Pięknie jest w dolinie

Bassza meg

Telewizja, że tak powiem nieładnie, Publiczna SA

przy czynnym współudziale

Heritage Films, od półtora miesiąca, ale nieustannie proudly

Ewidentnie w celu okalecznia widzów

Wiedźmin

Odcinek 7 (siódemka nie okazała się być szczęśliwą siódemką)

Dolina kwiatów

Od razu lojalnie ostrzegam, że odcinek dzisiejszy był tak niszczący, że śmiało można podciągnąć go pod definicję broni masowego rażenia. Mi na przykład, w okolicach dwunastej minuty filmu, pękły oczy, białko popaćkało ekran, koc, talerz z kolacją i kubek, tak więc niewiele widziałem już do końca a raport pokontrolny piszę na wpół oślepiony. Stężenie szczerbizmów nie było może bardzo wysokie ilościowo ale za to bardzo masakrujące jakościowo. I jako takie spotęgowało moje, głębokie niczym głębie Rowu Mariańskiego, zdumienie. Oraz zamęt grubymi nićmi szyty. Wiedziałem jakie opowiadanie wzięto na warsztat tym razem ale wiedza ta nie przygotowała mnie na to, co ujrzały me oczy modre. Uciekliśmy definitywnie od nurtu harlekinizmu. Zamiast bajęd na temat nieszczęśliwej miłości, twórcy zaczęli nas raczyć historiami dowcipnymi. A nawet żartobliwymi i ironicznymi. W tym odcinku ilość ich sięgnęła zenitu. Na nasze nieszczęście, niestety. No dobra, jak mawiają u mnie na prowincji: komu w drogę, temu z kopa i zanim dygresje zdominują całkowicie dzisiejszy raport, to... Lecimy z tym koksem, bo dzisiejszy odcinek był rzadkiej urody.

Dzisiejszy odcinek sponsorują literki: a jak absolutny brak trupów, absolutny brak cycków i w ogole absolutny brak golizny, p jak paw permanentny, s jak sadzonki rzepy oraz h jak homoseksualne potwory.

Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie, bo działo się co niemiara. O tak, działo się. Donosili mi moi informatorzy, że będzie się działo ale nie uwierzyłem. Przez co bolało jeszcze bardziej. No ale nie wybiegajmy zbytnio w przód i skoncentrujmy się nad tym, czym uraczono nas w dniu dzisiejszym. W scenie otwarcia widzimy, że twórcy postanowili zasygnalizować widzom w sposób bardziej oczywisty, że poszczególne odcinki stanowią jakąś zwartą całość a nie są tylko kompletnie ze sobą niepowiązanym zlepkiem fatalnie zmontowanych i jeszcze gorzej zagranych scen, jak twierdzą niektórzy złośliwi ekstremiści i fanatyczni miłośnicy prozy Sapkowskiego. Od odcinka szóstego, w którym pokazano nam nieobecną w odcinku piątym pustułkę oraz, zasygnalizowanego w odcinku czwartym królika, hasło: 'tu jezd ciongłość' zaczęło przyświecać widocznie całej ekipie, bo, jak wspomniałem na wstępie, dostaliśmy Ciągłość. Scena otwarcia jest dzisiejszego kawałka, jest identyczna ze sceną zamknięcia odcinka poprzedniego. Jest to tak sugestywnie zagrane, że zabrakło mi napisu 'W poprzednim odcinku'. Geralt jedzie w Bieszczady przez wybrzeże Bałtyku. Zacząłem wypatrywać syrenki Sh'eenaz ale to nie ten kawałek. Bo dzisiaj miało być o dolinie na krańcu świata. Ale jak się okazało, dnia poprzedniego ekipa tęgo popiła dziwożoniej nalewki i pojardoliły im się kompletnie scenopisy. Bo Geralt zamiast wparować do przydrożnej gospody i wywiedzieć się u kmiotków, jakie to monstra i potwory, utrapienie na ich głowy zsyłają, przyjeżdża do Novigradu. Ale to jakiś inny Novigrad jest niż w książce. Że zacytuję: Novigrad, powiadam ci, to stolica świata. Prawie trzydzieści tysięcy mieszkańców, nie licząc przyjezdnych. Murowane domy, główne ulice brukowane, morski port, składy, cztery młyny wodne, rzeźnie, tartaki, wielka manufaktura produkująca ciżmy [...] A w tym Novigradzie malborskim są cztery stragany z naczyniami i Jaskier. Oraz studnia, na której chłoszczą jakiegoś nieboraka. Ech, te niskie budżety.

