We łzach go czekam i trwodze, wylała Jaruga, monstrów pełne bory i smok złocony na drodze. Chędożony na dodatek

Priwiet druz'ja

Telewizja tfu... Publiczna SA

nie bez udziału

Heritage Films prezentują, nieustannie proudly

Wiedźmin

Odcinek 4

Smok

Toż to szok. Do raportu siadam zdruzgotany, bo odcinek dzisiejszy spotęgował moje zdumienie. Oraz zamęt grubymi nićmi szyty. Po ubiegłotygodniowym Harlekinie spodziewałem się dalszego ciągu gmyrania przy rozporku Geralta, a tu kupa. Znaczy gmyranie było, a jakże z tym, że jednakowoż nie takie, jak myślałem. No ale my tu gadu gadu a tam icq czeka. Robota znaczy. Lecimy tedy z koksem, bo odcinek był rzadkiej urody.

Dzisiejszy odcinek sponsorują literki: k jak kobieta czarowna i czarująca oraz krasnoludy kwadratowe, w jak w balii seks, s jak smok i seks w balii oraz o jak obłędny rycerz.

Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie bo działo się co niemiara. Odcinek dzisiejszy otwiera scena oczekiwania w niepewności. Miejscowe lobby rzeźnicze wraz z przedstawicielem obieralnej władzy terenowej czai się w dziurze. Lobby jest ubrane w gustowną przepaskę na oko i skórzany fartuch, żeby było widać, że rzeźnicze (pół lobby) oraz w skórzane buty polskich ułanów (drugie pół lobby). Władza ma sprytną narzutkę na ramiona oraz wyrzuty sumienia. Wyrzuty spowodowane są nieodpowiedzialną postawą lobby, które nie bacząc na podpisaną umowę o dzieło, chce złamać jej warunki, ograbić zleceniobiorcę i dać w długą. Powodem jest przekroczenie nieprzekraczalnego terminu co spowodowało obciążenie lobby odsetkami za zwłokę przez innych kontrahentów oraz naliczenie kar umownych za niewywiązanie się z kontraktów. Strzelę kielicha i zaraz wracam, bo się zamotałem.

Powodem, dla którego lobby pragnie się oddalić jest fakt, że Geralt (tak, tak, zgadliście moi kochani - naszym tajemniczym zleceniobiorcą jest nasz bohater ulubiony) stosuje niekonfesjonalne metody rozwiązywania problemów, zapomniał lustra i nie ma go już z godzinkę albo dwie. A jak powszechnie wiadomo duże lustro z kutą ramą jest najlepszą bronią przeciwko bazyliszkom. Trzeba tylko wiedzieć, w które miejsce na łbie bazyliszka trzeba tym lustrem przypieprzyć ile sił w rękach. Z tym, że kmiotkowie żyjący in the middle of nowhere nie znają najnowszych osiągnięć cywilizacyjnych i bladego pojęcia nie mają, że Geralt, zamiast prymitywnej siły, stosuje technikę wzmocnionej inwersji mentalnej[1], bazyliszek już dawno glebę gryzie (metaforycznie, rzecz jasna) a trwa to tyle dlatego, że Geralt podpiwszy sobie dnia poprzedniego tęgo, drogę w podziemiach zmylił, znaki mu się popieprzyły i błąka się w kółko. Ale już widzi światło w tunelu o czym lobby przekona się za chwilę boleśnie. Dochodzi bowiem do drobnych niesnasek przy podziale łupu a konkretnie lobby chce dopieprzyć wójtowi, który ma wyrzuty sumienia, przez co lobby w krytycznym momencie jest przy jukach, miast w domu.

