Zamaskowane roboty czyli scenarzysty wprawki w klimatach dickowskich
Bienvenue dans le kaos
Telewizja, rzeknę dosadnie, Publiczna SA
We współpracy występnej z
Heritage Films, od 9 odcinków, ale w dalszym ciągu na maksa proudly, prezentują
Wiedźmin
Odcinek 9
Świątynia Melitele
Jeszcze przed obejrzeniem dzisiejszego odcinka, głowa bolała mnie tak upiornie, że na poważnie rozważałem i pod rozwagę brałem sprytną antykoncepcję, która polegać miała na odcięciu się od ekstremistycznej grupy zwyrodnialców, którzy oglądają Wiedźmina (a mówiąc po ludzku - stwierdziłem, że może by tego gówna dzisiaj nie oglądać). Nawet nagrywać mi się tego nie chciało, bo ból przecinał mi twarz na pół i uniemożliwiał cokolwiek innego poza leżeniem martwym bykiem na wyrze. Ale zwlokłem się z barłogu, dopełzłem do plecaka z sobotnimi zakupami, rozfoliowałem nową kasetę wideo, wepchłem ją w otwór adekwatny magnetowidu, wycisnąłem record i zapadłem w sen. Bo stwierdziłem, że jakbym sobie zrobił tydzień urlopu i nie napisał streszczenia, to by pewnie pod mój dom podjechało kilku czyichś czarnuchów, wywlokłoby mnie przed hacjendę i popracowało nad moim odbytem (da Bóg odbytem) przy pomocy obcęgów, palników i stężonego kwasu siarkowego. Oceniłem, że dupa (da Bóg, że dupa) tfu... gra niewarta jest świeczki, ból głowy mniej dolegliwy od bólu rozerwanej okrężnicy (da Bóg, że okrężnicy) i myśl o urlopie porzuciłem. Zamiast tego wcisnąłem, jak już wspomniałem uprzednio, record i chciałem zapaść w sen. Ale jak do uszu mych doszły mroczne odgłosy dud, smyków, oraz gęśli i, co najważniejsze, odgłosy chlapania w wodzie, martwą podniosłem powiekę. Przez następne 40 i 4 (jakie to mistyczne) minuty, siedziałem jak wymrożony, wypłaszczony i odmóżdżony i patrzyłem zauroczony na obrazy wyprodukowane przez ekipę na podstawie psychopatycznych wizji scenarzysty - nawet ból głowy mi przeszedł. Tego się naprawdę nie da już porównać do niczego. Pure szczerbizm, no sugar added. I patrząc na te moje narzekania, domyślacie się chyba, że dzisiejszy odcinek spotęgował moje, ogromne niczym krasnoludzkie brody, zdumienie. Oraz zamęt grubymi nićmi szyty. W dzisiejszym odcinku mieliśmy wszystko, czego dusza sobie tylko zażyczyć mogła, nawiązania do poprzednich odcinków, permanentnom ciongłoźdź, krew, śmieszne teksty, goliznę, trupy, brutalność, grozę, Pomiot, przemoc i wyrafinowane sceny tortur. Głównie tortur psychicznych, jakim poddani zostali widzowie ale przecież nie będziemy czepiać się szczegółów. Ale, ale ... znowu poszedłem w te dygresje niczym dzik w szkodę. Nie mieszkając więc, przejdźmy do dania zasadniczego, bo jak to mawiają u nas, na wschodzie, komu w drogę, temu trampki a jako, że nie lubię, jak robota czeka, to... Lecimy z tym koksem, bo dzisiejszy odcinek był rzadkiej urody.
Dzisiejsze mistyczne 40 i 4 minuty sponsorują literki: k jak książęce knucie, komando Fnooli, i jak igrce z nieprzytomnym oraz z jak zacinające się roboty i znowu są piersi.
Od razu słowo dla tych, którzy nie oglądali - żałujcie ludzie, żałujcie, bo działo się co niemiara. I tym razem nie jest to pisanie dla pisania bo faktycznie działo się na maksa. Jak dla mnie to nawet za dużo, bo jeszcze mi się nadmiar dziania odbija bolesną czkawką w głębiach trzewiowych. Zaczynamy.