Najpierw Jaskier z Geraltem idzie do Vespuli, która robi mu awanturę. A ja rozglądam się na boki i czekam na diaboła. Ale wnet przypomniałem sobie, że tak blisko świątyni Wiecznego Ognia żaden potwór żyć nie może więc dałem sobie spokój i z uwagą począłem śledzić losy naszych bohaterów. Vespula wygania Jaskra z kwadratu, robi mu zadymę na całą ulicę, ciska weń cudzymi spodniami, sugeruje posiadanie małego tego, no, Dziarskiego Rycerzyka (a przecież każda kobieta wam powie, że rozmiar się nie liczy, nie? Nie liczy się, prawda? Ej, kobiety, no co wy. Powiedzcie coś.) a na odchodne utrwala w nas przekonanie, że wiedźmak chutliwy jest ponad ludzkie wyobrażenie i od tego taki blady.

Chłopaki idą się uspokoić do karczmy a ja, mając w pamięci wszystkie knajpiane wyczyny Geralta, począłem jeszcze baczniej spozierać na ekran w oczekiwaniu niezobowiązującej rzezi i strug krwi trafiających w ściany. Niestety, po wyjątkowo brutalnym odcinku z Marangą, w którym jak pamiętamy krew trafiła wiedźmina w twarz a dzieci zaczęły rzygać do miseczek z owsianką, poszło zalecenie, że ma być delikatniej. I że od dzisiaj koniec z wulgarnymi tekstami typu: schowaj kurwa ten miecz (bohaterowie mają łagodzić swoje wypowiedzi i będą raczej mówić schowaj kurwa ten mieczyk), koniec z chlapiącą na lewo i prawo krwią i koniec z gołymi dupami. Będzie grzeczniej: feldmarszałek Duda będzie mówił: w morrrrrdę jeża, napis na sihilu z 'Na pohybel skurwysynom' zostanie przerobiony na 'Na pohybel rozrabiakom' a Yen przestanie w każdym odcinku pokazywać piersi. W końcu film leci po południu, nie? No więc scenarzysta wymiótł knajpę z ludzi do czysta i z tej to prozaicznej przyczyny, Geralt nie może nikogo zmasakrować. Niestety. Znajduje też potwierdzenie moja teza o tym, że poprzedniego dnia ekipa tęgo pochlała. Jaskier zapomina o wyraźnych zaleceniach scenarzysty dotyczących niewspominania o pustym lokalu gastronomicznym i wali głupawym tekstem: gospodarzu, co tu tak pusto u ciebie. Ogłupiały karczmarz musi na żywo coś zaimprowizować, nie idzie mu więc przypomina sobie o odwodach i zwala wszystko na kupca Biberveldta. Który akurat śniada w dużym alkierzu[1].

(Kurde, gdzie te elfy i gdzie sylwan? Co jest grane, porypało mi się coś czy znowu przedawkowałem preparat? Trza było nie pić tyle wczoraj.)

I mamy możliwość ujrzeć niziołka. Peter Jackson to lamer. Rozpirzył lekką ręką 300 baniek papieru po to tylko, żeby pomniejszyć komputerowo Wooda a miał nad Wisłą gotowych do użycia hobbitów. Wystarczyłoby ich tylko nieco umyć i odziać bardziej chędogo. Dainty siedzi na ławce i zjada polewkę cebulową, Jaskier proponuje wyprawę do Passiflory (jak wiadomo widok rudych włosków łonowych uspokaja) gdy nagle do alkierza wpada Dainty.

(Spojrzałem na ręce, nie trzęsły się. Poszedłem policzyć kafelki w łazience - 306, zgadza się. Po rękach nie chodziły mi pająki. Fajna ta delirka - wolę, jak się tylko dwoi albo troi, bo robactwo i myszy stają się ostatnio bardzo męczące).

Walnąłem baniaka i patrzyłem dalej. Jeden Dainty zaczął krzyczeć a na drugim zrobiono efekt specjalny. Mieliśmy już tekturzanego Pomiota, gumowego Pomiota, Pomiota przypiętego do pustułek, Pomiota ukradzionego z wystawy rzeźby nowoczesnej oraz wytrzeszczone dziecko i złotego smoka. Teraz mamy kolejny wypasiony fx - Daintemu twarz się morfuje i zamienia się w małe, łyse dziecko z obscenicznym, freudowskim nosem (taki był początek ale nie uprzedzajmy, nie uprzedzajmy). I zaczyna uciekać. Geralt potężnym szczupakiem obala mimika (bo to mimik był) na ziemię. I widać, że dawno chłopak nie dupczył i ma ochotę puknąć cokolwiek, bo tarza się z owym mimikiem po ziemi dobrą minutę, dysząc ciężko i próbując z małego zedrzeć odzienie. No bo jak inaczej wytłumaczyć trwającą tak długo, nazwijmy to, walkę dużego (tak z metr osiemdziesiąt wzrostu) i wypakowanego (ze 75 kilo lekką ręką) wiedźmina (który bezduszną maszyną do zabijania jest) z małym (jakieś 120 cm/40 kg) dopplerkiem? Nic tylko chucią. I do tego zwyrodniałą, bo najpierw Geralt zaczyna krzyczeć o srebrny łańcuch (perwers jeden) a następnie, zachęcony dobrze rozwijającą się akcją na podłodze, rzuca się na nich Jaskier. W tym właśnie momencie zaczęły z lekka rysować mi się oczy. I tak się fajnie taczają i dyszą, że zaniepokojony całym zajściem karczmarz chce wezwać obyczajówkę. Na szczęście na naszych bohaterów w samą porę przychodzi opamiętanie[2], chociaż widać wyraźnie, że Geralt ma ochotę przedłużyć ten milusi moment, bo sadza sobie vexlinga na kolanach, nie przerywając krępowania. Niepotrzebnie w to wszystko wmieszał się Dainty (ten prawdziwy) bo zapowiadało się nad wyraz sympatycznie, gwałtownie i wilgotno.