Zupełnie jak na boisku, dochodzi do drobnej przepychanki i już, już ma się polać krew gdy nagle... znienacka... znikąd... tajemniczo... i zupełnie bez efektów specjalnych, zjawia się Enigmatyczny Rycerz 'Kochasiu'. Który jest wielkim czarownikiem na dodatek, bo jego broń chodzi za nim. Co w prosty sposób implikuje fakt występowania w uniwersum wiedźmińskim, tajemniczych istot rodzących żywe miecze, szable, rapiery, szpady i innego typu ostre żelastwo. Spróbowałem sobie wyobrazić zwyczaje godowe, zaloty, grę wstępną, metody rozrodu a wreszcie drogi rodne tej istoty i niemalże zemdlałem. Baniak whisky pozwolił mi jednak dojść do siebie, dzięki czemu nie przegapiłem następnej sceny, w której okazało się, że mój eksperyment myślowy był bez sensu. Nie ma tajemniczej istoty. Nie ma żywej broni. Są za to dwie rosłe dziewoje, omotane żółtawymi tunikami i skórami z chronionego lamparta. I z bronią w ręku. Więc Rycerz 'Kochasiu' wyraził się nieprecyzyjnie. Jego broń nie chodzi za nim. Chodzą za nim dwie szemrane kobiety, które tą broń noszą. O ile łatwiejsze byłyby kontakty międzyludzkie, gdyby każdy wyrażał się mniej metaforycznie a bardziej logicznie. No ale nic to - panie są z Zerrikanii, mają duże szable, tygrysie skóry i permanentny makijaż na twarzy. Szczególnie dokoła oczu. Mają również świetnie rozwinięte te mięśnie na klatce piersiowej, co to wiecie, a także pośladki, o czym później.

Ten właśnie moment wybiera sobie wiedźmin na wychynięcie z lochu znienacka. Taszczy ze sobą jakiś plastikowy fragment postmodernistyczno-symbolistycznej instalacji wystawianej czas jakiś temu w Zamku Ujazdowskim pod wielce znamiennym tytułem 'Nieuchronność przemijania'. Jest to mianowicie bazyliszek ubity bez użycia zwierciadła. Fakt pojawienia się żywego Geralta konfunduje lobby rzeźnicze do tego stopnia, że rzuca się ono do ucieczki. W trakcie tej dobrze zorganizowanej rejterady, pół lobby trafia szyją w szable zerrikańską i to tak nieszczęśliwie, że przecina sobie tętnicę i umiera, czego nie omieszkał skomplementować Geralt. Rycerz 'Kochasiu', który okazuje się być Borchem 'Trzy Kawki Kochasiu I Do Tego Wuzetkę Z Kremem' zaprasza Geralta do karczmy. Geralt pamiętając jak w ubiegłym tygodniu zakończyła się jego wizyta w przybytku masowego skarmiania ludności, oponuje z lekka, ale tylko z lekka, i ruszają wspólnie do oberży Pod Zadbanym Smokiem. W której to oberży obyczajnie wieczerzają, poruszając wielce interesujące tematy. Na ten przykład możemy dowiedzieć się, że Geralt nie rżnie wszystkiego co się rusza (w obu znaczeniach tego sformułowania) a wybredny jest. W poprzednim odcinku nie rżn... hm... tego... wszyscy pamiętamy czego nie, a w tym mówi, że nie rżnie smoków. I że nie na każde zlecenie. I nie przy pełni (to pewnie chodzi o te wąpierze naczelne - antycypacja Emiela Regisa). No ogólnie określa granicę swoich możliwości i broni ludzi. No i ma zasady, że demoluje agresywne stworzenia. W międzyczasie Vea (albo Tea) się szczerzy ale, dalibóg, nie wiem jaki jest powód pokazywania uzębienia.

A potem Geralt stwierdza, że lubi smoki bo zieją ogniem. Co okazuje się całkiem niezłym sposobem na wyrwanie dziewcząt, bo Zerrikanki waleczne zaczynają nagle na wiedźmina lecieć. Borch, wyraźnie zazdrosny, zagaja tekstem rubasznym, że dziołchy są niestrudzone także w boju miłosnym, po czym udaje się do kibla.