'W pierwszych słowach mego listu, chciałbym Ci, kochana Mamo, której nigdy nie miałem, a właściwie miałem, tylko nie pamiętam, chociaż czasem sobie, leżąc i majacząc w malignie, z powodu pamięci komórkowej, przypominam, powiedzieć, że dzisiaj znowu walczyłem z potworem.' Albo: 'Kochany mój sztambuszku, dzisiejszy wpis będzie banalny - znowu walczyłem z potworem. Nastukałem mu ale nie sprawiło mi to satysfakcji. Moje życie jest takie nudne, banalne i pozbawione smaku. Niech coś się w nim zmieni, bo ja wiem - Nilfgaard może ruszyć z wiosenną ofensywą albo wiewiórcze komanda niech zejdą w doliny i niech krew wesoło zaszemrze dokoła.' Zgadliście, Geralt znowu masakruje Pomiot. Podobnie, jak w fekalnym... pardon, feralnym odcinku z Marangą, jest to Pomiot wodny. Ale zacznę od początku.
Jedzie Geralt borem, lasem. Konia sobie zepnie czasem. Oho, znowu za dużo alkoholu podczas pisania. Geralt sobie niezobowiązująco pomyka przez jakąś mgielną okolicę i chyba go kac męczy, bo się tak jakoś za klatkę piersiową trzyma. Pewnie przy okowitce za dużo ziela spalił. Do tego blady jakiś, oczy wytrzeszczone - znam to, jak się kirzy z Wyzimczykami trzy dni, to tak się robi. Na dodatek jazda konna na kacu jest niezdrowa, bo wytelepie człowieka na tym końskim zadzie, jak nie przymierzając w betoniarze. Nic dziwnego, że Geralta zemdliło. Zsiada z Płotki i idzie w pałkowy (nie świecić mi tu Freudem i kryptohomoseksualizmem po oczach - pałkowy od pałek, rośliny takie bambuso albo trzcinopodobne) zagajnik zwymiotować. A tu się w zagajniku okazuje, że oprócz fizycznych dolegliwości, wiedźminem szarpie delira. Wiem co chłopak czuje - mam tak co tydzień o 17:00. Słyszy mianowicie jakieś szelesty nieopodal i pałki się ruszają. 'Geralt, spokojnie. To tylko twoja imaginacja - tam nic nie ma. Ani pustułki, ani królika, ani ciongłoździ.' Tak sobie chyba wiedźmin myśli, bo stwierdza, że tego delirycznego kaca, trzeba klinem potraktować. Sięga za pas po żelazny zapas starej, dobrej mandragorówki (natchnął mnie, też sobie naleję), łyka łyka, schyla się w pół (znacie chyba ten ból, jak do skołatanego żołądka wpada pierwsza, poranna porcja gorzałki - mnie gnie zawsze) ale twardy jest, haust potężny powietrza wciąga, nie zwraca i już po chwili jest gotów do zmierzenia się z, kolorowszą jakby po tej bani, rzeczywistością. Oraz ze wszelkimi delirkami, które mogą się przydarzyć.
Niestety, czy to mandragorówki było za mało, czy to stany psychotyczne za głębokie - dość rzec, że delira nie znika i w krzakach dalej coś szeleści. Geralt, pełnym niedowierzania gestem, wyciąga przed siebie rękę i sprawdza czy z osnową rzeczywistości wszystko aby na pewno w porządku. Maca tak dokoła, maca, wywraca oczami ale prawdziwy strach go zbiera w momencie, kiedy pobliska kupa błota wypuszcza oczy.
(Zaśmiałem się nikczemnie - kupy błota wypuszczały na mnie oczy w pierwszym roku mego picia. Potem przerabiałem gadające drzewa, pająki, myszy i wije. Dalej był chodzący stolik, żarłoczny kaloryfer, obniżający się sufit, schody ruchome w autobusie i gadatliwa lodówka. W ostatnim roku przerobiłem radio Fidela Castro, które mówiło mi co mam robić, wspólne picie z dużym karaluchem (chyba za dużo Borroughsa), trzymanie się podłogi i zbieranie wzorków z dywanu. Rozumiecie chyba, że deliry Geralta nie robią na mnie wrażenia. Co innego z pijącymi okazjonalnie - na nich to może wywrzeć wrażenie.)
