Lojalnie ostrzegam - dzisiejszy odcinek był tak masakrujący i potworny, że stężenie bluzgów w dalszym tekście przekracza dotychczasową normę kilkukrotnie. Jest po prostu plugawie nad wyraz.

Opowieści z krypty czyli voodoo people, magic people

Jabuzejo kobze

Telewizja, że tak sobie bluznę, Publiczna SA

nie bez partycypacji

Heritage Films, od 8 tygodni, nieustająco proudly, prezentują

I coraz wyraźniejszym się staje, że w celu zadania męk widzom

Wiedźmin

Odcinek 8

Rozdroże

Grupo fanów (i niefanów) mojo ulubiono. Jak już wyłuszczyłem wcześniej, raport pokontrolny po niedzielnej projekcji, został wyprodukowany z niemałym poślizgiem, a to z powodu chitrego masterplanu, który polegał na zamordowaniu kilkunastu milionów komórek mózgowych przy pomocy piwa - marki nie podam bo się będziecie śmiać ale jakby ktoś mi kiedyś chciał postawić browara, to najbardziej lubię te irlandzkie, na przykład Tullamore Dew. Oups, my tu o piwie mówimy, no dobra - Żywiec będzie podchodzący. Albo Tyskie. A najlepiej to regionalne piwo lat mych młodzieńczych (bo tylko Herod nigdy nie był młody) czyli Perła Chmielowa (to nasza królowa, która jest smaczna i zdrowa). Ja to chyba jestem uzależniony od dygresji. No nieważne, wracając do głównego nurtu moich, jak to raczył uroczo określić jeden z moich czytaczy, wymiocin, byłem wczoraj na piwie, dzisiaj jestem popsuty i dlatego streszczenie piszę jutro. I jako, że tydzień temu twórcy postanowili zacząć działać według zasady: one shot, two killed, dzisiaj mieliśmy zupełnie to samo. Znaczy dwa w jednym. A zrobiono to tak sprytnie, że nie powinno nikogo dziwić, że dzisiejszy odcinek spotęgował jeszcze bardziej, moje wielkie niczym pazury strzygi, zdumienie. Oraz zamęt grubymi nićmi szyty. Jak już wspomniałem, dzisiaj będą kolejne sklejanki a że na warsztat wzięto opowiadanie, od którego to wszystko się zaczęło, sami się chyba domyślacie, że działo się co niemiara i Geralt łomotał strzygę. Było zaiste fajnie, czadowo i młodzieżowo. Ale, jak to mawiają niektórzy, faceta nie poznaje się po tym, jak zaczyna a po tym, jak kończy, to... Lecimy z tym koksem, bo odcinek był rzadkiej urody.

Dzisiejsze trzy kwadranse sponsorują literki: k jak krypta, Kapitał, komunistyczny manifest i klękająca królowa Kintry, m jak misja specjalna i e jak kolejny efekt specjalny.

Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie bo działo się co niemiara.

Już od pierwszej sceny, widnym się stało, że naszemu ulubionemu scenariopiszcy ckni się do pewnych rozwiązań dramatyczno-fabularnych. Pamiętacie jak tydzień temu Geralt z Jaskrem wchodzą do karczmy, a twórcy filmu, coby uniknąć niekonstruktywnej wyrzynki i wspomnianych womitów do owsianki, ogołocili ją prewencyjnie z ludzi? No właśnie - straciliśmy przez to szansę oglądania strug krwi walących z impetem w tynki otoczenia. Jednakowoż radość ma dzisiaj była wielka gdy okazało się, że nie tylko mi nie spodobał się ten sposób kontynuowania karczemnych burd słynnego wichrzyciela porządku publicznego, Geralta. Otóż mesje Szczerbic też ma słabość do podrobów i hemoglobiny. Niektórzy zapytają - a skąd to wiesz? Nie, nie trzymam swoich czarnuchów w jego miseczkach z ryżem. Jest bardziej banalnie. Otóż po ubiegłotygodniowym odcinku, w którym nie dość, że nie było golizny, to i nikt nie poległ śmiercią gwałtowną, dzisiaj wytwórcy onegoż arcydzieła postanowili dać nam przynajmniej jeden z nieodzownych elementów kina rozrywkowego. Nie, nie było kolejnej rudej lafiryndy (do której czasem sobie wzdycham wieczorami). Stosując więc metodę selekcji, pozostaje nam rzeźnia. Tak jest. Scena otwierająca dzisiejszy odcinek, przedstawia wiedźmina wchodzącego do karczmy. Widząc co się święci, wycisłem na pilocie pauzę i poszedłem nalać sobie stakana, bo chociaż kac trzymał mnie tęgi, to pewne rzeczy na trzeźwo mi nie wchodzą. Bursztynowy płyn w szklance (tak na 4 palce, bo trzeba znać umiar) pomógł mi uporać się z kolejnymi obrazkami.

