrej ceny. Zwłaszcza ostatnimi laty gdy przyrost naturalny osiągnął wynik dwucyfrowy ze znakiem plus. To tyle. Trzecia koncepcja ma najmocniejsze podstawy logiczne - dzieciaki te wiedzione są za wojskiem jako kamuflaż. Mają zamaskować jedno Dziecko Specjalne. Dziecko Niespodziankę. No bo gdzie najłatwiej ukryć bachora jak nie w przedszkolu? Jednakowoż w świetle tego, co zaprezentowało sobą owo dziecko-robot, chowanie go w tłumie normalnie zachowujących się przedstawicieli gatunku ludzkiego, nie ma najmniejszego sensu. Kilka minut później okazało się, że mój stoksykowany alkoholem mózg nie ma najmniejszych szans w starciu z pomysłowością scenarzysty. On wymyślił sposób jak schować robota między dziećmi. Ale o tym za moment, jak tylko strzelę kolejną lufę. Dla zdrowotności, ma się rozumieć.

Bo następne kilka minut spowodowało u mnie gwałtowną arytmię i wykładniczy wzrost obalanego litrażu. Mamy Widzenie Geralta i ja się zaczynam bać, czy to nie są aby przymiarki do Dziadów albo Kordiana. Geralt staje na górskiej (kurwa, skąd pod Puławami góry?) polanie i mówi: Melitele, sorry, że nie dałem rady obronić Twoich kapłanek ale sama rozumiesz. Chłopi prosili o pomoc, potem ta interesująca wystawa Yzygoda i niefortunne zdarzenie w Blaviken - człowiek nie poradzi ani nie umknie Przeznaczeniu. Ale ja je pomszcze, te pomordowane niewiasty - tylko mi pomóż. Ja postanowiłem sobie pomóc w sposób bardziej tradycyjny - pociągnąłem już nie z kieliszka a z gwinta i zacząłem wyć. Szybko przestałem, bo nastąpiło Widzenie.

(Na dalekich szczytach nienazwanych gór, bogowie toczyli tradycyjną wieczorną batalię. Z uwagi na ogólną ich niechęć do rozwiązań siłowych, uzasadnioną pewnymi zaszłościami historycznymi [5], batalia ta toczyła się na planszy do gry o nazwie 'Jedyny Właściciel'. Melitele wyciągnęła kartę 'Twój bohater trafia do kazamat, nie przechodzisz przez Punkt Początku Wszystkiego, nie otrzymujesz 1000 sztuk złota'. A jako, że 1000 sztuk złota bardzo by jej się przydało (mogłaby postawić w końcu tawernę na polu Novigrad), postanowiła wykorzystać kartę 'Anulowanie ryzyka'. Co też uczyniła. Geralt przeszedł przez PPW, Melitele dostała 1000 sztuk złota, na polu Novigrad stanęła tawerna i wiedźmin uzyskał pomoc. Bogowie bywają dobroduszni ale niezwykle rzadko - wiedźmin miał szczęście, że Melitele nie wykorzystała anulowania kilka kolejek wstecz, na co miała wielką ochotę).

Pomoc, jaką uzyskał wiedźmin, można śmiało uznać za kolejną zagadkę logiczną, którą specjalnie dla was rozwiążę. Ale po kolei (jak to mówią - Indianie podłożyli dynamit pod tory i jak zaczęli wysadzać, to było po kolei) - Geralt ma wspomniane Widzenie, w którym widzi różne wesołe rzeczy. A to: ożywioną Nenneke, martwy las nieopodal Azotów puławskich (poznałem po szarym osadzie na gałęziach), przekaz podprogowy pt: myśl, wyciągaj wnioski - e, nie rozumiesz, nie jesteś wiedźminem, jesteś człowiekiem, blond robota dukającego Io-la po-wie-dzia-ła że jes-jes-jes-tem t..t..two-im dziec-kiem prze-prze-cze-zna-nia khrgttt..., znowu las, chmury, Falwicka miętolącego nerwowo w dłoniach arras wawelski, robota w pozie Chrystusa z obrazu Caravaggia 'Powołanie Św. Mateusza', puławskie dwa kominy i rżenie konia w tle. Rżenie nie było co prawda elementem wizji ale dało Geraltowi asumpt do działania. Z tym tłumaczeniem znaczenia wizji to ja oczywiście żartowałem, bo spróbujcie przetłumaczyć bełkot szaleńca? Takie tylko mam nieśmiałe koncepcje: Geralt, musisz odnaleźć Ciri? Na razie niech będzie, że o to chodziło. Zwilżyłem gardło kolejną kolejką i, próbując zogniskować wzrok, patrzyłem na dalsze swawole scenariuszowe.

A w obozowisku falwickowych ludzi ruch jak w dzień targowy w Blaviken. Tak, tak - prawidłowo kojarzycie. Będzie się działo. A tymczasem, niczego się nie spodziewający, rycerze, którzy jeszcze do niedawna mówili 'nu', krzątają się po obejściu, prowadzają konie, ujeżdżają konie, kulbaczą konie, wywałaszają konie oraz gubią wszędzie broń. Natomiast popod murami, Geralt przebrany w kaftan Dywizji Salamanderskiej (nie pytajcie mnie co to jest, nie odpowiem) przemyka chyłkiem. Wiąże konia do wątłego krzaka czarnej porzeczki i udawa się na rekonesans. Na szczęście falwickowi, dufni w swoją siłę i moc, nie wystawiają straży, przez co wiedźminowi udaje się ich podejść tak blisko, że daje radę podsłuchać kluczowy fragment rozmowy dwóch sierżantów. I to nawet bez użycia Organicznego Mikrofonu Kierunkowego. Chcieliby jechać ale się boją, bo Falwick kazał czekać, udobitniając rozkaz zawsze skuteczną w takich razach 'kurwąwasząmacią'. Kolejne elementy układanki, niczym kawałki Kostki Lemarchanda, wskoczyły na swoje miejsce a przez cieńszą w niektórych miejscach osnowę rzeczywistości mogliśmy zobaczyć Inżyniera i Cenobitów. A może mnie po prostu kolejna delira jebnęła - sam nie wiem, bo jak wspomniałem we wstępie, zamęt był dzisiaj wyjątkowo grubymi nićmi szyty.