No i zaczyna się przesłuchanie bedaka (Tellico Lunngrevink Letorte mu było, dla przyjaciół Dudu), karczmarz niczym zacięty ponawia apele o wezwanie straży miejskiej, Dainty miesza się w zeznaniach, twierdząc, że przyjął Dudu do pilnowania koni w nocy, który co prawda wyglądał inaczej ale to on. No ogólnie jest bez sensu a Geralt coraz mocniej podlewarowuje siedzącego mu na kolanach podwójniaka i dyszy coraz głośniej. Chyba niepotrzebnie Jaskier wspominał Passiflorę...

(Pewnie się zastanawiacie jak taki mały alkierz pomieścił taką kupę ludzi i nieludzi i dlaczego mnożą się oni na potęgę. Otóż już tłumaczę - ja po prostu szpanuję znajomością tekstu źródłowego i rzucam różne nazwy tego samego stwora. Ale już nie będę.)

... na pewno wszyscy się zastanawiacie dlaczego wszędzie wciskam na siłę akcenty homoseksualne? No jest powód i zaraz go wyłuszczę. Mianowicie Dainty prosi Jaskra, żeby przeszukał kieszenie mimika (bo mimik okradł Daintego z koni ale nie konia Jaskier szuka w spodniach... cholera, znowu mi się kojarzy. Strzelę baniaka na oczyszczenie umysłu) i sprawdził ile kasy tam zostało. Jaskier mówi, że się brzydzi. I w tym momencie następuje scena, po której pękły mi oczy. Mianowicie okazuje się, że Dudu poprzedniego dnia wcielił się w Vespulę, bueeeeergh.... sorki, strzeliłem pawia sobie na stronie, i pukał się, bueeeeeergh... pardon, kolejny mi wyjechał, z Jaskrem, bueeeeeeeeeeerghhhhh... oho, chyba widzę swoją okrężnicę w misce, i może mu opowiedzieć jak było, Iskierko, bueeeeergh..., o w mordę[3] - to już chyba jest kał? Po omacku dopełzłem do półki i nalałem sobi burbona na 8 palców. Bez lodu. Może być od tej pory nieco nieskładnie. Dlaczego? No dlaczego mi to robicie? Na początku tropienie wątków homoseksualnych w serialu traktowałem jako zabawę. Teraz się okazuje, że posiadam zdolności prekognicyjne i profetyczne, murwa jego w kadź[4]. Jak tak można? Jaskier jest najfajniejszą postacią w całej tej szopce a tu jeszcze taki szczerbizm mu fundują. No nieważne - jak się zapewne domyślacie, Jaskier nie ma zadowolonej miny a Geralt się na dodatek z niego nabija, jakby sam przed chwilą nie próbował uczynić z mimika pasywnego elementu analnej miłości homoseksualnej. Takiego stężenia obory obyczajowej nie wytrzymuje w końcu karczmarz i biegnie zakapować naszych dzielnych bohaterów.

Ci postanawiają dać w długą i w cały ten bordel wrabiają Daintego. Jaskier bierze Dudu na ręce a ten mu puszcza buziaki... no nie wytrzymam, nie wytrzymam. Co to jest? Jakaś propagandówka stowarzyszenia Lambda, czy co? Poeta rzuca małym o podłogę i zaczynają sobie gawędzić gdy nagle nadchodzi obyczajówka. Doigrali się. Komtur krzyżacki Chapelle (Malbork oblige) wraz z cynglami (uzbrojonymi w sznurki do prowadzania rogacizny, mające zapewne imitować mayheńskie batogi) otaczają naszych bohaterów i zaczyna się brawurowa partia dialogowa. Czcigodny Gerant, deklamuje z emfazą Chapelle. Nie wierzę, że tutaj jakieś potwory się pałętają ale za wielce niefortunny uważam fakt, że złożono na was doniesienie. Chodźcie chłopcy w tiurmu. Mesje Szapel, na pewno coś o mnie słyszałeś, i wiesz, że twój pomysł trzeba sprawdzić w praktyce. I w związku z tym, zaraz ci utnę głowę a mimik zrobi transformację. A teraz kij ci w dupę, pacanie i paszoł wont bo jakoś cie frajerze nie lubię. Wzrok mi kwadratowiał coraz bardziej a nasi bohaterowie opuścili gród stołeczny Novigrad. Zgadliście - Chapelle spękał i zasmrodził sobie gacie.