Wiedźmin wchodzi do knajpy i zamawia piwo. Na razie spokojnie. Karczmarz zlewa mu browara z tak zwanych niedopitek. I do tego w wyszczerbiony, nomen omen, dzbanek. Geralt ma twarz z kamienia. Izby szukam. Kasa jest? Przeddenominacyjne 20 złotych ląduje na kontuarze. Luz. Nie, no stary - nie możemy mieszać dwóch różnych systemów walutowych. Jak ja pójdę z tym twoim srebrnym półgroszem do kantoru Cianfanellich, to ci sukinsynowie mnie na różnicach kursowych, wydutkają na dutkach galanto. Bier monetę i idź swoją drogą, bo spać tu nie będziesz a zadym sobie nie życzę. To jest porządny lokal z kulturalną obsługą a że trocin ostatnio zapomniałem zamówić, to i mi krew niezbyt dobrze z polepy schodzi. Mam jeszcze muszelki, paciorki, koce i dymiące kije - próbuje jeszcze Geralt. Zróbmy deal, no nie bądź pan taki.

I ten właśnie, jakże niefartowny w świetle przyszłych zdarzeń, moment, wybiera sobie na interwencję miejscowa banditierka. Ma Geralt pecha do miejscowych głupków i sam już nie wiem, czy to jego sława go nie może jeszcze wyprzedzić [1] (bo goni po tych gościńcach w te Bieszczady, jakby kto pieprzu Płotce pod ogon nasypał) czy może pogłowie pierdolniętych jest w Wyzimie ponadnormatywne. W sumie ta Koniunkcja Sfer i inne Czarne Słońca wywierały wpływ nie tylko na koronowane głowy. No nieważne, trzech miejscowych siłaczy podchodzi do Geralta i zaczyna go lżyć. Geralt na luzingu wciąga browara, menadżer szajki trąca go w łokieć. Geralt w dalszym ciągu spokojny, jak tafla jeziora w bezwietrzny dzień, siorbie piwo. Obrobiłeś mnie niedobry człowieku. Oho, będzie się działo. Ale Geralt daje jeszcze jedną szansę idiotom i przedstawia się dwornie: jestem wiedźmin, idź sobie albo w końcu zrozumiesz ten greps o jesieni wiedźminlandu. Karczmarz coś zaczyna przeczuwać, banditierka tempsza nawed od mojich bótów, stawia opór. Czym kończy się stawianie oporu człowiekowi ogarniętemu manią przestrzegania kodeksu wiedźmińskiego, wiedzą wszyscy. Niestety, znaczy dla chuliganów niestety, Wyzima leży daleko od wszelkich szlaków komunikacyjnych i dlatego niektórzy nie kojarzą pewnych faktów. Konkretnie jednego - nie wkurwiać wiedźminów bo są szybcy i skorzy do miecza. Nie kojarzą ich zresztą niezbyt długo, bo ten bardziej elokwentny postanawia przejść od słów do czynów i próbuje przystawić Geraltowi wektor do twarzy i siłę do krocza. A dalej to już jak zwykle - niedostrzegalne dla oka zejście z linii ciosu, atemi na szyję, rzut o podłogę, cięcie raz, cięcie dwa, kto zamawiał pyzy!!! pyzy odebrać proszę!!! Cięcie trzy, potem dla odmiany pchnięcie, przecięta arteria, gejzerek krwi chlup w górę i pozamiatane. Bandyci leżą, ja stoję, who's the king bejbe?

Zapytacie co z karczmarzem? Ano Geralt podchodzi do niego z miną nie świadczącą o chęci zadzierzgnięcia więzów przyjaźni Rivsko-Wyzimskiej. Ale to pozór jeno, dym w twarz. Geralta jeszcze trzyma ten berserkerski tryb bojowy i stąd ten grymas. Bo chłopak chce jedynie pożyczyć ścierę do obtarcia miecza. I błąd robi, bo karczmarz zdąża nacisnąć nogą guzik pod szynkwasem, hotline z posterunkiem odpalony i nie mija pół strzału znikąd jak do pubu wpada straż miejska.

Chłopaki robią zadymę a Geralt robi czar. Przepraszam, robi znak. Wróć, robi Znak. Ale robi go tak szybko, że nie skojarzyłem jaki to znak. Strażnikom opadają spodnie. Wróć, strażnikom opada broń, markotnieją i robi im się bardzo przykro z powodu tego, że krzyczeli na Geralta. Obracają się na pięcie i wychodzą. A jako, że nie ma już nikogo do zabicia, Geralt chowa kosę i zabiera się z nimi. Ma rację: knajpa bez gości ale za to z truchłem walającym się pod nogami jest może i rajcowna na zadupiu Dzikiego Zachodu a nie w stolicy księstwa. I poszli.