Najgorsza jednak delira nie była tak zła, jak to, co zobaczyłem w następnych sekundach. With courtesy of Quentin Tarantino, only tonite, special appearance of..... Pokrak. Yeah, tłum szaleje, tłuszcza wyje, strzelają gumki majtek i Zobaczyłem To. Aaaargh.... Ktoś tu ostro zżynał albo miał wyjątkowo paskudne (niczym uśmiech wiedźmina) myśli i skojarzenia. Widzimy albowiem piastunkę z Pokrakiem. Który to Pokrak nie jest tym Pokrakiem, którego wszyscy znamy, lubimy i szanujemy ale jest takim pokracznym Pokraczkiem w wersji mini. Widzimy bowiem małoletnią w skórzanej masce na twarzy. A może to nie małoletnia tylko karzeł - kto by się połapał, jak wszystko skórzana maska zasłania. Wcisnąłem pauzę i zacząłem znowu kombinować. Znałem legendę o Człowieku w Żelaznej Masce - niby, że to brat-bliźniak któregoś z kolejnych francuskich Ludwików. Więc może Pokrak jest bratem-bliźniakiem Ciri, który został puszczony w świat celem zmylenia wiedźmina i innych grup nacisku, które łakną fiolki ze Świętą Krwią Calanthe? Może stąd to dukanie, że się nie dał rady przyuczyć odpowiednio do roli królewskiej wnuczki gdyż był trzymany w wieży i wyciągnięty jako ultima ratio regum? Tylko skąd kurwa u brata blond loczki i twarz aniołka. Chuj strzelił kolejną śmiałą teorię. Pokrak to nie Pokrak tylko Ciri z twarzą zakrytą maską. Ale powodów takiego czynu nie mogę skojarzyć bo za bardzo już jestem nawalony chyba. Żeby się w oczy nie rzucała? (świetna metoda) Żeby nie mówiła? (nie zauważyłem knebla) Scenarzysta jest perwersem i karmi w ten sposób swoje zwyrodniałe żądze? (nie, to pomówienie by było więc odwołuję) Niech mi to ktoś mądrzejszy ode mnie wyjaśni, co?

A tymczasem, przez bramę Puławskiego grodu, jak gdyby nigdy nic, wjeżdża Geralt. Częstuje się opartym o mur oszczepem ...

Baczność!!! Baczność było, kurwa wasza mać, lebiegi zatracone. Komu tam brzuch wystaje w drugim szeregu? Wciągać brzuchy wy kozojebcy parszywi, wciągać mówię!!! Oszczep to wasza regulaminowa broń, zrozumiano laskoroby? 4 łokcie długości drzewca, stalowy grot. Macie z tą bronią chodzić, jeździć, spać, srać, jeść i się pieprzyć, zrozumiano? Nie, kurwa, wy tępe koniobijce, nie macie się pieprzyć z oszczepem, macie go mieć pod ręką gdy się będziecie pieprzyć, zrozumiano kiepy chędożone? Zwardlik, a gdzie twój oszczep, mać twoja gamratka, co? Nie wiesz gdzie twoja broń? W wojsku broń masz kochać bardziej niż swoją matkę i babę, zrozumiałeś chomoncie? 20 razy pletnią na dupę, związać w kij i na dwa dni do ancla. Bez wody i bez chleba! Wykonać! To jest kurwa wojsko a nie jakaś chędożona ochronka! A reszta - 20 razy dokoła dziedzińca, wykonać. Zrobię z was jeszcze żołnierzy, kurwa twoja - zakończył fantazyjnie swój wywód sierżant nie wiedząc, że czas jego życia liczy się w minutach bowiem Geralt ante portas. Zwardlik też nie zdąży trafić do aresztu ale po kolei...

... który to, jak się zapewne domyśliliście, jest oszczepem Zwardlika. Geralt ujmuje feralną broń w dłoń i podjeżdża do dowódcy. Wstawia mu tak drętwą mowę, że mało brakowało a bym zemdlał. Powołuje się na Falwicka (chuj z hasłem zresztą w razie czego, zawsze uniwersalna dupa działa) i każe zwijać cały ten majdanek i jechać na Dziki Zachód. Kierownik wycieczki łyka ten kit bez mrugnięcia okiem i każe siodłać konie, dzieci rozstawić w charakterze żywej tarczy i ruszamy. Niestety, we wszystko to wpieprza się gość z przepaską na oku, który nie może łyknąć kitu bez mrugnięcia okiem, bo tego oka nie ma. Natomiast drugim okiem, tym zdrowym, rozpoznaje Geralta. Ja natomiast wysilać zacząłem w tym momencie swoje szare komórki i próbowałem skojarzyć skąd gość zna wiedźmina, skoro widzimy go pierwszy raz na ekranie (tego z przepaską widzimy pierwszy raz)? Ta zagadka była łatwa - sława nie dość, że wyprzedziła Geralta to robi akurat teraz trzecią rundę po wiedźminlandzie więc siłą rzeczy wszyscy kojarzą wiedźmina. Oprócz dowódcy, który ma jaskrę i chyba lekkiego zeza. Nieważne - pirat rozpoznaje Geralta, krzyczy 'brać go' i zaczyna się.... Yeah... doczekałem się w końcu pożądnej i potężnej rzezi, masakry i krwawej jatki w jednym.

Wiedźmin z przyłożenia niemalże wbija piratowi oszczep w klatkę piersiową i zaczyna jeździć w kółko. Zdezorientowani wrogowie gubią się w domysłach co do przedziwnej taktyki wiedźmińskiej natomiast Geralt, nie przejmując się tym zupełnie, zaczyna ich mordować. Przy pierwszym okrążeniu, celnym rzutem, umieszcza nóż w plecach uciekającego wroga. Przy drugim okrążeniu, celnym rzutem umieszcza miecz w brzuchu atakującego go mistrza szermierki konnej (podobno jak się dobrze rzuci, to można wyciągnąć miecz ze zwłok nie zsiadając nawet z konia). Podczas tego samego okrążenia, celnym ciosem wiedźmińskiej klingi, podcina gardło zezowatemu dowódcy z jaskrą, który nie zdążył się nawet zastawić. A potem Geralt rzuca w kąt kilkaset lat tradycji taktyki walki wręcz i zsiada z konia. Bo chyba nie słyszał, że konny ma tą przewagę nad pieszym, że ma konia, którym może manewrować, zastawiać się nim i który to koń jest szybszy od człowieka. Wysokość, z jakiej jeździec atakuje daje mu przewagę dystansu. I kilka, równie mało dla wiedźmina istotnych rzeczy. Ale za to bajerancko zsiada - przewrotką w tył przez koński zad. Niestety, znowu od tego wirowania w okrążeniach i od przewrotów w tył Geraltowi zakręciło się we łbie do tego stopnia, że spada w sam środek falwickowych zakapiorów. Ale jako że po epizodzie blavikeńskim poszedł był po rozum do głowy, od razu przechodzi do ofensywy. I ja pozwolę sobie tylko wyliczać kogo i jak zabija, bez komentarzy odautorskich. Aha, przyjąłem również założenie, że tajemne Chwyty i Rzuty Wiedźmińskie są chwytami i rzutami głównie letalnymi, bo rzadko kto po nich nie wstaje. Znaczy się chwycony i rzucony równa się zabity chyba, że zaznaczę, że jest inaczej. Lecimy.