Następne sceny przekonały mnie jednak, że deliry wiedźmina mają moc. Kurde, normalnie mają moc. Jak już przytrzymał się ręką powietrza i pion utrzymał, to z wody wyskoczył mokasyn. Heh, co ten pijak gada? Jaki mokasyn? Czyżby Indian connection? Nieźle, z tym, że nie do końca. Mokasyn to taki wąż wodny. I okazało się, że kupa błota wyrzuciła owego mokasyna wprost w twarz Geralta. Czapki z głów, drodzy państwo, czapki z głów. Agresywne delirki to wyższa szkoła jazdy. Jak mi powiedzieli liczni fachowcy, którzy próbowali mnie zdiagnozować, symbolizują one podświadome dążenie człowieka do autodestrukcji, spowodowane wielkim żalem, bólem, lękiem, pragnieniem albo czym tam. To ponoć jeszcze przede mną, chyba, że mi wcześniej trzewia zgniją od nadmiaru alkoholu. Tymczasem strzeliłem kielonka na ten ból głowy i patrzyłem dalej.
A w następnych ujęciach okazało się, że poprzednie kilkanaście linijek mojego pieprzenia, można wrzucić do kibla i wodę spuścić. Bo to wcale delira nie była a Pomiot. A wnioskując po modus operandi (macki wyskakujące spod wody znienacka) jest to brat Pomiotu z rzeki Ankh-Morpork. I mamy powtórkę scen bitewnych czyli Geralt młóci nieskładnie wodę mieczem, Pomiot wypuszcza macki, które wiedźmin sprytnie ucina do momentu gdy... Ha, moja teza o tym, że Geralt wpakował się w zagajnik pałek po pijaku, celem rzucenia pawia, zyskała mocne podstawy. Jest bowiem tak nagrzany, że pomimo swych nadludzkich umiejętności i ruchów szybszych od gada, daje się zaskoczyć. Tak, tak Drodzy Państwo - Geralta też można poszarpać. Dostaje mianowicie w szyje - taka to przewrotność scenarzysty, z której płynie nauka. Jak se dasz w szyje, to możesz dostać w szyje. Na szczęście z Geralta kawał chłopa, nomen omen, jest i daje radę. Wyrzyna wszystkie macki, potem wyrzyna je jeszcze raz (widzenie podwójne to piękna sprawa ale tylko w sytuacji intymnej, kiedy wydaje ci się, że lecą na ciebie dwie kobiety), następnie wbija sobie miecz w udo (tak mi to wyglądało) a potem...
Tadam... twórcy serialu chyba mnie skrycie podczytują, bo w dzisiejszym odcinku dostaliśmy to, czego brak tak bardzo mi doskwierał. Mianowicie slow motion. Czuję się rozpieszczany: tydzień temu Geralt ODBIŁ uderzenie mieczem, dzisiaj mogliśmy się wreszcie zaznajomić z tajemnicą nieludzko szybkich ruchów wiedźmińskich. W zwolnienionym tempie widzimy anielskie bez mała piękno eee.... ja za słaby stylistycznie jestem, żeby w pełni oddać to piękno więc zacytuję Bolca: przykumaj te kocie ruchy. Efekt psują tylko mokasyny, w które spowity jest nasz bohater i krew wesoło ulewająca się z tętnicy szyjnej. A tak poza tym jest pięknie.
W końcu Geralt wyciąga miecz z uda i potężnym pchnięciem w analog czoła, ubija Pomiot, krzywi się i wchodzi do teleportu ale o tym później. Bo teraz nadstawcie ucha - będzie knucie.