'Czi menczizni zabiti' powiedział koleś przebrany dla niepoznaki za urzędnika perskiego. 'No, jak z nimi skończyłem, to wyglądali na nieżywych'. 'Ja sie nie pitam, czi oni byli zabiti ale, że czi byli nieziwi'. Aaaaa... czi brane liczebniczo a nie pytajnikowo - odparł mało przytomnie Geralt. No, faktycznie - trzech ich było. I urok chcieliście rzucić, już my wyrychtujem tu dla was palik galanto naostrzony w tej naszej zimie. Zaraz, w jakiej zimie - toż lato w rozkwicie dokoła? Wszystko wyjaśniło się po rewindzie - on tak fajnie Wyzima powiedział. Ale Geralt nie pęka, bo się tylko bronił a poza tym ma list żelazny zerwany z rozstaja dróg (z których się wszak nie wraca). List żelazny jest co prawda jakiś taki bardziej skóropodobny ale nie czepiajmy się szczegółów. W Wyzimie wystarczy mieć kawał pergaminu z runami szwedzkimi i można rżnąć ludzi, ilu się tylko uradzi.

Następnie ma miejsce moja ulubiona scena, w której Geralt pokazuje odważnik. No, nie odważnik a znak cechowy jedynie ale co go pokażą na ekranie, to mi się kojarzy i jest śmiesznie. To ostatecznie przekonuje komesa (to ten perski szeryf), że Geralt to Geralt i zaczyna niezobowiązującą rozmowę o strzydze. Bo dzisiaj będzie o strzydze. Foltest król nie był łatwym młodzieńcem i na dodatek bez dostępu do świeżej krwi. W związku z powyższem pukał się z własną siostrą. Dalszego kawałka nie zrozumiałem, bo wychodzi z niego na to, że siostra Adda umarła w połogu wraz z dzieckiem, po siedmiu latach jej martwe dziecko odrosło (fakt, siedmiolatki są całkiem nieźle odrośnięte od ziemi) a z krypty wyszła strzyga. Bardzo zła i krwiożercza strzyga ale nie wiem kto nią był. Chyba to martwe dziecko ale kronikarze plączą się w zeznaniach. Geralt, o dziwo, zrozumiał ale on przeszedł specjalne próby a ja jestem podpity i mało rozgarnięty więc nie śmiejcie się ze mnie.

Dobra, dość durnowatych dygresji, przejdźmy do adremu. Na zamek przybył błazen. Konkretnie to pustelnik. I powiedział, że strzygi przerabiać w jeża szypami nielza bo strzygę da się odczarować. Wystarczy podać rękę strzydze i wychędożyć złotego smoka. Ponieważ, jak zapewne dobrze pamiętacie, Geralt ze smokiem złotym miał już do czynienia, pozostała mu tylko strzyga. Niestety, czy co się biednemu wiedźminowi popieprzyło po żeńszeniówce, czy to przekaz był niewyraźny, dość powiedzieć, że Geralt ze złotym smokiem, zupełnie przez pomyłkę, wyściskał sobie prawice i lewice w balii. Nie było wyjścia - trzeba było przespać się w jednej krypcie ze strzygą.

Oooo... wielu było i próbowało, zgodnie z Pomiocią tradycją, ich szczątki znajdowaliśmy rozwłóczone na wiele strzałów z łuku. A czasem nawet za bramą. Ale jest metoda. Tu Geralt zastrzygł uszami. Wiedźmin może, niby to przypadkiem, ubić strzygę, królowi ściemnić, że w szale miłosnym tak się porobiło a dobrzy ludzie z miejscowej dworskiej kamaryli pomogą mu unieść głowę cało a i mieszek wypchany orenami na drogę przysposobią. W tym właśnie momencie, Geralt zareagował tak, jak zwykł był reagować na wszystkie dworskie knucia i intrygi. Skrzywił się, zmarszczył czoło, zagryzł dolną wargę, pokiwał głową, że niby kuma o co chodzi i wzrokiem człowieka, o którego upomniało się morze, począł spozierać w malborskie witraże i arrasy. A komes perski truł mu dupę i roztaczał przed nim wizje życia w dostatku aż po kres dni. Następnie okazało się, że to paralela (Geralt nerwowym ruchem sięgnął do głowni miecza i począł się głowić, czy ktoś się z niego nie nabija) i że rzecz nie dotyczy Geralta a jakiegoś innego wiedźmina, który zobaczył strzygę i uciekł.

Nie było to najszczęśliwsze posunięcie - Geralt uchwycił w tym bełkocie jeden wyraz, który zrozumiał bez wątpliwości i stwierdził, że jak już musi coś zrobić (bo nie będzie przecież siedział jak dupa wołowa przy piecu), to pójdzie i zobaczy strzygę. Komes, jak się domyślacie, nie był wniebowzięty bo taki mają fajny masterplan na obalenie Foltesta a tu się włóczęga z gościńca wpiernicza w sprawy dynastyczne i gotów wszystko popsuć. Ale co robić - listy żelazne rozwieszone, trza Geralta wieść na opuszczone zamczysko.

Idą tedy zbrojną kupą na zamek i Geralt, jako najodważniejszy, schodzi do krypty. W której jakieś elektryczne oświetlenie chyba strzyga ma, bo jasno jakoby w dzień. Ewentualnie jest to pierwsza krypta podziemna z oknami. W kolejnej scenie przekonujemy się, że Geralt nie dość, że ma zasady, to jest na dodatek prawdziwym superbohaterem. Jedną ręką odsuwa pokrywę sarkofagu. A ona, tak na moje wprawne oko tragarza, waży lekko licząc jakieś 100 kg. E, plotę - 100 kg styropianu wypełniłoby sporą halę fabryczną. W każdym bądź razie w sarkofagu Geralt natrafia na ślady prymitywnych plemion, trudniących się wyrobem lalek wiedźmy z Blair. Eeee... baniak, bo bełkoczę od nadmiaru wrażeń. Geralt znajduje laleczkę voodoo.