Najpierw lekki rzucik nieletalny, potem wypuszcza wątpia starszemu, miłemu panu z siwą brodą (a wy dzieci już wiecie dlaczego w tym roku Mikołaj do was nie przyszedł) i jakby mu było mało, poprawia po kręgosłupie. Drugi leci ten od rzuciku nieletalnego, konfesjonalnie cięty przez klatę. Potem przypadkiem obskakuje koniuszy, który szedł akurat konie oporządzić i miał tego pecha, że trafił na psycha z kosą, któremu zajedno kogo zajebie. Ale koniuszy długo walczy, bo Geralt wirując w kolejnych piruetach, traci lekko orientację w czasie i przestrzeni i nie każdy Chwyt lub Rzut mu wychodzi jak trzeba. Tak więc koniuszy przewraca się po raz pierwszy, w czasie gdy sobie leży i kontempluje chmurki pierzaste i kłębiaste, Geralt wywraca kolejnego rycerza 'nu', koniuszy wstaje i znowu leży, rycerz 'nu' wstaje ale po cięciu w kręgosłup i w dół podkolanowy już nie wstaje. Koniuszy wstaje, szpanuje kilkoma technikami miecza, Geralt rzuca go o podłogę i wbija kosę w gardło. No i 10 lat treningu chuj, a konkretnie miecz wiedźmiński, strzelił. O tym, że Geralt zabija wszystkich typów nie ODBIWSZY ani jednego ciosu, nie muszę chyba wspominać?

Następnie widzimy mnóstwo scen pt. 'odbił, stęknął Piętnastka, odbił w locie' i 'w absolutnie boskim natchnieniu, wiedźmin uchylił się przed strzałą'. Znaczy czterech Facetów w Kapturach próbuje ustrzelić Geralta a przez okna gospody dopinguje naszego bohatera Pokrak. Odbił, o w mordę, odbił strzałę wystrzeloną z odległości 10 metrów. Nie chce mi się liczyć czasu w jakim strzała pokonuje ten dystans, bo nie znam siły naciągu tych łuków ale czas reakcji ma wiedźmin imponujący. Uchylił się, o w mordę, uchylił się. Nie chce mi się liczyć ... i tak dalej. A potem jeszcze odbił i zaczął gonić, bo Faceci w Kapturach widząc, że charakternika strzały się nie imają, postanawiaja dać w długą. Prędziutko. Zdaje mi się, że rozpoznałem miedzy nimi Boreasa Muna ale głowy nie dam. Geralt oczywiście pobiegł za nimi, bo Ciri może jest i ważna ale krwi... krwi.... więcej krwi mi potrzebaaaa... A Pokrak faktycznie i definitywnie okazał się być Ciri.

W czasie gdy Geralt goni strzelców celem pogromienia, dwójka strażników (znaczy piastunka i łysy pan) postanawia wzmocnić swoją pozycję przetargową i chowa Ciri w piwnicy. Ciri się jednak wyrywa, ucieka im i kryje się za jakimiś drzwiami. Które to drzwi są ewidentnie Mrocznymi Wrotami prowadzącymi do dominiów Przerażająco Wielkich Pomiotów. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że łysy pan atakuje te drzwi dwa razy na rympał ale tak kompletnie bez przekonania a jak piastunka mówi 'uciekajmy' to dochodzi do wniosku, że za tak marny żołd nie będzie się narażał Mrocznym Pomiotom Spoza Czasu i Przestrzeni, dwa kopy to dosyć i oboje dają w długą? Nie widzę innego rozwiązania. Zresztą muzyka wyraźnie sugeruje, że z tymi akurat drzwiami jest coś naprawdę nie w porządku. Taka wizgliwa, elektroniczna i niepokojąca się robi bardziej.

W tym czasie Geralt zdążył pogromić strzelców nie do końca wyborowych, wraca na dziedziniec, kieruje swoje kroki ku dzieciom, ja poprawiłem się w fotelu i aż zadrżałem. Czyżby? Czyżby w amoku bitewnym postanowił wyrżnąć również dzieciaków? A gówno - nic co dobre nie trwa wiecznie. Geralt postanawia albowiem dzieci uwolnić (tylko co z nimi zrobić? puścić samopas czy wlec za sobą?) i odpytać. A dzieciaki, jak to dzieciaki - konfabulują. 'Plose pana, ja wiem, ja wiem - oni jom spsedali na popsednim postoju' - krzyknął szczerbaty. 'Co ty tam wiesz - była taka jedna ale trzymali ją osobno i zakryli jej twarz' - wciął mu się w wypowiedź rudy. 'Afcależebonie, ona umarnęła' - dodał szczerbaty a Geralt zrozumiał, że chuja się dowie. Odesłał dzieci do łapania koni a sam poszedł obadać karczmę. Ja podczołgałem się do stolika i obadałem puszkę piwa.

W karczmie zaś dał nabrać się na najgłupszy numer świata - walnę analogią. Wyobraźcie sobie, że Bonnie i Clyde robią skok na bank, skok nie wychodzi, bank otacza policja, trzeba wyjść ale tak, żeby nie zabili. Clyde obejmuje Bonnie za szyję, przykłada jej giwerę do skroni, wychodzi przed budynek i krzyczy 'jak mnie nie przepuścicie, to ją zabiję'. Gliny go przepuszczają. Łysy pan zrobił to samo z piastunką a Geralt łyknął ten kit i go przepuścił. Po czym okazało się, że nie powinienem tak dużo pić, bo łysy pan postanowił jednak odebrać życie zakładnikowi i cała ta boniklajdowa analogia nadaje się tradycyjnie do pieprznięcia w kiblaną porcelanę. Pech zaś łysego pana polegał na tym, że po ubiciu piastunki, stał przy drzwiach i na coś czekał. A drzwi były mocno ażurowe, robione z niedopasowanych desek. No i kupił kosę przez szparę w prawe płuco i ducha oddał prawie natychmiast. Kolejne dwa trupy. To razem mamy sześciu pewniaków i czterech w pamięci. Nie jest źle.