Falwick hrabia chędożony uderza w gadkę z księciem na temat trudnej sztuki szpionażu. Ale o tym krótko, bo najważniejsza jest Cintra. Od ostatniego odcinka musiał minąć szmat czasu bo zdążyło stać się, co następuje. Nilfgaard najechał Cintrę. Cintra została zdobyta. Calanthe została zabita (kto teraz, no kto będzie klękał przed Geraltem?). Ciri zniknięto cudownie a zabita dziewczynka nią nie była. Cesarz nilfgaardzki ustanowił namiestnika, baronowie podnieśli bunt, po gościńcach szlaja się der grosse banda of banditen from Cintra (znaczy uchodźców), cesarza wkurwia ferment (widać źle dobrał proporcje i zacier mu wysadziło do góry) i jest burdel na maksa. No i oczywiście elfy robią koło pióra i popierają cintryjczyków. Wniosek jeden - uszczelnić granice, odizolować fermentatorów i zrobić z tym całym bajzlem porządek, szibko, szibko. I ma to zrobić biedny Falwick, przez którego ziemie te eksodusy ciągną. Znakiem tego będzie wyrzynka.
Emperor says: Ciri jest bardzo, ale to bardzo ważna i trzeba ją znaleźć. Bo plemiona elfów i krasnoludów wierzą, że w żyłach tej dziewczyny płynie święta krew ich przodków. Wzrok mi skwadratowiał, wychyliłem setną ćwierć i zacząłem rozmyślać. Ta krew to płynie fizycznie czy metafizycznie albo nawet metaforycznie? Bo jak metaforycznie, to spoko. Ale jak fizycznie, to nie jest dobrze. Oj, nie jest. Bo znaczyłoby to, ni mniej, ni więcej, niż to, że przodkinie Ciri były kobietami wątpliwej konduity. Ja jeszcze rozumiem niezobowiązujący seks z przystojnym elfem (w sensie: rozumiem z punktu widzenia królowej, bo z mojego punktu, to raczej z elfką). Ale z krasnoludem? Z plemieniem, w którym odróżnianie kobiety od mężczyzny odbywa się drogą aluzyjnej rozmowy i delikatnego obadywania przodu klatki piersiowej interlokutora? Z plemieniem, w którym płeć osobnika jest opcjonalna a kobiety noszą długie brody? No ludzie, nie róbmy sobie żartów. Jak niby w żyłach Ciri ma płynąć krew krasnoludzka? Ja tu widzę jedyne wyjście - jakaś transfuzja i nie może być inaczej. Nawet Falwick, słysząc ten tekst, ujął twarz w dłonie i źle się poczuł.
Ale dziewczynki nie należy zabijać. Trzeba ją przywieźć do Nilfgaardu a resztę pozostawiam waszej domyślności. Albo wam powiem, bo plan jest tak genialny, że nawet Falwick się uradował. Cesarz nie ma dzieci a cesarzowa... sami wiecie. No właśnie - nie wiemy. Cesarzowa bezpłodna czy imperatorowi nie staje? Niestety, ta ważna kwestia pozostaje bez odpowiedzi ale dziewczyna musi być znaleziona. Przy okazji, okazuje się, że Falwick ma Marzenie. Chce sprawować rząd dusz a przeszkadza mu w tym chędożona Melitele, z jej kultem ziemi, który to kult kultywatoruje w Ellander, znana już nam zielona komunistka Nenneke. Radość Falwicka, na wieść o tym, że ma w świątyni zrobić inspekcję i postąpić według własnego uznania jakby co, nie zna granic. Znaczy będzie wyrzynka.
A co widzimy potem? Potem widzimy wiedźmina, który jakiś czas jechał do świątyni. Bo to było tak: walka z delirycznym Pomiotem miała miejsce gdzieś tak w okolicach wczesnej jesieni - zero śniegu, pola lekko zbrunatniałe, liście pobrązowiałe a pałki wypuszczają bawełnę w powietrzę. Ja na wsi chowany to mogę wam powiedzieć, że ma to miejsce w okolicach ziemskiego września (jak z miesiącami w wiedźminlandzie nie wiem ale wydaje mi się, że tylko nazwy się różnią). A u bram chramu Geralt staje zimą. Ja od razu mówiłem, że ten teleport jest spaczony i niesie chaotycznie. Pamiętacie jak Cirillą rzuciło na pustynię? No właśnie. Geraltem też rzuciło. Ale jako, że Geralt jest nadzwyczajny, cudowny i taki super, że brak słów, to nim rzuciło nie tylko w przestrzeni ale i w czasie. I błąkał się, ciężko ranny w alternatywnych wersjach rzeczywistości. Ale chociaż w jego świecie minął kwartał, to w tajemnych i mrocznych ścieżkach zaświata sekunda jeno przeszła. No bo kurde nie uwierzę, że pocharatany wiedźmin jechał konno przez trzy miesiące i krew mu nawet nie zdążyła skrzepnąć.