Zapytacie skąd wiem, że to lalka voodoo jest? Ano następna scena daje odpowiedź na to pytanie ale tylko znawcom tematu. Jakim nie chwaląc się jestem. Nie będę tutaj rozwlekle tłumaczył na czym polega magia voodoo, bo to temat na oddzielną butelkę whisky ale w skrócie, to szaman robi lalkę, wbija w nią igłę a amerykański biznesmen umiera. Geralt stawia lalkę na brzegu studni, przykłada do niej pochodnię a strzyga krzyczy z bólu. Żołdak daje w długą, Geralt szczerzy zęby, morfuje oczy i wyje do księżyca a ja ponownie załączam pauzę i idę na kielicha. Co to kurwa jest? Uparł się, że musi być Gwynbleiddem w każdym calu? Poczekajmy jeszcze ze dwa odcinki a Geralt chwost sobie doprawi, uszy spiczaste przyklei i za stadami owieczek po bieszczadzkich halach uganiać się pocznie. Tego się naprawdę na trzeźwo nie da oglądać.

W pierwszych słowach mego listu, pragnę Ci królu mój ulubiony Folteście donieść, iż strzygę mogłem dzisiaj ubić na pełnym luzie. A ponieważ nie jest to coś, co król chciałby usłyszeć, Geralt już w następnym zdaniu się poprawia i pociesza króla-kazirodcę podłego, że odczarować królewnę się da ale dopiero za kilka dni ale gwarancji nie daję. Jak pełnia przyjdzie. O w ryj - będzie widno więcej wycia.

I kolejnych rzeczy o ponadnaturalnych możliwościach i umiejętnościach wiedźmina się dowiadujemy. Otóż on nie polazł na zamek nawiedzony, żeby pokazać, że żadna pedalska strzyga mu nie podskoczy. Nie, Geralt jest wysokiej klasy jasnowidzem i prekogiem. On z wycia strzygi zorientował się, czy da się ją odczarować i co będzie potem. Bo przecież wyjąca królewna, która kąsa wiadro juchy na śniadanie i straszy dwórki, nie jest tym, co chcielibyśmy widzieć w swoim obejściu, nespa?

Następna scena jest bardziej wzruszająca i jak kto mi parsknie na głos, to ma w ryj. Foltest widzi laleczkę Czaki, tfu... wudu, łza mu w oku staje i głos drży. Ale nie może zatrzymać fetysza bo Geralt zmiarkował uczynić z niego przynętę. Strzyga podejdzie, on ją nastraszy, potwór odejdzie (metaforycznie), dziecko zostanie, bełkot narasta, wzrok mi kwadratowieje, szybki baniak i mogę oglądać dalej.A dalej jest jeszcze weselej: okazuje się, że Geralt jest pierwszym od siedmiu lat facetem, który powiedział królowi, że można coś z córeczką wystrzyżoną zrobić. Oblałem sobie spodnie haaa.... mam was, wyjątkowo nie moczem a alkoholem, bo śmiech mnie porwał pusty. Dopiero krzyczący wiedźmin natchnął króla myślą, że ktoś mu robi koło pióra. Tak się Foltest tym faktem zdenerwował, że rada gabinetowa dostała służbowy opierdol i temperatura uczuć, jakimi jej członkowie darzyli Geralta, poczęła oscylować w granicach zera bezwzględnego. I jak ich zaczął odpytywać na okoliczność opcji odczarowania królewny, to zaczęli mu coś bełkotać o trzech kurach a właściwie czarnych, zarżniętych kogutach. No mówię - wudu. Trza się tylko dokładniej za Baronem Samedim rozejrzeć. Ale ja dla was specjalnie zrobię kompilację - trzeba się przespać obok truchła Addy, w sarkofagu, a jak do piania trzech kurów się zdzierży, to worek orenów, pół królestwa i ręka królewny jest wasza. Geralt się nie boi i stwierdza, że da radę.

Epizod z durnowatym woziwodą może pominę w rozważaniach, bo następna scena jest dużo fajniejsza. Geralt siedzi w oparach wonnego zioła, które wszak może już przyjmować bez receptora i robi czary z mieczem. Nie, nie to co myślicie i zabaw z głownią nie uświadczyliśmy. On go albo talkiem traktuje albo okadza. I mamy niepowtarzalną okazję ujrzenia srebrnej kosy na potwory w jej całym, porażającym majestacie. Chociaż prawdę mówiąc, srał pies majestat. Najważniejsze jest to, że widać na klindze jakieś runy. Ale niestety nie jest to 'na pohybel rozrabiakom'. One się układają w wyraz RAFIY, co jest widnym znakiem, że nawet rekwizytor chodził na planie filmowym naprany. Ja też strzeliłem stakana, poprawiłem się w fotelu i patrzyłem co będzie dalej.