Następnie mieliśmy możność ponownego obejrzenia landszaftowego obrazka, nakręconego przez okienko samolotu. A dlaczego ponownego? Bo już go raz widzieliśmy - w Smoku. No mówie, niski budżet. Fakt, że poprzedniego dnia cała ekipa tęgo popiła, ma też znaczenie, bo montażysta skleił dwa odcinki do kupy.

Geralt pozazdrościł Jaskrowi tego noszenia Dudu na rękach, bo w drodze nad jezioro, trzyma go przed sobą na siodle i manipuluje lejcami w takim miejscu... no, nieważne zresztą. Po oddaleniu się od Novigradu o strzał z łuku, Geralt postanawia uwolnić mimika, który dla odmiany postanawia wrócić do miasta i uwolnić Daintego z ciemnicy. Ale najpierw kolacja i pożegnalny nocleg. Podczas którego to posiłku, Jaskier wyraźnie napala się coraz bardziej na pewne rzeczy. A konkretnie, proponuje Dudu, coby z nimi pojechał. Co to by było za życie. W razie jakby co, to dwóch wiedźminów (no dobra, to jeszcze zniosłem), Dudu zamieni się w wydrę i nałapie ryb (w porządku), a ile kobiet, które możnaby ko.... bleuuuuuuurghhhh....., fak mi, znowu womitierka pełna,...chać i to bez ochów, fochów i zobowiązań. Jak ja mam słuchać takich dialogów, to już wolę, jak mi pokazują harlekina. Rrrrrrwa mać... jak tak można splugawić fajne opowiadania? A co, spodobało się? (żołądek umęczony nie ma już siły na wydalanie z siebie czegokolwiek, w związku z czym, strzelę następnego baniaka, bo na trzeźwo nie idzie tego słuchać) - zagaił Dudu a Geralt zaczął się śmiać ale widać, że zazdrości.

Następnie mimik się skarży, Geralt czepia się rasy ludzkiej a Jaskrowi jest smutno. Bo nie wiem czy wiecie, ale mimik potrafi kopiować tylko co dobre w ludziach a tego co złe nie rozumie. I dlatego przegrywa. Dzięki Geralt, że mi pomogłeś i zachowałeś się bezinteresownie, jak przyjaciel. A ja to co? Miałem jakiś interes? - wkurzył się, pominięty w rozważaniach Jaskier. No pewnie, hy hy hy - odparował Dudu. Ha ha ha - zaśmiał się Geralt ale było widać, ze trochę zazdrości.

Zimno mi, odwykłem - rzucił od niechcenia Dudu, bo niepostrzeżenie noc ciemna zapadła dokoła. Śpij Dudu, ogrzejemy się razem - dyszy Jaskier i pakuje małego pod koc. Geralt patrzy na to wszystko z miną luzaka ale widać, że zazrość go żre. Plaf.... to oczy, które zaczęły się powoli zrastać, pękły mi ponownie, zraszając wszystko dokoła jakimiś płynami organicznymi. Po omacku polałem sobie kolejnego kielicha a w tym czasie poeta nasz, któremu ewidentnie się spodobało, zaczął manipulować członkiem wysuniętym na czoło pod płaszczykiem. Wyłączyłem telewizor i poszedłem się przejść.

Po powrocie, okazało się, że akcja nie posunęła się do przodu bo przycisk pause na pilocie do magnetowidu to jednak pożyteczna sprawa. Dudu zamienił się w kruka ale taki kruk nie może latać. A skubany lata. A dlaczego nie może latać? No bo jakieś tam prawo zachowania masy przecież istnieje i kruk o wadze 40 kg podskoczy kilka razy, spierniczy się na dziób ale za cholerę nie poleci. To porządny chłop, widziałeś jak siadł mi na ręku? - rzucił od niechcenia Jaskier. Ha ha ha - zaśmiał się pod nosem wiedźmin, ale było widać, że zazdrości. I taki był koniec gambitu Dudu. Potem wjechali w bagno a Jaskra boli dupa. I naiwnością byłoby sądzić, że to po tej upojnej nocy. Oni po prostu długo jadą i to od siodła mu się tak zrobiło. Taka egzema na udzie. W następnej scenie mamy mini powtórkę z kodeksu wiedźmińskiego, bo Geralt po raz kolejny tłumaczy, że nam nie wolno i to niehonorowe. Nie, nie chodzi o dupczenie niewyrośniętych mimików. Łuku mu nie wolno i dlatego głodują. Aż nagle dojeżdżają do Dol Blathanna, w której nie ma kwiatów ale rośnie pszenica, małe dzieci biegają po trawce a koziołki bodą się różkami. Pięknie jest w dolinie.