Źle jest z wiedźminem, mówi Nenneke a ja patrząc na dziewcze, które asystuje jej przy zabiegu, uważam, że to eufemizm. Jakby przy mnie kręciła się taka pielęgniarka Iola, to bym sobie oczy własnoręcznie wydłubał, coby ból zmniejszyć. Ech, te wieczne serialowe dychotomie. Najpierw mnie rozpieszczają zwolnionymi ruchami, potem pokazują najbrzydszą kobietę świata. Who let the dogs out? Bo okazuje się, że pomiot był jadowity a Geralt okropnie jest poszarpany.
Chy-ba was poz-nał. Myś-la-łam, że to czło-wiek, jest ta-ki sam tyl-ko te si-we wło-sy wyrzęził robot z wadliwie działającym modułem generowania mowy. A ja strzeliłem potężnego baniaka, bo zaczęły się zasygnalizowane w tytule klimaty rodem z P.K. Dicka. Tak po prawdzie, to już żywa delira Geralta mogła nas naprowadzić na ten trop ale dopiero uszkodzony blond- robot dał mi stuprocentowy dowód do ręki.
Kto jest człowiekiem? Co czyni nas człowiekiem? Czym jest człowieczeństwo - czy Kusanagi jest mniej ludzka od Bateau, odpowiedź uzasadnij? I czy obca rasa, która wysyła swoich humanoidalnych szpiegów do wiedźminlandu nie mogłaby się postarać o lepsze interpretery mowy? Czy to taki duży wydatek? Nawet Spectrum potrafił składnie powiedzieć: now you, as Robin, must run for the silver arrow. Takie pytania przemknęły mi przez myśl a wy na pewno, już od kilkudziesięciu sekund zadajecie sobie pytanie, o czym ten zachlany grafoman bredzi? Ano widzicie, oczom mym modrym ukazała się Ciri ale to nie Ciri była a wzmiankowany robot. Bo nie wierzę, że istota ludzka, żyjąca w społeczeństwie, może tak dukać. Widno upośledzona albo co.
Rozmowa Nenneke z Ciri przejdzie do kanonu najbardziej sztucznych dialogów świata i jako taka powinna być materiałem poglądowym dla przyszłych pokoleń scenarzystów, reżyserów i aktorów. Rozmawiają o Geralcie, który jest człowiekiem i miał rodziców (ja już nie wiem - on jest wiedźmin czy człowiek?) ale zabierano takie małe dzieci od rodziców i przemieniano w wiedźminów ale mało który przeżył. Jak to prze-mie-nia-no khr... khr..., a skąd bra-no te dzie-ci? Po-ry-wa-no ghrh... ghrh... z do-mów i na goś-ciń- cu? Mat-ki-ki-ki-ki od-da-od-da-od-da-od-da-wa-ły sa-me? Dukanie to wkurwiło w końcu Nenneke, która rzekła: Pinokio, idź do sąsiedniej komnaty, tam trapiony zgryzotą Dżepetto na ciebie czeka i Ciri poszła a ja, dla higieny, strzeliłem kolejnego baniaka. Osment, Furlong, Portman - nazwiska te przemknęły mi przez pamięć i stwierdziłem, że zgnity Hollywood z jego cudownymi dziećmi zasługuje na drugie Wzgórze Sodden. Patrzyłem dalej.
Nenneke mówi do Ioli (tej brzydszej nawet ode mnie), że musi mu pomóc, Iola z miną świadczącą o IQ oscylującym w okolicach procentowej zawartości alkoholu w wódce, zaczyna.... Aaaaaaarghh.... zaczyna się rozbierać. Zgodnie z obietnicą, wydrapałem sobie oczy i miotając się w szale, zdemolowałem spory kawał mieszkania. Baniak jęczmiennego przysmaku pozwolił mi dojść do siebie i oglądać dalej to niekwestionowane arcydzieło turpizmu.