A dalej wszedł król inkognito i mieliśmy całkiem przyzwoity kawałek filmu. Tak, z trudem to z trudem, ale przeszło mi to przez gardło. Prawie oryginalne dialogi, dobry Żentara, dobry Żebrowski - tak mi się to miło oglądało, że aż poczułem się nieswojo. A potem się zdenerwowałem, bo po kiego grzyba wstawiać takie dobre kawałki do niedobrego serialu? Chyba tylko po to, żeby wkurwić widza. No i się tak wkurwiłem, że musiałem znowu strzelić malucha.

Następne sceny, na szczęście, sprowadziły mnie na ziemię czyli do poziomu, do którego przez 8 tygodni zdążyłem się przyzwyczaić. Geralt robi sobie nocny piknik w ruinach, popija w samotności jakiś krzepki samogon i jest milutko. A potem robi się dzień. Tak zupełnie nagle. I przez dziedziniec przemyka chyłkiem i niepostrzeżenie łysy pan. Pamiętacie Poważnego Oferenta z poprzedniego odcinka? No to ten jest taki sam: składa Geraltowi propozycję nie do odrzucenia - tysiąc orenów, bilet w klasie biznes w dowolnie wybrane miejsce, dwutygodniowe wczasy na koszt rady gabinetowej i wszystko zostaje po staremu. Ale Geralta empatia dopadła i kompasję gwałtowną począł odczuwać dla cierpiącej królewny. Przy okazji, mimochodem, rozszyfrował podłe knowania rady, która przy pomocy kilku zagryzionych wieśniaków, chciała podważyć zaufanie ludu do króla Foltesta. Wzrok mi się zeszklił. Łysy też jakoś nie chciał uwierzyć, że Geralt odrzuca tak intratną propozycję. Powołując się na jakiś żółwi kamień nerkowy, wyciąga miecz i biegnie na wiedźmina. Pomyśłałem: cholera, kolejny debil, którego krew zrosi za moment kamienny podwórzec. Przecież Geralta nie atakuje się na rympał i z nabiegu, bo to zawsze kończy się fontannami krwi. A tu niespodzianka - Geralt robi unik, ODBIJA, tak właśnie, ODBIJA drugie uderzenie łysego i wali go w plecy. Ale chyba płazem, bo nic nie trysnęło. Ja za to doznałem wstrząsu - po raz chyba pierwszy widzieliśmy wiedźmina parującego cios przeciwnika. W ósmym odcinku. Wzruszenie ścisnęło mi gardło a łysy się przewrócił.

Geralt, pijmy szybciej bo się ściemnia. Tak właśnie - w następnym ujęciu mamy znowu noc i wielki miesiąc wysrebrza czarne niczym krucze pióro niebo. Wybaczcie mi tę odrobinę poetycznościów ale jeszcze nie mogę się otrząsnąć. ODBIŁ, ODBIŁ w locie. No coś niesamowitego po prostu.

Ale skoncentrujmy się na filmie a nie na pierdołach bo teraz ważne i śmieszne rzeczy będą na ekranie. To łysego wina jest cały ten burdel. Onże przeklął Addę, która wolała z koronowaną hm... głową, że tak powiem, się lansować niż z urzędnikiem administracji państwowej średniego szczebla. Chłopu z zazdrości palma odbiła i wynikiem tego jest strzyga. No wudu permanentne i to takie, że ja też skoczę na jakąś wudu z jęczmienia.

I dobrze zrobiłem, znieczulając się, bo w następnej scenie zobaczyłem smerfa. Pomyślałem, że ten serial jest naprawde niezłym generatorem delirek - tydzień temu dwóch Daintych, dzisiaj duży smerf. Ale nie smerf to był, o nie. To, że niebieski, to nic nie znaczy. Tenże smerf przemknął przez dziedziniec z rozwianym włosiem i stwierdziłem, że pewnie przed strzygą ucieka. A tu siurpryz - on wcale nie ucieka tylko goni łysego. I nagły błysk. Oświecenie. Satori. To nie smerf. To jest... głowa opadła mi na pawiment. To była strzyga. Przez głowę przelatuje mi kilkanaście przynajmniej epitetów i porównań, opisujących mój stan ducha ale zostanę przy jednym: co to kurwa było? A jak wam się wydaje, że niebieska strzyga przelatująca przez kadr i spadająca na garb łysego to wszystko, co przewidzieli dla twardzieli oglądających serial twórcy, to jesteście w mylnem błędzie. Chwilę potem albowiem dostaliśmy Geralta w samurajskim kasku, w którym walczył dawno temu z Gallem Anonimem. A jakby tego jeszcze było mało, okazuje się, że wiedźmin ma pilota na podczerwień do zapalania pochodni. Nie zgrywam się - dusi paluchem na przycisk, światełko czerwone się pojawia i pochodnie stają w ogniu. Jeżeli myślicie, że pół szklanki alkoholu pomogło mi się uporać z wizjami scenarzysty, to się grubo mylicie. Zacząłem głośno i plugawie kląć a potem, dla higieny psychicznej, krzyczeć.