A teraz młodzieży czas by zwlec się sprzed monitora, kopnąć się do łazienki i zęby przeszorować bo będzie mało obyczajnie. I wylezie na wierzch moja homofobia i homoparanoja. Otóż następna scena wyjaśnia dlaczego Geralt nie zaatakował międzynoża Renfri. Oraz Morenn. Po nieudanej próbie sekszenia z Adelą (odc. 2), zakończoną opierdolem ze strony nieusatysfakcjonowanej kobiety, Geralt stwierdził widocznie, że własna płeć jest, per saldo, bezpieczniejsza. I że o hydraulikę wszak tutaj tylko chodzi. I przez te kilka lat włóczenia się po gościńcach wszelakich (chyba zapomniałem wspomnieć o tym, że akcja tego odcinka dzieje się po latach kilku), Geralt widocznie przekonał się do mężczyzn, bo zastajemy go śpiącego... w balii... nago... z Borchem. Zwymiotowałem. Wiem już dlaczego Borch ma przydomek 'Kochasiu'. A potem widzimy na ekranie piersi (sztuk 4), bobry (sztuk 2) i ogólnie jest golizna, ruja, poróbstwo, bo zupełnie gołe Zerrikanki wskakują do balii, niszcząc ten intymny, męski moment. Panie Szczerbic - pewnych rzeczy się nie robi. Po skończonych miłosnych zapasach, nasi bohaterowie się ubierają i gdzieś jadą. I jadą. I jadą aż spotykają dziesiętnika Paździocha, który blokuje gościniec. A także Jaskra, którego do tej chwili znaliśmy tylko ze słynnej ballady o zimorodku, a teraz go wreszcie możemy zobaczyć na własne oczy. Pogłoski jakoby mistrz lutni, o przydomku 'Niezrównany', przypominał elfa, są grubo przesadzone.

Onże Jaskier opowiada (nie deklamuje) historię o smoku, którego miejscowi kmotrowie-okrutnicy struli baranem faszerowanym trutką, co upewnia mnie w przekonaniu, że Sapkowski Andrzej jest wstrętnym plagiatorem i zżyna bez dania racji (i płacenia tantiem) skąd tylko może. I na dodatek zmienia zakończenia, bo smok z naszej historii nie zdycha od wody rzecznej a jedynie zapada w letarg i walczy z trucizną. Co oczywiście nie przeszkadza mu w rozszarpywaniu ewentualnych domokrążców, akwizytorów, szpiegów i świadków Melitele z archiwalnymi numerami 'Kasztelu'. No i nagle cała kraina rusza na smoka. Bo smok ma skarb. I cała kraina chce tego smoka wykończyć. Niezbyt, co prawda, ludną zdaje się być kraina, z której zebrać dało się 20 chętnych na smoczy skarb ale znamy problem skromnych budżetów i się nie czepiamy. Jest król Niedamir ze świtą, są Rębacze, krasnoludy z Yarpenem Zigrinem, obłędny rycerz Eyck z Denesle bez skazy i zmazy nocnej, który siecze monstra za darmo, jest ciżmopsuj Kozojed. Aha, i wszyscy czekają na czarodzieja, który przyjedzie. I nie o Dorregaraya tutaj chodzi, drodzy czytelnicy. Jaskier zaczyna wrabiać wiedźmina w wykończenie smoka, Borch w ochronienie smoka a Geralt się wyluzowuje i widzi Yennefer.