A dalej mamy w końcu piersi w ilości dwóch sztuk. Gdyż obnażona Iola kładzie się obok obnażonego (nie, no części strategiczne zakrywa mu kołdra ale i tak sporo widać) Geralta, przykłada mu ucho do klaty piersiowej i zaczyna drżeć. To będzie już kolejny rozdział o tajnych sztukach leczniczych: po reiki, brudnych ścierkach na ranę, pogadankach komunistycznych i czarach z mleka, mamy do czynienia z terapią przez wyuzdaną i występną grę wstępną. Dobre, dobre. Ja bym po takim traktamencie wyskoczył z wyrka raz, dwa ale Geralt jest nieprzytomny i daje się wykorzystać.
A potem mamy po raz trzeci widok z okien lecącego samolotu i tym razem słychać nawet silniki - reżyser dźwięku chyba mocno pochlał, że tego nie wyciął ze ścieżki a i montażysta nie jest bez winy.
Następne kilka ujęć uradowało mnie ponad ludzką miarę gdyż w retrospektywie ujrzałem kilka fragmentów z pierwszego odcinka, których nie miałem okazji widzieć wcześniej (jak zapewne pamiętacie, pierwszy odcinek obejrzałem bez pierwszego kwadransa). Mamy więc Żyda Jankiela i drugiego wiedzącego z Kaer Morhern, którzy podczas techno-party, z troską pochylają się nad wysmaganym fosforyzującymi flamastrami dzieckiem. To chyba te słynne Próby Traw były - no żałuję teraz, że tego wcześniej nie widziałem. Jest też przypomnienie kluczowych momentów życia z Geralta oraz kolejna delirka - zielony kościotrup w kapturze. Jakież to banalne. Bez szkody dla filmu można było te kilka minut walnąć do śmieci. Cojogodom, cojogodom, chyba ten jod na łeb mi siod - bez szkody dla spoistości dzieła można by 100% materiału pieprznąć w odmęty sedesu - wybaczcie drodzy Państwo dygresję.
W następnych sekwencjach Geralt jest dalej nawalony bo patrzy się na Ciri, widzi jakąś starszą kobietę (chyba matkę) i jest ogólnie sporo majaczenia i bełkotu. A w tym samym czasie, w innej komnacie, widzimy kompletnie, nomen omen, wydymaną Iolę, która leży krzyżem na łóżku ze wzrokiem typu ogniskowa na nieskończoność, wbitym w ścianę. Zabrał ci wszystkie siły - narzeka Nenneke a my mamy ostateczny dowód, że wiedźmak chutliwy jest ponad ludzką miarę, bo tak wymęczyć kobietę w stanie nieprzytomnym to sztuka jest wielka - aż ciężko sobie wyobrazić, co potrafi w przytomności całkowitej ale za to łatwiej zrozumieć, dlaczego niektóre czarodziejki dałyby mu nawet na jeżu. Coś cie przeraziło, zobaczyłaś coś? - nie przestaje nalegać Nenneke a mi przez głowę przebiegły obrazy wielkiego peni... znaczy od razu wiedziałem, że Iola miała wizję i tylko tak się zgrywam. Nenneke krzyczy na wyeksploatowaną Iolę, Ciri karmi Geralta rurką, Geralt odzyskuje przytomność, Ciri ucieka, dwa nagie miecze, dialogi niedobre, bardzo niedobre, aktorstwo z drewna, przewinąłem do przodu, strzeliłem lufę i patrzyłem dalej.
W tym spaczonym teleporcie Geralt przebywał jednak dłużej niż sekundę bo okazuje się, że zanim przyjechał do świątyni, rany mu się zagoiły. Nenneke musiała je otworzyć i leczyć od początku i w zasadzie był to wielki, zbiorowy wysiłek. Medycyna alternatywna rulez.