Strzyga też zaczęła krzyczeć i mieliśmy kilka fajnych ujęć, rodem z filmów karate. Wyskok, 15 metrów lotu, lądowanie i twarda pięść wiedźmina przyłożona do twarzy strzygi. Skok, 6 metrów lotu i Geralt ląduje na dziedzińcu. I cały czas krzyczą na siebie. Znaczy wiedźmin stęka a strzyga kwiczy. Ja też zacząłem kwiczeć ze śmiechu chwilę później gdy strzyga ponownie skoczyła i zawisła na klatce podwieszonej do dźwigu. No bo do czego może być podwieszona klatka na środku podwórka?

A potem znany El Perverso Geralt zaczyna swoje zabawy ze srebrnym łańcuchem. No w końcu przecież musi się z tą strzygą przespać. I to aż do trzeciego piania kurów. Albo kurek, nie pamiętam. Mota strzygę i na podłogę. Ale strzyga to nie Dudu. Strzyga twarda jest i nie pęka. Łańcuch za to pęka a Geralt gwałtownie smutnieje, że z pochędóżki nici (no i cały czas na siebie krzyczą). Tak mu frustracja skacze, że rzuca wszelki konwenans na bok i ponownie ładuje strzygę z piąchy w usto bolesne.

Następną zaś scenę, mogę śmiało nazwać sceną filmu a nawet całego serialu. Geralt ściąga szłom żelazny, wytrzeszcza oczy, jakby wysrywał sobie kręgosłup, warczy potężnie i robi Efekt Specjalny. A dokładniej wysyła z ręki jakąś zieloną smegmę tak sprytnie, że strzyga spada do piwnicy. 4 sekundy później strzyga wylatuje z pierwszego piętra. Semtex - pomyślałem. Muslimy napadają. Ale wybuchów nie było. No i do tej pory nie wiem skąd ona się wzięła na pierwszym pietrze. A potem jest jeszcze weselej - strzyga kwiczy, Geralt dumny i blady macha mieczem, strzyga klęka, Geralt nęci ją Barbie z nowej Dol Blathanna Elf Collection, strzyga łapie lalkę i gdzieś ucieka. Zemdlałem.

Ja przepraszam za chaos wkradający się we mętne wywody grafomana ale ostatnie kilka minut filmu, można bardziej niż jakiekolwiek inne sceny, podciągnąć pod kategorię: broń masowego rażenia. Długo się zastanawiałem jak dadzą radę spieprzyć opowiadanie Wiedźmin i wyszło mi, że najprościej wyłożyć się na scenie walki Geralta ze strzygą. Ale w najśmielszych oczekiwaniach i najczarniejszych wizjach nie sądziłem, że uciekną w konwencję komediową. Ten pan scenarzysta nie przestanie mnie chyba zaskakiwać do samego końca.

Następnie Geralt udaje się do krypty i znowu coś pije. Krzepki to musi być trunek bo pada chłopak w 3 sekundy ale przez zaśnięciem daje radę wykonać następnego Efekta Specjalnego i rozsiewa sobie jakieś pyłki nad klatą. Po czym, znużony wyraźnie tymi krzykami, zasypia. A potem znowu jest dzień (ile on już tu dni siedzi? ze dwa najmarniej). I słyszymy skrzek pustułki, która przeleciała sobie nieopodal. Zaś przy sarkofagu leży upaprana na maksa nieletnia. No ostatnio co odcinek, to nagrzmocona małolata. Z tym, że tej to już odpieprzyły psychozy do tego stopnia, że zapuściła paznokcie i zgrywa Morticię Addams. A Geralt, wyraźnie na kacu jeszcze, daje się zaskoczyć. Strzyga robi mu lewą ręką amatorską tracheotomię, prawą szuka rurki numer 12 i tylko pacjent wykazuje się kompletnym brakiem zrozumienia i zaczyna kąsać. Szczęśliwie, zanim na plan wpadł doktor Ross i zaczął coś krzyczeć o pięciu jednostkach, defibrylatorze i ciśnieniu na palec, Geralt przypomniał sobie wykłady starego Żyda Jankiela, przykłada małej srebrny miecz do szyi, gryzie ją w rękę i zdejmuje urok. Po czym pieje kur, bryzga krew i jest happy end.

A potem mamy kolejny kamyczek do wiekopomnego dzieła pt. medycyna alternatywna wiedźminlandu. Widzimy bowiem Geralta leżącego na łożu i spowitego w najbrudniejsze szmaty, jakie udało się znaleźć w pałacu. Widać miejscowy medyk nasłuchał się jakichś nowomodnych głupot o maciupkich stworzonkach lęgnących się na pleśni. Normalnie w powietrzu aż czuć zapach gangreny. Ale to kolejna zmyłka bo Geralt się budzi, gada zupełnie przytomnie, dowiaduje się, że jest bogatym człowiekiem, królewna zdrowa, król się cieszy - no sielanka. Z tym, że nie do końca, bo Geralt nie ma czucia w ręku. A to się da wyleczyć tylko w świątyni Melitele.