Następnie cny rycerz Gerant udaje się do kazamatów czy też podziemi na rekonesans. Wychodzi mu on o tyle lepiej, że nie wiedząc, że z Mrocznymi Wrotami jest coś nie tak, wali w nie Znakiem (pewnie Aard) tak mocno, że wypadają. Ale najpierw, coby podtrzymać tradycję gadania po pijaku z martwymi przedmiotami, zamienia z nimi kilka grzecznych słów, przeprasza, że za chwile je uszkodzi po czym je uszkadza. A za drzwiami strrrrraszne rzeczy są. Jakieś fotele z kolcami, jeże drewniane i żelazne, kajdany, pęta i okowy, dyby, baby i żelazne dziewice. Geralt zwiedza wystawę, kręci głową i wychodzi się przewietrzyć oraz zastanowić co począć z tą pieprzoną dzieciarnią (Ellander puszczone z dymem - przyjdzie małoletnich sprzedać).

Od kłopotu wybawia go kolejne deus ex machina albowiem na dziedziniec wjeżdża oddział meksykańskich bojowników Pancho Villi pod wodzą, tajes - Zwariowanego Handlarza Pejotlu od Tysiąca Orenów. Yo, szekera - Geralcie dzielny, nie chciałeś namówić nilfgaardczyków do ścięcia drzewa śledziem to daj się skusić na kolejną próbę, za którą, jeżeli uda ci się ją wykonać, dam ci, uważaj - TAK, TYSIĄC ORENÓW. Ja chyba zwariowałem. Skoncentruj się - przez najbliższe 2 dni powstrzymaj się od zabijania. Geralt energicznym machnięciem ręki przerywa te wywody i zaczyna się Bardzo Bezsensowna Partia Dialogowa.

Handlarz tak się po dwóch dniach stęsknił za Geraltem, że zaczął go szukać. No i znalazł, bo ma sprawę. Sprawa jest taka, że chociaż nic się nie zmieniło to Pani Brokillonu chce pomóc wiedźminowi. Zacząłem słabo widzieć. Handlarz ma również niezły układ z Triadą i chce zabrać dzieci [6]. Geralta poważnie niepokoi przyszły los dzieciątek niewinnych i pyta się, co z nimi pocznie Zwariowany Handlarz. 'Zabiorę je do Brokillonu gdzie nic złego ich nie spotka' a my w myślach dopowiadamy sobie: nic dobrego też nie. Następnie Geralt ma koncepcję, że zostanie sobie na tym pojebowisku bo lubi zapach krwi o poranku, Meksykanin próbuje go od tego zamiaru odwieść, wplątują w to wszystko przeznaczenie, które jest w środku Geralta a my durniejemy coraz bardziej. Na sam koniec Geralt oddaje peonowi biżuterię jakąś, widno gorącą niczym gejzery islandzkie, ale o co chodzi nie wiemy dalej. Meksykanin przyjmuje również ze zrozumieniem informację, że wiedźmin zaczai się tutaj na Falwicka a my przestajemy rozumieć z tego bełkotu cokolwiek. Litościwie dowódca indiańskiego podjazdu zawija się na pięcie, kradnie wozy i dzieci i rusza w stronę Azotów.

'Panie Geralcie, proszę się przez chwilę nie ruszać, bo chciałbym uchwycić dobrze ten kamienny, ostro ciosany podbródek' - rzucił lękliwie Hoffman von Vestenhof, nilfgaardzki mistrz pędzla, patrząc na Geralta przesuwającego końcem miecza ucięte głowy wrogów. 'O tak, proszę tak zostać, jeszcze momencik - dziękuję, na dzisiaj skończymy'. Po kilku drobnych zmianach i dodatkach (jakąś gołą kobietę trzeba było dodać u boku głównego bohatera płótna) obraz ten, jak słyszałem, poszedł za 15000 orenów na aukcji w Novigradzie. Szczęśliwy nabywca pragnął pozostać anonimowy i obecne miejsce, w którym znajduje się dzieło 'Król Jehu' [7], jest nieznane.

Niestety, czy to farby użyte przez malarza miały w sobie za dużo acetonu, czy to na Geralta opada powoli szał pobitewny, dość rzec, że mamy kolejną Wizję. O, ta to jest Wizja naprawdę kultowa, bo twórcy zapychają kolejne kilka minut watą-wypełniaczem i mamy retrospektywę pełnom gembom. Oraz głosy z offu. Będę tylko wymieniał i powstrzymam się, a przynajmniej spróbuję, od złośliwych komentarzy.

Najpierw widzimy księcia Albrechta z Diablo, a może to nie on? Nie, no pewnie, że to nie on - to małe Geralciątko w pozie typowej dla wielu piet z tym, że ujęty niekonwencjonalnie od strony głowy. Następnie Jankiel i Falwick, dwa nagie miecze, Nenneke, robot, Geralt pod wieżą Alberta, znowu robot oraz zerżnięta od Hansa Holbeina Młodszego anamorfotyczna czaszka. I w tym momencie zrozumiałem jaką misję postawili przed sobą twórcy dzisiejszego odcinka. On po prostu wkurwiając-uczy. Uczy wrażliwości poprzez odwołania do klasycznych dzieł malarstwa europejskiego. A że tak się szczęśliwie złożyło, że ja to malarstwo troszkę kojarzę, to będę wam mógł rzucić kilka tropów do sprawdzenia. No więc ta zielona śmierć to nie jest bynajmniej nawiązanie do wtrętów w prozie Sapkowskiego. To jest zasygnalizowanie najtrudniejszej sztuczki malarskiej. Zróbcie test - wciśnijcie pauzę podczas sceny z czachą, stańcie z prawej strony ekranu i spójrzcie na nią pod kątem 10-15 stopni w stosunku do płaszczyzny ekranu. I co? Jest trójwymiar? Jest? No widzicie - ten film ma moc i drugie dno, którego sięgnął już dawno.

A teraz lećmy dalej z Wizją. Po czaszce widzimy jakieś ognisko, kontur Falwicka, który w dalszym ciągu mnie ten cholerny arras (Falwick mnie a nie kontur), potem śmierć pokazuje kosę, Geralt czarne oczy oraz kunszt szermierczy, Nenneke i Iola po raz kolejny inscenizują męczeństwo Św. Sebastiana (a głosy z offu nawołują do zemsty i krwawej pożogi albo wręcz przeciwnie). Znowu śmierć (zapętliło im się coś do kurwy nędzy, czy jak?), klęcząca Callanthe, brednie o mściwym przeznaczeniu, pożar opactwa tynieckiego i Geralt na tle chmur wyzłacanych zachodzącym słońcem. Ale się milusio, cieplusio i romantycznie zrobiło. Niestety, Falwick okazuje się być kompletnym kutasem bez wyczucia dramaturgii sytuacji i zrozumienia dla koncepcji autora. Wjeżdża bowiem z grupą zbrojnych na dziedziniec, przerywa Wizję, okrąża Geralta kilka razy. A na sam koniec ładuje go w potylicę (uwaga, przetwarzam) Buzdyganem i wiedźminowi zrywa się film.