W dolinie mają akurat święto Kazimira (nie znam typa) i Geralt z Jaskrem mogą się nawsuwać za darmo. Dowiadują się też, dolinę nawiedza straszna plaga Pomiotów: elfy, żywiołaki, mory, bledaki, mamuny, nietopyrze, latawice (te akurat pod Mariotem i na Poznańskiej widziałem ostatnio), Naradkowa w nocy na miotle lata i mleko psują kurwie syny[5] (tych akurat potworów nie kojarzę). No jak tu żyć na tym ogarniętym rzezią, pożogą i chaosem pograniczu? I jeszcze po nocy ktoś się pałęta i baby psuje. Ale roboty dla wiedźmaka to za bardzo nie ma. A chłopaków już taki głód przycisnął, że Geralt przemyśliwuje o podjęciu pracy parobka. Łup, aaaaarrghhhhhh.... po raz kolejny żuchwa boleśnie obiła mi przyrodzenie. Na szczęście ten absurdalny wątek umiera śmiercią naturalną, bo na gościńcu dogania ich Bardzo Poważny Oferent.

W drodze do domu Oferenta, dowiadujemy się dlaczego elfy wyglądają tak nieszczególnie. Otóż najpierw wygonili ich z doliny (w której jest tak cholernie wręcz pięknie) ludzie, bo nie mogli patrzeć na takie marnotrawstwo żyznej ziemi. No bo jak na czarnoziemach pierwszej klasy bonitacyjnej można pasać jelenie, daniele i kozy? No jak? Potem okazało się, że samo rośnie, ludzie mają tyle spyży, że coby nie popsuć rynku, muszą nadwyżki topić w morzu i palić a głupie elfy nie chcą przyjąć pomocy humanitarnej. I całą szczytną ideę Redania for Dol Blathanna można o kant dupy potłuc, dwudniowy koncert najlepszych bardów był niepotrzebny a zebrane pieniądze przyjdzie chyba przepić. Albo jakąś małą wojenkę rozpętać, od wszelkich konwojów z pomocą humanitarną trzymać się z dala a tego pomyleńca od Wielkiej Kapeli Belleteynskiej Pomocy pogonić na wszelki wypadek za granicę. No i elfy głodują - stąd ich nie za bardzo konweniujące z popularnymi wyobrażeniami, emploi.

Ale my tu gadu gadu o głupotach a w tym czasie Poważny Oferent składa Geraltowi Poważną Propozycję...

(bene Geralt, bene. Do jutra znikniesz z miasta khhhh... khhhh... i moje oczy khhh... khhhh... cie więcej nie ujrzą khhhh.... khhhhh.... Fili della putana. A jak jeszcze o tobie kiedykolwiek usłyszę khhhh... khhhhh... to Anzelmo rozwali ciebie, twoich braci khhhhh.... kuzynów, babki, ciotki, kuzynów i goryli khhhh... i świat o tobie zapomni. Capito bene Geralt?)

... szlag by to, kasetę chyba pomyliłem? Geralt dostaje zlecenie na diaboła. Który un diaboł, suczy chwost, za dziewkami goni, straszy, że dupczył będzie, groblę rozkopał jak jakiś bober, kradnie, studnie paskudzi, lulki w stogu palił, kurwi syn[6], siano z dymem puścił i ogólnie zbiesił się, jakby mu kto w łeb nasrał. Z tym że, jednakowoż, diaboła należy przestraszyć i pogonić a nie ubijać. No i Geralt idzie na rekonesans. Z Jaskrem

Uuuk, uuuuk.... beee beeee beeee. Poszli stąd, bo rogami przebodę. Beee beee beeee... a gdzie twoja katarynka?[7] Ja wam dam żarty, zachciało się kulków żelaznych? I zaczyna prażyć w bohaterów, robiąc im kulkami pogrom prawdziwy. Pogromszczycy wracają do wsi i biorą chłopstwo na spytki. Okazuje się, że zastosowanie znalazły wskazówki z księgi, którą interpretuje na bieżąco babka, która ze światem komunikuje się przez Lille, która jest u niej na nauce i jest wiedzącą od druidów. Babka co prawda nie umie czytać ale wie co podle obrazka stoi. I babcia uroczo deklamuje o turze rogatym, wiedźmaku chutliwym ponad miarę wszelką i o diabole rokicie. Przy tej ostatniej pozycji stoi przepis na pognanie sylwana (znowu ta męcząca maniera szpanowania różnymi nazwami tego samego stwora): weź zasię przygarść kulków żelaznych i zmieszaj z orzechami. Ale diaboł dał chłopom bobu jak kulkę ugryznął[8]. No i biedni kmiotkowie nie doszli ani do dziegciu, ani do mydła[9].

A dlaczego właściwie diaboła chcą pogonić, skoro kiedyś go lubili? Ano diaboł zaczyna mieć wygórowane wymagania dotyczące ilości składanych mu darów i chłopom nie starcza na daninę. I tego nie kumam - co oni, z morga ziemi żyznej zbierają worek ziarna? Czy zbiory są w normie a diaboł zabiera im tyle, co kiedyś nam ZSRR? Dość powiedzieć, że chłopi chcieli diaboła wyżenąć, Lille nie pozwoliła, teraz chcą pogonić a w powietrzu wisi Tajemnica. No bo po co mu tyle ziarna? Bimbrownik?