Co więc robi rozszarpany Geralt? Wsiada na konia i ciężko ranny jedzie do chramu. Ja tam, wbrew temu co Stańczyk twierdził, medykiem nie jestem ale nie wydaje mi się sensowną rzeczą, żeby facet z poharataną ręką jeździł konno. Ale kto przeniknie mroczne ścieżki, jakimi przebiegają procesy myślowe scenarzysty. Dodatkowo, funduje się nam scenę, która w moim prywatnym rankingu najbardziej bezsensownych scen serialu, chwilowo prowadzi.

Mianowicie Geralt natyka się na środku gościńca na wóz i pogromionych ludzi. A w krzaczorach, między głazami, znajduje jakieś dziecko. Które zabiera ze sobą. I wiezie do Nenneke. Konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy po co to wetknięto do filmu? Nawet go do Kaer Morhern nie chce wziąć chociaż tak podobno nakazuje wiedźmińska reguła. Potem są jakieś pierdoły, leczenie, porady lekarza i dietetyka, koniec Geralt z fajkami, wódą i dupczeniem, tak się nie da. Aż szkoda, że taka dobra aktorka, jaką jest Dymna, musi klepać takie durnowate dialogi. Bo czego się dowiadujemy? Ano tego, że Geralt nie może już zabijać, kodeks mu nie pasi, sam nie wie, czy gonić za przeznaczenie - no istne jasełki. Wiedźmin w tempie światła ewoluuje w kierunku bohatera-dupy wołowej. Nie wiem czy mi się to podoba. Zresztą cały epizod w świątyni Melitele jest wsadzony tak ni w dupę, ni w oko. Na dobrą sprawę warte uwagi są dwie sceny: jedna istotna i jedna krotochwilna do granic ludzkiej wytrzymałości.

Ta istotna traktuje o Cintrze. Geralt dowiaduje się od Nenneke, że Duny i Pavetta polegli, osierocając dziecko a Calanthe włada królestwem samotna, bo jej mąż-pederasta ze Skaelige wziął był i zachędożył się na śmierć. Albo jakoś tak. No to lu, pojedziemy do Cintry. Ale dopiero za dwie sceny.

Scena krotochwilna jest tak zabawna, że najpierw strzelę garnucha a potem wam opowiem. Otóż Geralt spowiada się Nenneke ze swoich poszukiwań Absolutu. Jak to jechał 4 miesiące w jednym kierunku, wpław przepłynął morze, Negrowie mu się nie spodobali i wrócił, bo najlepiej wyjechać w Bieszczady. A potem zaczyna się jazda na maksa: Murzyni nie mają potworów, żyją w harmonii z naturą i nie mają własności w naszym rozumieniu tego słowa. Oho, węszę postępową myśl Marksa i Lenina. Człowiek stwarza potwory na obraz i podobieństwo swoje. No tu mi siarką piekielną zaśmierdziało. Geralt doszedł do kresu a dalej jest tylko nicość i ślepe żądze. Eeee... a co to ma niby być? Ludzie stworzyli pojęcia przeznaczenia, konieczności, wyższych celów, dobrych i złych wojen - ślepłem coraz bardziej. Ziemię trzeba kochać a nie gwałcić - czy jest tu jakiś Zielony? Z jednej strony możemy mieć więcej i coraz więcej. Ale dano nam wybór i możemy mieć mniej i coraz mniej. I to jest lepsze. A jak już nic nie masz, to pojawia się prawdziwe bogactwo, którym można dzielić się bez końca, bo go nigdy nie ubędzie. Zacząłem się zastanawiać czy to nie jest naruszenie ciszy wyborczej, bo jakimś nachalnym komunizmem zaczęło mi śmierdzieć. I jak na koniec zamieszano w to jeszcze prawdziwą miłość, to ja odpadłem. Bo nawet ja mam określoną odporność na bełkot. Tu już nawet kielich nie pomaga. To jest jakaś abberacja umysłowa scenarzysty, która wypaliła mi synapsy i wygładziła pół hektara płata czołowego. Chromolę taką robotę - ja powinienem dostawać dodatek za szkodliwe warunki.

Pieprzenie o wiedźminach jako o bezdusznych maszynach puściłem mimo uszu, bo byłem zdruzgotany potwornie. A jak zindoktrynowany maksymalnie Geralt oddał cały zarobek za strzygę (5 tysięcy orenów) na świątynię, stwierdziłem, że niedługo ten głupek skapieje gdzieś z głodu, na gościńcu na ten przykład. Albo w jakimś leśnym wykrocie. No bo przecież pieniądze mu niepotrzebne.

Następna scena, w normalnych warunkach, zatrzymałaby mi serce. Ale po propagandówce Matki Nenneke, nic już nie było w stanie mi zaszkodzić.