A potem znowu dedukują, drepcząc niespiesznie pomiędzy pryzmami ciał. Falwick z uporem maniaka próbuje wrobić Geralta w ten holokaust ale Hegemon ma swojego tropiciela znaków, który w zawody może iść choćby z Old Shatterhandem. Ze śladów wywiódł wszystko - przebieg walki, kolejność przyjeżdżania grup, ilość gromiących i pogromionych, tempo przemieszczania się koni, trajektorię strzał. Niestety, jego dedukcja jest o kant dupy, bo nic z niej nie wynika. Ma wszystko na patelni podane ale nie może uwierzyć, że jeden człowiek wyrżnął tak liczny oddział zbrojnych. Falwick zaś uśmiecha się pod nosem bo jednak jego na wierzchu.

Następne sceny filmu możemy śmiało nazwać scenami przełomowymi dla całej naszej wiedzy o gatunku wiedźmińskim. Rola bólu w życiu ludzkim jest nie do przecenienia. Ból jest przykry ale też dzięki niemu wiemy, że coś nam dolega. Taki mechanizm ochronny to jest także - daje nam sygnał, że działający na ciało bodziec, który powoduje ból, jest bodźcem niezbyt miłym i należałoby się spod jego wpływu uwolnić poprzez na przykład wyciągnięcie z barku tej irytującej strzały. A co wymyślił scenarzysta? Ano wiedźmini bólu nie czują. Ja poczułem za to ból dojmujący, słysząc te brednie. Tak mnie walnęło, że poczułem go aż w koniuszkach nerwów. Co było robić - sięgnąłem po najdostępniejszy środek przeciwbólowy (i nie był to Ibuprom), walnąłem stakana i słuchałem tych głupot dalej.

A dalej jest zajebiście zabawnie i bardzo pouczająco. Geralt zostaje przywiązany do koniowozu (czy jak ten dynks się nazywa) w pozie Chrystusa z obrazu Mathiasa Grunewalda 'Zmartwychwstanie'. Bluźnierstwo, zakrzykną niektórzy. Nie ja to wymyśliłem, odkrzyknę w ich kierunku. Cała ta natchniona twarz i dobroć emanująca z Geralta, przywiodły do mnie takie a nie inne skojarzenie. A za plecami wiedźmina, Falwick uwija się jak w ukropie i strasznie chłoszcze naszego bohatera. Czyni to jedwabnym sznurem od szlafroka pomaczanym w czerwonej olejnej. I ma miejsce bardzo zabawne przesłuchanie. Natomiast ja w dalszym ciągu nie rozumiem dlaczego Geralt dał się złapać a teraz pozwala sobie kroić plecy.

'Co to za oddział', 'dokąd pojechali', 'dlaczego zabiłeś wszystkich'? Pytania padają z prędkością światła i nic dziwnego, że Geralt nie grzeszący zbytnią lotnością umysłu, nie jest w stanie na nie odpowiedzieć. Zamiast tego, robi coś, co mu wychodzi najlepiej czyli minę. Po czym grozi Falwickowi śmiercią.

Natomiast kolejna scena obróciła w proch i pył mój obraz wiedźmina. Okazuje się, że dymu w oczy nawpuszczali nie tylko Geraltowi ale i nam - Widzom. Przez 11 odcinków wmawiali nam, że Geralt to głupek, prymityw, cham i dupa wołowa. Kto by nie uwierzył - wszak kłamstwo powtarzane odpowiednio często, staje się prawdą. A tu poruta. Wiedźmin nie jest takim młotem, poprzednie 11 kawałków to kamuflaż, który miał spowodować, że przy tej scenie, którą za chwilę opiszę, opadły nam szczęki. Mi opadła zdecydowanie.

Mianowicie Geralt zaczyna kłapać na Falwicka. Nie, nie chodzi o kłapanie szczęką na kształt i podobieństwo wilka. On zaczyna obrabiać dupę Falwicka w przytomności Hegemona. Nie, nie chodzi mi bynajmniej o seks z nałożnicą zdrajcy. Obnaża cały jego podły plan, krecią robotę, zdrady, wiarołomstwa i knucia. A Falwick, który dał radę założyć Zakon, zdobyć nadania ziemi, przejąć Ciri i bezkarnie wyciąć kapłanki Melitele, nie daje rady odeprzeć tak kiepskich zarzutów. Zaprawdę, powiadam wam, że jest on czyjąś marionetką jeno. Geralt nadaje tak przekonująco a Falwick broni się tak nieudolnie, że Hegemonem targają wątpliwości. I zarządza skubaniec sąd boży. O kurwa, rzekłem. Ja pierdolę, z przyzwyczajenia odpowiedziało mi echo z najdalszego kąta pokoju. Baniak, gdzie jest baniak. Sto gram, już całkiem chyba niedaleko do końca, dasz radę, wytrzymaj jeszcze trochę. Łyknąłem i postanowiłem wytrzymać.

Falwick tak się przestraszył ordaliów, że pogrąża się z tego strachu do końca. Wygaduje się, że miał Ciri ale zgubił, że chciał za nią lepszą cenę. No bezsens na maksa. Hegemon kiwa głową, renegat pomiłowania prosi a my już wiemy, że z rzeźnią dzisiaj jeszcze nie koniec. Taką częściowo kontrolowaną, bo Falwicka wiedźmin ubić nie może. Ale resztę jego pomagierów jak najbardziej. Do czego przystępuje z prawdziwą ochotą. Tylko renegatowi jakoś nie bardzo się chce do boju ruszać, bo się skubaniec sknocił w pantalony ze strachu i przy każdym ruchu mu się ten fekał po gaciach przewala.

Aaaa... to na Geralta runął pierwszy napastnik. Chwilę potem, rzucony za głowę, runął na ziemię i nie podniósł się więcej. Potem drugi, trzeci, czwarty, poszedłem się wyrzygać a jak wróciłem, to Geralt dalej wyrzynał zakonników całość zaś skojarzyła mi się z obrazem Albrechta Altdorfera 'Bitwa Aleksandra' ale nie pytajcie mnie dlaczego - nie odpowiem. Geralt wyciął jakieś 15 osób, mieliśmy, o yes...., mieliśmy slow-motion, bryzgającą krew, modlącego się wiedźmina, trupy, baletowe ruchy, absolutny brak ODBIĆ i dużo bezsensownego i chaotycznego biegania na planie filmowym. Cała walka jest tak chujowa, że aż sobie to przewinąłem w przód bo ile można patrzeć na patałachów nabijających się na własne miecze?