Geralt energicznym skokiem ląduje w kulbace i jedzie ponegocjować z diabołem. Negocjacje są kulturalne, bez bluzgów, przy zielonym stoliku - ą, ę i kącik kulturalny w ogóle. Z tym, że w pewnym momencie żądania Geralta stają się nie do przyjęcia, diaboł rzuca kulką żelazną w wiedźmina, ten ruchem tak szybkim, że niemalże niedostrzegalnym łapie ją w locie...

(złapał, złapał w locie - stęknął Cykada[10]... zaraz, to za trzy tygodnie będzie)

... i wali oną kulką diaboła w łeb. Następnie wyrzuca dwa nagie miecze i zaczyna stosować technikę walki bez walki, składającą się ze skomplikowanych uników (krok w bok), niemożliwych niemalże do wykonania technik atemi (karczycho) i rzutów (taka gra wstępna). Ale niestety - cała ta nowomodna szkoła masakrowania potworów bierze w łeb. Bo co z tego, że diaboł ma rękę, za którą można złapać i wykonać rzut (spróbujcie tej sztuczki ze skolopendromorfem), jak Geralt przypomina sobie Passiflorę i zamiast łucić stworem o podłogę, łapie go za szyję, rzuca na słomę i przystępuje do zapasów miłosnych. I tak się wesoło tarzają, próbując zedrzeć z siebie ubrania i dostarczając mi mnóstwa radości. Geralt próbuje pocałować diaboła, ten zarzuca mu nogi na ramiona, jest coraz gwałtowniej gdy nagle... znikąd... nadjeżdżają Meksykanie i kopią Geralta w głowę.

Zapytacie skąd w wiedźminlandzie Meksykanie? Odpowiem, że nie wiem. Powiem też, że hipoteza o Indianach ma również mocne podstawy i może się skutecznie obronić. Bo o ile za Meksykanami przemawiają stroje poncho, to za Indianami przepaski na czołach (pióra pewnie od tego pędu końskiego wywiało), łuki i strzały w kołczanach oraz buty ze skóry karibu. Siedziałem tak otępiały przez kilka minut, wertując multimedialne encyklopedie, ale nie mogłem niestety postawić stuprocentowo pewnej hipotezy. Od pracy badawczej oderwał mnie nagle tekst, który padł z ekranu. Elfy. A więc to były elfy! O ja niemądry, faktycznie - wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Elfy nie chcą brać otwarcie jedzenia od dhoine i wyręczają się diabołem. Dedukcja godna Watsona.

W następnej scenie okazało się, że nie tylko ja mam zdolności profetyczne. Twórcy serialu tak sprytnie wyczaszkowali terminy projekcji w telewizji, że wstrzelili się idealnie. Już tłumaczę - owi elfi... owi elfowie... elfy zaczynają się bawić w Halloween. Biorą dynię i chcą wykombinować takie śmieszne klosze na lampiony ale nie skojarzyłem w jakim celu pożerają miąższ tej dyni. Przecież tylko pestki się normalnie zjada. A i to przesuszone. To musi być jakiś elfi przysmak. Albo jakaś fistechopodobna używka. Jak się okazuje, kapusta jest pożerana równie zachłannie - jutro kupię główkę i sprawdzę, co w niej takiego cudownego. Zachwyt wzbudza także fasola i siemię lnu a towarem najbardziej poszukiwanym są sadzonki rzepy. Ponoć nieźle dają kopa jak się je przesmaży na patelni.

Następna scena dała mi do ręki mocny dowód za hipotezą, że niewinne warzywa, które możemy kupić bez ograniczeń w warzywniaku na dole, mają na elfy działanie odurzające. Jedna z elfek podrywa się bowiem na nogi i co widzimy? Ano mocno wyłupiaste oczy z rozszerzonymi nienaturalnie źrenicami. Z tego co czytałem, jest to jeden z efektów zażywania. Do tego jakaś nadpobudliwość ruchowa jej się udzieliła oraz stany maniakalno-psychopatyczne, bo podchodzi do Jaskra i glanuje go w słabiznę. Symbolizm na całego - ślepe fatum, ucieleśnione przez elfkę, karze Jaskra za nienaturalne stosunki cielesne... wiedziałem, że przy dzisiejszym odcinku przedawkuję gorzałę, wiedziałem od pierwszej minuty. Zaczynam już majaczyć i całe szczęście, że już całkiem niedaleko do końca.