Nikt nie wie (kto nie czytał) kto to Yennefer, skąd ją Geralt zna i co ich łączy ale nasz Scenarzysta i na to znalazł sposób. Metoda ta, przed którą muszę klęknąć (podobnie jak klękałem przed metodami ukazania rzezi gastarbaiterów z odc. 1 oraz pojedynku z Levecquem w odc. 3), jest metodą nowatorską i wartą upowszechnienia. Otóż w pierwszej scenie, Geralt leży w mocno zadymionym pomieszczeniu, klatę masywną spowija mu brudna ściera, na czole pot, zarost nie konweniujący barwowo z zaczeską, zaś Yennefer poi go czymś. Po czym deklamuje: mów do mnie Yennefer, jestem czarodziejką. Wszystko to ma miejsce w jednej z sal zamku w Skórczu. Albo w Kórniku - pamiętam tylko, że chodziło w nazwie o wyjątek od ortograficznej reguły. W następnej scenie Yennefer ściąga Geraltowi odważnik z szyi, rozpuszcza sobie włosy... młodzi - czytacie to jeszcze? To może idźcie nastawić wodę na kawę, bo kawałek filmu jeszcze przed nami a nie chcę, żebyście się przy lekturze pospali, nie? Na czym to, nomen omen, stanęliśmy? A, już wiem. Następnie znowu widzimy piersi damskie szt. 2, grę wstępną na brzuchu Geralta oraz rzut kobietą o łoże, z równoczesnym przejściem do oralnych... prawda, tego... Wyszło mi na to, że Geralt puknął Yennefer w podziękowaniu za opatrzenie ran a cała historia łowów na suma i afery z dzbankiem z dżinnem to łeż i sielna bajęda. No nieważne, zakochani są chyba w sobie trochę, wszystko na to wskazuje.

Wróćmy do przeprawy blokowanej przez wojsko (szt. 4 plus kierownik) - negocjacje z dziesiętnikiem Paździochem przechodzą płynnie z fazy 'po dobroci' do fazy 'jestem wiedźmakiem sukinsynu i lepiej mnie przepuść', co owocuje rozkazem 'Zaporę precz' i nasi bohaterowie, pokonawszy kolejną przeszkodę, ruszają dalej, ku Górze, pod którą siedzi na skarbie smok Smaug. Wróć, znowu mi się historie popieprzyły od nadmiaru alkoholu. Na skarbie siedzi smok bez imienia.

Po drodze spotykają całe mnóstwo fajnych osobników. Mianowicie tych, których wymienił wcześniej Jaskier. Rębacze są duzi i przeklinają, krasnoludy to plugawe i bezbożne karzełki - kompanija zacna i przez moment poczułem dalekie echa prozy ASa[2]. Chłopaki siedzą przy ogniu, gawędzą wesoło, dzielą skórę na smoku, który jeszcze pod górą siedzi, Jaskier brzdąka na lutni, wszyscy sączą gorzałkę ze skorpionów pędzoną i jest tak, że gdyby cały serial zrobiono w ten sposób, to tych recenzji by nie było.

W następnej scenie, bardziej romantycznej, bo na brzegu jeziora i przy świetle księżyca, scenarzysta rzuca nieco więcej światła (metaforycznie rzecz jasna, bo to przecież noc ciemna i głęboka) na stosunki między Geraltem a Yennefer. 'Nie Geralt, nie byliśmy dla siebie stworzeni. Ja nie mogłam w to brnąć, wiązać się z kimś, kto wychodzi nocą i nie wiadomo czy wróci z jakiegoś lochu'. Tylko skąd niby otumaniony do imentu widz ma wiedzieć o co chodzi? Chwila czaszkowania... aha, to oni kiedyś razem mieszkali. Fajnie. I Yennefer chce być matką. Jeszcze fajniej. Ale oglądając ten odcinek nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że telewizja emituje je nie po kolei albo, że przynajmniej jeden gdzieś się zawieruszył. Nic to, bywa. Dobrze, że wcześniej czytałem opowiadania.

A potem zemdliło króla. Nie, nie zeżarł świstaka, czyli szczura ani innego złego żarcia. On jest dusza wzniosła i delikatna i mdli go od gadania innych o nowych teoriach druidzkich i o zachowaniu gatunków. Wyjaśnia też powody, dla których ruszył na smoka. Otóż chce się skubany bogato ochajtać ale próchna bogdanki stają okoniem, przytaczają starożytnymi runami ryte przepowiednie i cytują stare kodeksy, kornik je trącał, w których stoi, że przyszły pan młody musi smoka położyć. No i Niedamir idzie kłaść chociaż na myśl o zabobonach nerw mu skacze okrutnie. A że durny nie jest, to z tego właśnie powodu wlecze ze sobą całą grupę przydupasów, cynglów i kling do wynajęcia.