Po oporządzeniu zakonnych, Geralt podchodzi do Falwicka, który jednakowoż odmawia walki. Nie chce też powiedzieć gdzie jest Ciri i w ogóle wygląda jakby chciał szybko opuścić ten niegościnny kawałek wiedźminlandu. A ginie w tak debilny sposób, że nawet kilka kieliszków, wypitych jeden za drugim, nie dały rady mi pomóc. On mianowicie robi obrażoną minę, czeka aż Geralt odwraca się do niego tyłem a następnie próbuje wyciągnąć miecz i zakłuć wiedźmina od tyłu. Niestety, na przeszkodzie staje mu kilka rzeczy. Raz to źle nasmarowane żelastwo i pochwa w związku z czym miecz przy wyciąganiu zazgrzytał. Ale nawet jakby nie zazgrzytał, to i tak by biedny Falwick nie dał rady, bo jak pokazał nam poprzedni odcinek, Geralt ma oczy wszędzie i widzi wszystko. No więc summa summarum Falwick, próbując wyciągnąć miecz, nie dość, że zgrzyta, to jeszcze zaplątuje się w poły swojego płaszcza. No i dostaje klasyczne cięcie przez gardło. Jak widzieliście śmierć Dermota Marangi to tak, jakbyście widzieli śmierć Falwicka. Renegaci umierają tak samo.

Geralt, lekko skonfundowany faktem, że nie dotrzymał słowa, oddaje miecz, przeprasza za wycięcie pułku wojska i Falwicka i daje się przywiązać do słupa w karczmie.

W tym właśnie miejscu możemy zobaczyć, że pomimo megaciongłoździ oraz waty wypychającej film do obowiązkowych 45 minut, budżet odcinka został nadwyrężony. Bo chociaż do końca jeszcze dobry kwadrans, to akcja przenosi się do wnętrza karczmy i już się z niej nie wynosi. Mamy za to całe mnóstwo tradycyjnej, staronilfgaardzkiej gościnności, przesłuchanie oraz Dedukcję aż do listy płac. A dedukcja jest tak mocarna, że Christi, Poe i Conan- Doyle wyją bezsilnie w zaświatach.

Przesłuchanie zaczyna się kulturalnie, ą, ę, jestem pod wrażeniem twoich sztuczek cyrkowych ale ważniejsza jest zbiorowa wola walki - powiada Hegemon a ja, oczami wyobraźni, zobaczyłem szeregi elitarnych berserkerów ze Skaelige. Tak, dobrze dedukujecie - jestem coraz bardziej nawalony i coraz mniej kojarzę. Następnie, dobrotliwy Hegemon postanawia napoić Geralta bo nic tak nie ożywia i nie dodaje pikanterii do rozmowy jak kieliszek albo dwa (i wiem co mówię). Tylko Geralt jakiś niechętny do picia - widno się po Blaviken zaszył.

A na ekranie odchodzi zajebiste dedukowanie - Hegemon wydedukał, że śp. Falwick ukrył Ciri w knajpie, wiedźmin ją znalazł i przekazał Triadzie. Geralt milczy więc go znowu poją, bo taki monolog chujowy i nudny jest. Następnie padają pytania: kto tu był, dokąd odjechał, po co tutaj zostałeś i takie tam durnoty. I tak sobie dedukują, piją, nie zakąszają, znowu dedukują, rzygają, w dalszym ciągu nie zakąszają. A ja skumałem o co chodzi - in vino veritas po prostu.

Hegemon leci przez życiorys Geralta, deduka, deduka i w końcu wydedukał, że Geralt wpadł do knajpy po Ciri a został, żeby opóźnić pościg. Ja, jakbym chciał opóźnić albo wręcz zatrzymać pościg, to bym skrzyknął elfich gorylasów i nakopał na trakcie z Puław wilczych dołów szczerzących się drewnianymi zębami. W jakimś wąwozie na przykład. A potem w skłębiony i spanikowany tłum uderzył z dwóch stron. Gradem kamieni i salwami strzał. Przy dobrych układach w minutę osiem byłoby po pościgu. No ale ja jestem zapijaczonym militarystą-amatorem a Geralt skończył słynną na cały cywilizowany świat Kaer-Morheńską Akademię Punkt w Miejscu Gdzie Zachodzi Słońce. I on zna dużo lepsze metody powstrzymywania pościgu. Poprzez na przykład pozowanie do obrazu. Luzik. Trza sobie zanotować opcje na wypadek zagłady ogólnoświatowej.

Następnie żołdactwo rozbestwione wpycha do knajpy Jaskra a Hegemon i jego zaczyna poić. No gościnny aż do bólu. I poją naprzemiennie Jaskra i Geralta ale nie wiemy właściwie po co to robią skoro wiedzą już wszystko czego potrzebują. Wiedzą, że wiedźmin szukał Ciri. Aaaa.... nie wiedzą kto ją zabrał i dlatego się tak dopytują. Ale chyba nie chcą się tego bardzo bardzo dowiedzieć, bo Hegemon wydaje rozkaz - nawlec skurwiela wiedźmina na pale i wracamy do Cesarstwa bo w tym burdelarskim i zdradzieckim kraju to nawet po pijaku nie idzie strzymać.

Na szczególną uwagę zasługuje mowa obrończa Jaskra. Mówi on mianowicie Hegemonowi o złej i toksycznej miłości Geralta do Ciri, o którym to zwyrodniałym uczuciu już nawet po gościńcach dziady proszalne, kupcy i bardowie gadają. Geralt wkurwiony siedzi ale nie może przydzwonić poecie w ryj bo krępują go konwenanse i grube powrozy. A Jaskier kłapie, pogrążając i siebie, i wiedźmina coraz bardziej. Tak zręcznie kłapie, że Hegemon, w przypływie dobrego humoru, postanawia na pal nawlec również Jaskra. Pruuuut.... i zesrał się po same uszy. Ze strachu. Bo wydawało mu się, że poetów nie biorą a tu siurpryza. Przyjdzie wchłonąć doodbytniczo palik gracko okorowany. Cała ta scena po chuju fest jest gdyż Geralt zaprzecza jakoby kochał Ciri i właściwie to sam nie wie dlaczego na podwórku po masakrze został.