...słowo o elfach: elfy wyglądają nieodmiennie jak dziady borowe albo żule z dworca. Z tym, że te są bardziej zadbane, widno po cotygodniowej wizycie w publicznej myjni. Kobieta ma nawet makijaż nałożony dokoła oczu. Przyodziewek tradycyjnie festyniarsko-cepeliowy i jest kultowo. Aha, uroczo deklamują. Nic natomiast nie przygotowało mnie na.... nie uprzedzajmy jednak faktów.

Elfka ładuje z kopa w Jaskrowe klejnoty, następnie ma miejsce wymiana uprzejmości w języku elfim, który w wykonaniu elfki brzmi jak krakanie kruka Dudu, potem znowu kopią, tym razem Geralta, groźby karalne, rozbijają Jaskrowi lutnię, Geralt robi to, co potrafi najlepiej (nie, nie zabija bo ma związane ręce) i wali indagującą go panią ze łba w twarz. W kolejnej, jakże dynamicznej sekwencji, dwóch gwałtownych elfów leje Geralta w usto bolesne przy akompaniamencie odgłosów rodem z filmów karate produkcji azjatyckiej i już mają zakończyć serial na siódmym odcinku, już ludzie się cieszą, że to ostatne trzy kwadranse katorgi, już elf wznosi rękę uzbrojoną do ciosu gdy nagle... na polanę.... wjeżdża majestatycznie.... Kmicic.

I na to właśnie nie byłem przygotowany. Na deklamującego Olbrychskiego, odzianego w kawałek worka po zbożu i przepasanego sznurkiem do snopowiązałki. Kąsasz nawet związany - wyrecytował Babinicz do Pana Tadeusza i jest kupa dobrej zabawy jednakowoż z przewagą tej pierwszej. Elfka ociera krew z twarzy a Geralt w końcu kojarzy, że przyszły na niego ciężkie termina. Diaboł Torque (w końcu poznaliśmy jego imię) tłumaczy, że elfom jest ciężko, Kmicic po raz kolejny deklamuje: przyjmijcie godnie naszą decyzję, musimy was zabić z czystej konieczności, za jego plecami ustawia się pluton egzekucyjny (ciekawe czy plastry i bandaże przygotowane?) a ja musiałem udać się do ubikacji. Z prozaicznego powodu - znowu zanieczyściłem sobie nowiutkie pantalony. Doszedłem do wniosku, że trzeba będzie twórców tego arcydzieła obciążyć nie tylko kosztami alkoholu, który wlewam w siebie, żeby bezboleśnie przebrnąć przez koszmar kolejnych odcinków. Dorzucę również proszek do prania i płyn do płukania tkanin. Wyobraźcie sobie Kmicica z siwymi włosami, worami pod oczami do połowy policzków i z miną człowieka cierpiącego na chroniczne zatwardzenie recytującego tekst: Niczego nie chcemy od ludzi. Widzicie to? No, macie szczęście, że widzicie to tylko w wyobraźni. Ja to widziałem na żywo. Masakra.

I król elfów (Filavandrel aen Fidhail ze Srebrnych Wież - jak się Kmicic przedstawiał, to znowu popuściłem ze śmiechu) tłumaczy dlaczego kradną. Geralt tłumaczy, że i tak przegrają. Isengrim Faoiltairna kiwa potakująco głową a Wiewiórcze komanda smarują tłuszczem cięciwy łuków. Jest bełkotliwie, bez sensu ale nad wyraz śmiesznie. A Jaskier strzela dokoła wzrokiem zagubionym i zastanawia się: 'co ja kurwa robię wśród tej pieprzonej, brudnej hołoty. Zbyszek, następnym razem nie pij przy lekturze scenariusza i nie bierz takich ról'. Jak ja tego człowieka rozumiem.

O czym to ja, aha. Już mają zastrzelić z łuku podczas sepuku Geralta, Jaskra i diaboła (bo się uparł, że zasłoni ich własną piersią a elfom to zajedno ilu ubiją) gdy nagle... podobnie jak Borch 'Kochasiu' czyli bez efektów specjalnych... pojawia się jakaś zdzira z jeziora, z mieczem dwuręcznym w dłoni i zaczyna się pytać o jakiegoś Artura Zkamelotu. Tłumaczą jej grzecznie, że to nie ta bajka i że Avalon to w piątym tomie będzie, dają pić i dzwonią po pogotowie. Ten właśnie moment wybiera sobie kolejna naćpana nastolatka na wejście. I widzimy zjawisko - po łące idzie dziewcze urodziwe. Na głowie kwietnyj ma wianek. W ręku zielony badylek. Dokoła bieżą baranki i owieczki. Tylko motylka nie zauważyłem a jedynie jakieś meszki i alergeny (pyłki traw i zbóż). Nie żartuję - ona naprawdę tak wyglądała a ja zacząłem się zastanawiać co to za towar był, co ona go wzięła - ani chybi to te podsmażane sadzonki rzepy.