Następnie Borch rzuca pieniążek ale tak sprytnie, że pół karawany szlag trafia a Yennefer wisi na krawędzi, zaraz obok Sylwestra Stallone. Szczęściem Geralt, with a little help of Eyck, wyciąga ją na górę po czym zastrasza Boholta, zręcznym ruchem nadgarstka goli Yarpena i idzie się napić. A potem Eyck deklamuje. I to tak fajnie, że mało się nie pofajdałem ze śmiechu. Boholt obraża króla, Geralt dziękuje Eyckowi, atmosfera robi się gęsta, suspens, wszyscy czekają na podroby... I ten moment wybiera sobie Komputerowo Zanimowany Smok na swoje uroczyste entree. No szlag by go trafił - wyczucie ma jak bojownik Hezbollachu sikający na Ścianę Płaczu. I przy okazji jest złoty, piękny i mówi przez metalowy megafon. Jaskier to się do tego stopnia zauroczył, że zaczyna siać ferment, smok lata, Boholt cytuje Shreka (on gada!?!), Eyck deklamuje: cny smoku, gnębicielu, za mną prawość, za mną wiara, za mną łzy dziewic, któreś bestio od dziewictwa uwolnił i jest ogólnie zabawnie, głównie na udeptanej ziemii. Nie jestem znawcą broni białej, teoretykiem typów pancerzy i badaczem taktyki szarży konnej ale jak Eyck rusza na smoka, to zacząłem się śmiać. Smoki zieją ogniem, nie? No to żeby ruszyć na smoka, warto by było się jakoś opancerzyć. A Eyck co? Ano gówno. Konia okrywa derką wzorzystą, żadnych płyt pancernych nie stosując. Sam ubiera się w połowę zbroi, bo ja wiem, załóżmy że płytowej (no na żaden półpancerz mi to nie wygląda), dołem pozostawszy jeno w brązowych spodniach dresowych. Na głowę szłom pełny (no dobrze, że chociaż gładkie lico sobie dokładnie osłonił), tarczę zostawia w namiocie (nie pomoże w przypadku walnięcia smoczym ogonem ale od ognia siarkowego ochronić może, nie?), bierze krótką tyczkę do groszku zielonego i dawaj w kurcgalop. No szarża taka, że ziemia drży. Smok pokazuje mu język, staje na zadnich łapach, płoszy konia, wali woja ogonem w pysk i 'mężnego Eycka z Denesle można zabrać z pola, jest niezdolny do dalszej walki. O, kurwa - powiedział Yarpen'. Szczera prawda. 'Ten smok jest niewiarygodnie szybki, za szybki żeby mógł z nim walczyć człowiek' mówi Yennefer. I kusząc Geralta obietnicą powrotu do dawnego układu (ja gotuję, piorę, sprzątam, opatruję i pocieszam po walce a ty rżniesz potwory i, ostatecznie, czasami Triss Merigold) prosi go o ubicie niewiarygodnie szybkiego smoka. Tylko kurde ja tam nie widziałem żadnego szybkiego smoka, chyba mi z tej szybkości z kadru uciekł. Bo ten złocony Komputerowo Zanimowany Smok ruszał się tak, jak ja, gdy w akademiku pełzałem z imprezy do pokoju. A Geralt aż się zjeżył, że ktoś go chce kupić. Po czym idzie się odkuć na królu i taką mu mowę wstawia, że ten zawija się na pięcie (właściwie końskim kopycie) i w mocno przerzedzonym składzie wraca na hacjendę poobracać miejscowe seniority, łyknąć nieco tej zamorskiej nalewki na roślinie z kolcami i ukoić skołatane nerwy. I taki jest koniec królewskiej roszady.