Na dworze ciosają paliki a w karczmie mamy Intymny Moment. Najpierw Jaskier uświadamia Geralta, że potrafi kochać i że kocha. Ciri kocha. Słyszysz mnie? Kochasz ją? Kochasz ją bo potrafisz. Niedługo umrzemy razem więc przed śmiercią możesz powiedzieć, że ją kochasz ty łbie zakuty. Po czym w desperacji, Jaskier zdradza się w końcu i mówi: ja Cię też miłuję ale to nie twoja sprawa dlaczego, bo nie zrozumiesz. Tyle przynajmniej dobrego na sam koniec od twórców dostałem, że potwierdzili moje podejrzenia o męskim uczuciu między Geraltem a Jaskrem. I wszyscy ci z Was, którzy sugerowali mi kryptohomoseksualizm, mogą mnie w tym momencie przeprosić bo to ja poszedłem prawidłowym tropem a wy wszyscy myliliście się. I tak sobie chłopaki gawędzą wesolutko, a jakże, na zewnątrz słychać stukot siekier i szelest opadających na ziemię strużyn i głuchy pogłos ciętego drzewa, wszyscy już mają nadzieję na porządne palowanie a tu znowu scenarzysta gra nam na nosie.

Geralt albowiem dochodzi do wniosku, że nie może umrzeć w przedostatnim odcinku i wymyśla sposób na wyrwanie się z niewoli. Najpierw Jaskier zrzuca gliniany dzbanek na ziemię, następnie Geralt ładuje weń z kopa (w dzban a nie w Jaskra, bo ten mu się jeszcze do czegoś przyda) i mamy Ostrze Przeznaczenia normalnie. Ja, jako osobnik chowany na wsi i jako taki mający do czynienia zarówno z naczyniami glinianymi jak i ze skorupami z tychże, wiem, że glinianą skorupą to sobie można łuskę z ciernika próbować zdrapać a nie więzy rozcinać. Ale czy to glina pod Puławami skład ma inny od tej spod Łopiennika, czy to procesy technologiczne wypalania naczyń diametralnie się różnią, dość powiedzieć, że już po 7 sekundach piłowania, więzy spadają na ziemię i Geralt jest wolny. Kolejne 6 sekund i Jaskier cieszy się swobodą. A łomotali przy tym tak potężnie, że zdziwił mnie kompletny brak reakcji ze strony Zbójcerzy. Widocznie zaabsorbowało ich kompletnie ostrzenie palików.

Geralt idzie się przebrać w swój strój samuraja a Jaskier zdradza tajemnicę bardów. Tajemnica dotyczy tego, jak przy pomocy dwóch garści zgnitej słomy, kłębu przemoczonych wodą szmat, ławy drewnianej i naparstka wódki, puścić z dymem całą karczmę, która z dość tęgich bali zbudowana jest, co implikuje jej małą łatwopalność. Aha, jeszcze kosz wiklinowy dołożyli do tego i to pewnie on spowodował tak gwałtowny pożar. Bo nasi idole podkładają pod to ogień i karczma pooooszła w pizdu. W ciągu niecałych pięciu minut.

Nasi bohaterowie zaś wykazują się kompletną gamoniowatością i brakiem umiejętności planowania, bo najpierw odcinają sobie jedyną jawną drogę ucieczki a dopiero potem szukają tej tajnej. Geralt się uparł chyba, żeby sobie zafundować chrzest ognia na grubo przed sagą ale co mnie to niby obchodzi. Chce sobie dupę sfajczyć - jego sprawa.

Po czym okazuje się, że jestem jednak strasznym złamasem, niewiernym Tomaszem a do tego głupkiem prostolinijnym, który nie wymyśliłby nawet piaskownicy na Saharze. Bo Geralt przy pomocy pochodni wyczaił cugi i ciągi powietrzne a potem to już poszło z górki. Chłopaki klękają, dotykają wszystkiego i siebie nawzajem, napalony Geralt każe oprzeć Jaskrowi ręce na ścianie, manipuluje gwałtownie przy swoim rozporku i przy szarawarach poety, ten ostatni ruchem dość gwałtownym łapie się za pierścień w ścianie i już ma dojść do pożegnalnego dymania przed śmiercią gdy... Kurwa, ja już podczas sławnej sceny w balii z Borchem 'Trzy Kawki Kochasiu i Wuzetkę Raz' postulowałem, żeby ekipa ze scenarzystą na czele nie wpierdalała się w intymne, męskie momenty. Mówiłem? Pamiętacie? I myślicie, że ktoś to sobie wziął do serca? Nic z tego - napalony Jaskier łapie za pierścień w ścianie...

...Jeden by go przekręcić i z ciemności wydostać, z płonącej karczmy gdzie zaległy cienie...

...kręci nim w lewo i kawał ściany spada na naszych niedoszłych kochanków. Tak, to jest tajne wyjście, którym wychodzą. W międzyczasie Jaskier znajduje skarbczyk pozwalający na kupienie sporej części Redanii ale wiedźmin swoimi wyostrzonymi zmysłami wyczuwa złą emanację dużych ilości krwi i podaje tyły. W trakcie podawania tyłów znajduje maskę Pokraka i będziemy mieli również nawiązanie do klasycznych legend i klechd sezonowych o żelaznym karle imieniem Wasyl. Oraz przymiarki: na którą to główkę pasuje maseczka. Andersen przekręcił się w grobie.

Geralt wzruszony, mie maskę w dłoni, bierze Jaskra pod rękę i krokiem wesołym niczym Dorotka i jej kompani z Oz, udaje się w stronę wręcz przeciwną w stosunku do płonącej karczmy. Wyciemnienie litościwe nastąpiło w ostatnim akceptowalnym momencie. Wyłączyłem magnetowid, wyłączyłem telewizor, wstałem, przeciągnąłem się, wypiłem to, co mi pozostało do końca, podszedłem do okna i zacząłem krzyczeć.