Albowiem Geralt spotyka Oddział Specjalny z Kaer Morhern. Jakaś ciota w szarawarach każe zejść wiedźminowi z konia i poddać się woli najwyższej rady (a ja już myślałem, że Grucha odpuścił sobie i przestał knuć). Okazuje się, że Falwick i Herbolt pojechali do tej rady i nakłapali na Geralta. Że niby Dermota i strażników miejskich zabił niesłusznie. A przecież Maranga był renegatem i płatnym mordercą a obowiązkiem wiedźminów jest zabijanie renegatów. No śmiechu kupa to by była gdyby nie przypominało to kupy nieporównanie bardziej odrażającej substancji. A jak Oddział Specjalny chce wypróbować Geralta, to ręce opadają. Najpierw deklamuje jakieś debilne teksty. Potem cztery razy próbuje trafić Geralta a ten, niczym Neon Matrix przemieszczający się w strumieniu szybszego czasu, strzela uniki aż do znudzenia. A jak już się znudził unikami to przykłada od niechcenia ostrze do twarzy Oddziała Specjalnego i każe spierdalać. Niestety, Speszjal Fors jest durniejszy nawet od banditierki pogromionej na początku filmu i atakuje Geralta dobrze wszystkim znaną metodą. Tak, zgadliście - miecz w górę i biegiem. A dalej, jak i poprzednimi, żałosnymi razami jest tak samo, chociaż nie do końca - unik, przechwyt, rzut, świst klingi ale krew nie tryska, bo Geralt, pozytywnie naładowany po rozmowie z Nenneke, daruje debilowi życie i wysyła go do Istreda, który widział jak było. Oddział Specjalny wsiada na konia i rusza ku zachodzącemu słońcu a ja, na czworakach, ruszam ku butelce.

Grande finale zmiażdżył mnie niczym nilfgaardzki walec. W sali, wyremontowanej po zadymie pamiętnej, siedzi smutna i stara Calanthe. Staje przed nią wiedźmin. Calanthe gada sama do siebie i żali się na los podły, który odebrał jej wszystkich bliskich i dziecka nie odda. Geralt chce coś wyjaśnić. Ta mu przerywa i zaczyna... o kurwa, co się dzieje... ona nie woła zbrojnych, coby pokazali Geraltowi narzędzia perswazji bezpośredniej. Nie każe również nawlec bezczelnego wiedźmina na pal. Nie, to za proste dla dumnej Lwicy z Cintry. Ona postanawia zaskoczyć wszystkich i pada przed Geraltem na kolana. Nawet mi się już kojarzyć nie chciało. A ta się dalej spowiada i kwęka, że Nilfgaard, że pokarało mnie, że za dumna byłam, że.... Milcz, ryczy Geralt a ja w tym momencie rzuciłem butelką w kineskop. Dobrze, że był antyimplozyjny a jeszcze lepiej, że w niego nie trafiłem. No co to ma być? Jaja ktoś sobie ze mnie robi? Geralt krzyczący na Calanthe - paradne. I jeszcze jej mówi, że nie chce żadnego dziecka, nie boi się przeznaczenia więc wystąpi przeciwko niemu i że wyjeżdża w Bieszczady. O curwa, ale kyrk.

A potem Geralt na tle nieba letniego, nad głową skwir pustułki a z offu Nenneke zapodaje przekaz podprogowy - nie jesteś wiedźminem... inem...inem... Kurwa, tego się nawet po potwornym znietrzeźwieniu nie da oglądać. Czegoś tak żałosnego nie spodziewałem się nawet w najczarniejszych snach.

A na samiusieńki koniec (i dzisiaj z was nie żartuję) bard Jaskier, głosem przybitym, zanucił smętnie kolejną zwrotkę ballady o komunistycznym zimorodku co strzygł strzygę we wspólnym wychodku. Dobranoc Państwu, nie obiecuję, że za tydzień się spotkamy, bo jeżeli komasacja debilizmu będzie postępować w tempie analogicznym, to ja się po prostu zachleję na śmierć.

Słowo komentarza: ja pierdolę, a miało być tak pięknie.

Teksty odcinka:

Strzygi wychodzą zawsze przed pełnią - na to liczę. Chcę ją wystraszyć. (Geralt do komesa)
Musi się bać. Strach dziecka pomoże pokonać furię potwora. Nie pytajcie dlaczego - nie wytłumaczę. (Geralt do Foltesta)
Czy nie wydaje się wam dziwne panowie, że przez 7 lat nie można było nic uczynić aż do dzisiejszego dnia, kiedy przypadkiem przejeżdżający wiedźmin wszedł do zamku, nakrzyczał na moją córkę, zabrał jej lalkę i wyszedł. (Foltest do rady gabinetowej)
Co mi jest? Masz cztery głębokie rany i mało krwi. (Geralt i komes)
Nic nie mówi, za dużo widział. (Geralt i Nenneke)

Radek MWZ Teklak

[1] Pewnie, że nie może bo to co dzisiaj oglądamy, to pierwsze opowiadanie napisane przez ASa


Jak nie masz jeszcze ochoty wypuścić swoich czerwonych ciałek krwi na światło dzienne, to tędy możesz udać się do pozostałych streszczeń