Na placu boju zostają sami twardziele, yo. Twardziele przeganiają Kozojeda, dratwa jego mać, yo. Spali nas, yo ale chędożył to pies, yo. I poszli z pikami (drewnianymi) na łuski żelazne, yo man. A Geralt coś wie. Ale nie powie, bo zna historię o Sfinksie, co to mało gadał i jako, że bardzo mu się spodobała, mało gada. A w tym czasie twardziele, yo, zaczynają od tego stresu ganiać za pasikonikami. No, tak to wygląda - duzi faceci biegają po trawie i coś depczą. Potem zdawało mi się, że zlokalizowali Bugsa w drodze do Albuquerque, bo coś szurało w trawie i ziemia się jakby podnosiła. Ale to nie był Królik. To było małe dziecko. Faktem jest, że ludziom w tamtej okolicy nie żyło się dostatnio, antykoncepcja stała na fatalnym poziomie w związku z czym przypadki porzucania małych dzieci na łące miały miejsce, o czym przekonują nas statystyki udostępnione nam przez miejscowe biuro wójta. Zdarzało się również, że podczas żniw, kmiecie prosto zapominali zabrać jedno czy dwójkę dzieci z pola. Znając te fakty, nie byłem zdziwiony, że w trawie pacholę się poniewiera do momentu, gdy zobaczyłem to dziecko. Ono było mocno niezdrowe. Cera jakaś taka ziemista, oczy wyłupiaste - coś jakby po Graves-Basedowie. A potem stwierdziłem, że oglądanie filmu z przeciwległego kąta pokoju, bez okularów, pozwala zachować zdrowie psychiczne ale odbija się znacząco na percepcji dzieła. Bo to nie dziecko było. To tylko Yennefer tak krzyczała (już wspominałem wcześniej o konstruowaniu logicznych wypowiedzi w kontekście chodzącej broni - tutaj mamy podobny passus) ale nie chodziło jej o małe dziecko ludzkie a o małe dziecko smocze. No i złapała je w podołek, zaczęła tulić i głaskać, co nie spodobało się Rębaczom i Yarpenowym chłopakom. Był to ostatni błąd w ich życiu, które zresztą nie trwało po tym zajściu nawet na tyle długo, żeby mogli sobie to uzmysłowić. Geralt standardowo zawirował w niewidocznym dla oka piruecie, ciął jednego, drugiego, trzeciego, czwartego... obudziłem się, dalej ciął - ciekawym kiedy zacznie pchać w końcu tym mieczem, bo na razie to tylko pcha co innego w co inne. Smok wybuchł, z wybuchu wyjechał Borch 'Kochasiu' i dwie szable. No i tego było za dużo dla Yarpena i reszty załogi. Dali w długą regularnie i bez szemrania.

A potem Geralt próbował zrozumieć symbolizm sceny: no popacz pani ile się stało, zostaliśmy we dwoje, dziecko smoka i poeta - to pewnie coś znaczy ale nie wiem co. Jaskier ukrył twarz w dłoniach. Następnie zobaczyliśmy słońce nad chmurami - ładny landszafcik. A na końcu znowu mamy motyw ogniska - wszyscy siedzą, gapią się w płomienie i zastanawiają się: czy przeczytanie scenariusza przed wzięciem roli było faktycznie ponad moje siły? I jeszcze Borch bawi się w złotą rybkę i chce spełnić życzenie Geralta. Normalny facet zażyczyłby sobie niekłopotliwej kobiety, grubego konta w banku Vivaldiego, miłej chatki w dalekim księstwie i świętego spokoju. No ale Geralt jest nietuzinkowy i wymyśla życzenie awykonalne. A że bawią się przy okazji w czytanie w myślach, to widz zostaje zdurniały, bo nijak nie wymyśli czego to sobie zażyczył nasz wiedźmin? Czyżby rozumnych rządów nad Wisłą? Sam nie wiem[3]. A potem znowu gdzieś odjeżdżają. Wyciemnienie. No i oczywiście nie możemy zapomnieć o Jaskrze, który podczas listy dialogowej wyśpiewał nam.... ha, ha, ha - nabrałem was. Dzisiaj Jaskier nie śpiewał czwartej zwrotki ballady o zimorodku, co się nieźle urządził w wychodku. Dzisiaj było o księżniczce Vandzie, co się utopiła w Duppie bo nikt jej nie chciał. Dobranoc, dzisiaj bez kielicha, bo jutro do pracy.