Krzyczałem potężnie. Tak potężnie, że zaniepokojeni sąsiedzi wyszli na balkony i zaczęli mi się przyglądać lękliwie. Z naprzeciwka usłyszałem głos brata, który krzyczał: Ty, tatuś - co z tobą? Nie byłem w stanie odpowiedzieć, bo krzyczałem. Aż w pewnym momencie upadł na mnie kawał muru i okno razem z futryną. Albowiem ten właśnie moment wybrali sobie na wejście chłopaki z AT. Odpalili ładunki i w pół sekundy po wybuchu wjechali mi do domu od sąsiada z góry. Na linach takich szpanerskich. Poczułem lekkie puknięcie w potylicę i glebę pocałowałem niejąkająco. Ocknąłem się po jakichś trzech godzinach bo puknięcie było spowodowane przez kawał zarwanego sufitu. Jakiś pieprzony konował założył mi na łeb opatrunek, AT skonfiskowali moje tajne notatki, dyskietki oraz twardy dysk i, pozostawiając całe to pojebowisko na mojej głowie obitej i skołatanej, oddalili się służbową pancerką. Siadłem na rumowisku, ująłem twarz w dłonie i zaniosłem modły do Melitele - Pani, spraw żeby w przyszłym tygodniu emisja przebiegła bez podobnych atrakcji, bo nie mam już od kogo pieniędzy pożyczyć na remonty ciągłe a w przeciągach siedzieć nie mogę, bo palce grabieją zbyt szybko. No ale nikt nie obiecywał, że będzie lekko.

Aha, no byłbym od tych wrażeń zapomniał, że na sam koniec tego kurwa odcinka kurwa kurwa przedostatniego kurwa, przepraszam kurwa - już przestaję. Na zakończenie odcinka usłyszeliśmy zrelaksowanego barda Jaskra, który zaśpiewał nam, na szczęście przedostatnią, zwrotkę ballady o zimorodku, który dedukował po wizjach w wychodku. Dobranoc Państwu - na szczęście za tydzień to już będzie naprawdę koniec.

Słowo komentarza: niech to się wreszcie skończy.

Teksty odcinka - i tutaj pojawia się pewna trudność. Bo właściwie cały odcinek był jednym, wielkim tekstem odcinka. Ale musiałem dokonać brutalnej selekcji:

Szlachetni, dostałem wiele razy od niewiast ale jeszcze nigdy od rycerzy z rogami. Tuszę, że to tylko przypadek. (Jaskier do Hegemona)
Macie od niego znak jakiś, hasło? Tak, mamy Falwicka - to jest najlepsze hasło. (Geralt do bliznowatego dowódcy falwickowych)
Wiecie kim jestem? Jestem wiedźminem. Wiedźmini bronią ludzi, bronią dzieci. Nie bójcie się mnie. (Geralt do bronionych dzieci)
Co z tego wynika? Nie wiem. (Hegemon i tropiciel śladów)
Wiedźmin, co? Podobno nie czujesz bólu? Przekonamy się. (Hegemon do Geralta)
A ten oddział? Nie, nie - to są dobrzy ludzie. Możecie mi wierzyć lub nie ale oni pojawili się po walce. Nie pytajcie o nich - nic nie powiem. (Geralt swoim firmowym tonem do Hegemona)
Jak możesz mu wierzyć? On w Blaviken zabił siedmiu najlepszych - to rzeźnik. (Falwick do Hegemona)
Nie, zabiorę sobie od nich. (Geralt do proponującego mu miecz Zbójcerza)
Wy trzej zginiecie pierwsi a Falwick według rozkazu. (Geralt do przyszłych ofiar i do Hegemona)
Wy, wiedźmini lubicie się napić zatem ugaszczam jak mogę. (Hegemon do Geralta)
Mam nadzieję, że nie zakąszasz bo jadło marne. (Hegemon do Geralta)
Ale co mi tam - napić się lubię, nawet z wami. Sami swoi - mordercy, handlarze dzieci, oprawcy, zdrajcy i wiedźmini. Sama chołota. (Geralt do Hegemona)
Kto był z tobą? Krasnoludki. (Hegemon i Geralt)
O, drugi pijanica do kolekcji, otrzeźwiałeś? Jasny panie, właśnie opuszcza mnie ten błogosławiony stan. (Hegemon do Jaskra)

Radek MWZ Teklak

[1] Jak łatwo się domyślić Teklakeja to Odyseja Teklaka.

[2] Trochę się boję ewentualnego wycieknięcia z ich archiwów moich zdjęć po wyjściu spod prysznica. Oraz kilku innych.

[3] Mam koncepcję. Jak w czasie studiów jeździłem z i do domu, to zauważyłem pewną ciekawą rzecz. W drodze do Warszawy, obserwowałem jak w Puławach do pociągu wsiadało 1000 kobiet, z czego 900 ślicznych. W drodze z Warszawy, obserwowałem jak z pociągu wysiada 1000 kobiet, z czego 900 ślicznych. Stworzyłem sobie taką teoryjkę, że Puławy są wschodnim zagłębiem ślicznych kobiet. Potem ta teoria została wzbogacona przez kilku mieszkańców Puław o sformułowanie: i narkomanów. Znaczy Puławy miastem ślicznych kobiet i narkomanów. Czego więc może szukać w Puławach Geralt jak prochy ma w sakwach i w jukach? No, no...? Tak jest - szuka ślicznych kobiet boć z niego tęgi a chutliwy kurwiarz wszak jest.

[4] Cykada bardzo nalegał na ten pseudonim operacyjny gdyż, jak sam stwierdził 'każdy od razu skojarzy go ze mną ale tylko przyjaciel będzie miał z tego pożytek. Bo wróg dojdzie do wniosku, że nikt nie jest na tyle głupi, żeby wybierać sobie pseudo tak podobne do nazwiska'. W kontekście tego, jak skończył, musimy przyznać, że nie docenił Geralta.

[5] Wojna Trojańska zaczęła się od Heleny, cały burdel o nazwie 'ludzkość' zaczął się od zabaw z gliną i feralnego jabłka, I Wojna Światowa od Telegramu Zimmermana i od pięciu patronów w Sarajewie, II Wojna Światowa od jakiejś radiostacji w Gliwicach, zadyma z Hanibalem od przemów w senacie w wykonaniu nawiedzonego Włocha a I Krucjata do Ziemi Świętej od kilku słów rzuconych w nieodpowiednim momencie przez pewnego żebraczego mnicha. I i II Wojna Bogów, które przewalały się nad wiedźmińskim uniwersum przez eony, pociągnęły za sobą miriady ofiar i zagładę świata takiego, jaki znali owi bogowie, zaczęły się odpowiednio od: rzuconych mimochodem słów 'twojemu kotu też' i od niedopitego kieliszka alkoholu. Los potrafi być przewrotny ale i złośliwie okrutny.

[6] To taki paradoks - za gówniarza ciężko dostać więcej niż 50 orenów ale już za nerkę wyciętą temu samemu gówniarzowi, ludzie Triady płacą do 1000 orenów. Dziwne ale prawdziwe.

[7] Nikt, łącznie z twórcą, nie wie skąd taki dziwny tytuł.


Chce wam się jeszcze? Walcie śmiało do pozostałych streszczeń ale za skutki nie odpowiadam.