Widząc tą porażkę bezstresowego modelu wychowania, Kmicic każe plutonowi opuścić łuki, wszyscy klękają, diaboł się cieszy i zapada przedłużająca się, krępująca cisza.... jest bardzo cicho a otumaniony widz zastanawia się, co jest grane? Ujarana małolata patrzy się przeciągle na elfy, te wstają, idą w góry ciszyć się życiem i oddać dłoniom halnego włosy. Potem młoda podchodzi do Geralta, patrzy mu się w oczy, zawija się na pięcie i odchodzi. I ta wymowna cisza, która coś oznacza ale nie wiemy co. No dobra, powiem wam, bo ja wiem. Czytałem opowiadanie. Ona z nimi rozmawia telepatycznie. To jest sprytna sztuczka dla filmów z małym budżetem i kiepskimi aktorami. Nie wiem co prawda o czym tak sobie gadali ale jest tajemniczo, magicznie i mistycznie.

A w kolejnej scenie mamy znowu landszafcik nakręcony przez okienko w samolocie. Piękny jest. W dolinie też jest pięknie.

Następnie dowiadujemy się, o czym były telepatyczne gadki. Dziewczę po fistechu, w obszarpanym odzieniu, przekazało Geraltowi imiona wszystkich elfów z oddziału. Skąd wiem? A bo Geralt mówi do tej elfki, co go skopała po imieniu: wybacz Toruviel, że cię uderzyłem. Złość mnie zaślepiła. Mnie w tym momencie oślepiły łzy. Wzruszenia. Elfka z twarzą jak tatar zasiekany z cebulką i jajkiem też się wzruszyła. I dała Jaskrowi swoją lutnię, która jest nieodzownym wyposażeniem oddziału działającego na głębokich tyłach wroga. Żegnaj dziwny człowieku, może się spotkamy pewnego dnia - powiedział Hamlet. No, nie Hamlet ale tak to zabrzmiało. I odjechał.

Alem nałgał - na sam koniec to niesamowicie utalentowany bard Jaskier, który raczył zaszczycić nas swoją obecnością, zaśpiewał słynną balladę o parobku imieniem Yollop. Ale tylko pierwsze dwa wersy, bo potem płynnie przeszedł do nie mniej znanej ballady o zimorodku, który chomikował sadzonki rzepy w wychodku. Ale mu nie urosło. Dobranoc Państwu, wyjątkowo bez baniaka, bo na dzisiaj już dość wypiłem.

Słowo komentarza: A d'yaebl aep arse.

Teksty odcinka:

Twój związek przechodzi poważny kryzys (Geralt do Jaskra)
Jaskier, to znaczy, że ty... z Dudusiem... Napiszę balladę (Geralt do Jaskra)
Stoisz za blisko, wiesz jaki to pech. Za chwilę utnę ci łeb i zabiję twoich strażników. (Geralt do Chapelle)
Jest tu jakaś robota? Co was gnębi? W krzyżu mnie łupie. (Geralt i starosta)
Keg los, kelen pawien, ellea[11] (fonet.) (Toruviel do Geralta)
Coś jeszcze, coś ważnego ale nie zrozumiałem. (Geralt o przekazie mentalnym upapranej małolaty)

Radek MWZ Teklak

[1] No i co im szkodziło wrzucić ten sympatyczny fragment:

Za wcześnie na zwykłych gości. A czeladnicy murarscy, ci, co remontują świątynię, zdążyli już być i wrócili na budowę, zabrawszy majstra.

[2] Choina, nie jestem do końca pewien czy tak brzmi ten związek frazeologiczny, czy jak mu tam. Opamiętanie przychodzi na kogoś, do kogoś czy jeszcze jakoś inaczej?

[3] W dzisiejszym odcinku nie przeklinamy.

[4] W dalszym ciągu nie przeklinamy.

[5] Raz sobie można przekląć.

[6] ... i jeszcze raz.

[7] No co im szkodziło wrzucić ten sympatyczny fragment:

Kopnął cię ktoś kiedyś w rzyć, koziołku? [...] Bleblebleblebeeee. Jak najbardziej - kiwnął głową Jaskier. - Katarynka i dzwoneczki są twoje. Gdy będziesz szedł do domu, możesz je zabrać.

[8] No i co im szkodziło wrzucić ten sympatyczny fragment:

A kto wam kazał - rozsierdził się Jaskier - dawać mu tyle kulek? Stoi w księdze, żeby jeno przygarść. A wy jemu wór onych kulek dali. Wy jemu amunicji na dwa roki bez mała przysporzyli, durni wy! Uważaj - uśmiechnął się wiedźmin. - Wpadasz w żargon. To zaraźliwe.

[9] W opowiadaniu było, tutaj nie wspomnieli.

[10] Wiem, że stęknął Piętnastka ale czy dla Szczerbica ma to jakiekolwiek znaczenie?

[11] Żeby mi puryści językowi się nie przyczepili: Que glosse? Que l'en pavienn, ell'ea?


Poważnie nie macie jeszcze dość? No dobra, robicie to na własną odpowiedzialność. Klikajcie i idźcie do innych streszczeń