Teksty odcinka:

To jest taka teoria ruchu, wymuszonych zleceń i walki. Ot, i cała tajemnica. (Geralt)
Bo muszą - smok to nie mysz. Dużo je. (Geralt)
Ja jestem jak okruch lodu - nie ugasisz nim pragnienia ale oparzyć się możesz. (Yennefer)
Meo huana bunke de ni (Vea. Albo Tea)
Ten smok prosi o pokój, on coś bardzo ważnego nam przekazuje (Geralt)
To pewnie coś znaczy ale nie wiem co. (Geralt)

Radek MWZ

PS. Tytułem komentarza - nad dzisiejszym odcinkiem nie udało mi się pastwić tak zwyrodniale, jak nad poprzednimi trzema. Z prostej przyczyny - w końcu zamiast durnowatych patentów scenarzysty dostaliśmy więcej Sapkowskiego[4], czyli 'Granicę możliwości'. Duch opowiadania został z grubsza oddany i zachowany (mocno uproszczony ale musieli to wtłoczyć w 45 minut stąd brak Dorregaraya, brak sporej części historii no ale to mogę wybaczyć od biedy), dobra Wolszczak, dobry Żebrowski, bardzo dobrzy Zamachowski i Chyra, w końcu przyzwoity drugi plan: Rębacze, Yarpen i kwadratowe chłopaki, król, kanclerz, Zerrikanki (nawet sobie je podobnie wyobrażałem, może trochę za mało tatuażu na twarzy miały). Opowieść Jaskra o truciu smoka i o cieszącym oko kurhaniku mocno zbliżona do pierwowzoru literackiego a przez to ciesząca ucho i oko (Zamachowski będzie chyba ratował ten film). I nawet było momentami śmiesznie nie z powodu nieporadności scenariusza a tego, co widać na ekranie. Jak do tej pory najlepszy odcinek. Ale nie mam złudzeń - to pewnie wypadek przy pracy.

[1] To coś na pewno znaczy i bardzo ładnie brzmi. Powiedzcie to sobie na głos. Dobre? A nie mówiłem?

[2] Boholt mówi jeden z moich ulubionych tekstów: u nas, w Crinfrid, trzyma się takich w obórce, na łańcuchu, i daje kawałek węgla, wtedy oni na ścianach cudności malują.

[3] No dobra - wiem o co mógł poprosić Geralt ale wcześniej czytałem 'Ostatnie życzenie' więc mi łatwiej.

[4] Jako, że nikt nie jest doskonały, w odcinku nie znalazło się heroldowanie Yarpena Zigrina. A że bardzo je lubię, to przytoczę:

Hej, ty tam! Smoku chędożony! Słuchaj, co ci rzeknie herold! Znaczy się ja! Jako pierwszy honorowo weźmie się za ciebie obłędny rycerz Eyck z Denesle! I wrazi ci kopię w kałdun, wedle świętego zwyczaju, na pohybel tobie, a na radość biednym dziewicom i królowi Niedamirowi! Walka ma być honorowa i wedle prawa, ziać ogniem nie lza, a jeno konfesjonalnie łupić jeden drugiego, dopokąd ten drugi ducha nie wyzionie albo nie zemrze! Czego ci życzymy z duszy, serca!


Zwalcz w sobie chęć zamordowania grafomana, który to spłodził, namierz kolorowy wyraz kursorem, kliknij i rzuć okiem co tam w streszczeniach piszczy