A 50 kilometrów dalej, w posępnym, malborskim zamczysku, Falwick snuje marzenia o wielkim księstwie. Trzeba to tylko jakoś sprytnie obgadać z Konradem Mazowieckim, to może zrobi jakieś nadania w nagrodę za wyduszenie pogańskich elfów ze Żmudzi. Albo coś koło tego. Ale to wielka szansa dla Zakonu jest na pewno. Ale są to zamiary tak tajne, że Falwick popada w lekką paranoję, każe przyrzekać, grozi, że zabije - no istne jasełka, chociaż aktorsko Kozłowski jest jednym z moich faworytów w tym filmie, i nie tylko (dlaczego on się zgodził w tym gównie zagrać to ja nie wiem ale przynajmniej osładza mi te ponure obrazy). Jednakowoż do wcielenia swoich podłych planów w życie, potrzebuje potwora w ludzkiej skórze, który sieje wiatr i zbiera burzę. Czy już się domyślacie, z kim za chwilę będziemy mieli przyjemność? Nie? Czytaj mi tu prędziutko Taillesie akta tej uroczej osoby: Renfri urodzona w cieniu Czarnego Słońca, niegdyś przywódca bandy Siedmiu Gnomów z Mahakamu zaś aktualnie kierowniczka grupy wyjątkowo wrednych i antypatycznych skurwieli. Codename: Dzierzba, bo lubi, wzorem Vlada Tepesa, palować przypadkowo napotkanych ludzi. Ostatnie znane miejsce pobytu: góry Sodden. Ostatni zleceniodawca: zszedł w mrowisku z głową wysmarowaną syropem klonowym, NN. Znaki szczególne: batystowe majtki, wycięta seksownie spódnica, nóż w cholewie, nielimitowany zasób okrucieństwa i urocze liczko. Ostatnie zlecenie: wycięcie w pień kilkuset elfów. Znakiem tego będzie wyrzynka i nie ma się co dziwić, że Falwick niezdrowo się podjarał, zaczął dyszeć szybciej i kazał sobie przyprowadzić to urocze dziewcze prędziutko i bez siemrania.
A potem jest wzruszająco bardzo: Geralt gada z robocikiem a na dziedziniec zamku wchodzą Indianie z darami. Idą pospołu Hopi, Navaho, Dakota, Paunisi, Komancze, Apacze i Irokezi, zjednoczeni wspólnym nieszczęściem. Niosą łuki, szypy, miecze ale nie wiem do czego te narzędzia miałyby się przydać pacyfistycznym kapłankom. Po złożeniu tych darów u stóp matki Nenneke, poselstwo indianierskie siada przy ścianie malborskiego chramu, zaczyna żuć pemmikan a nas przytłacza poczucie beznadziejnej psychodelii i surrealizmu tego scenariusza. A jak kolejni członkowie poselstwa kładą przy ognisku dziecko na noszach a jedna z mniszek czy innych sióstr doskakuje do niego, coby sprawdzić czy aby dostatecznie tłuściutkie, to ja stwierdziłem, że mieszanie do tego ludożerczych plemion z Karaibów jest grubym nadużyciem. Następnie zaś okazało się, że nadużyciem to ja się charakteryzuję. Konkretnie nadużyciem alkoholu, Indianie to elfy i nie poselstwo z darami tylko uchodźcy uciemiężeni, szukający schronienia w świątyni. Tiaaa... elfy szukające schronienia u ludzi. W następnym odcinku do bram świątyni pewnie jakaś wywerna zastuka. Albo wilkołak. I głosem schrypniętym zażąda azylu, ciepłego posiłku (to będzie ciekawe) i opieki psychologa bo uciekanie przed siwymi psychopatami z mieczami nadwątla siły psychiczne nawet potworom. Jest rockowo.
Potem się okazuje, że pogmatwane jest to wszystko - elfy uciekają przed bandami siejącymi śmierć, pożogę i zniszczenie na pograniczu, napastowani są również inni ludzie starszej krwi (o kogo chodzi to nie wiem, bo wydawało mi się, że dzieci starszej krwi to były elfy. Jakby ktoś kojarzył o co biega to proszę o maila, dla zwycięzcy przewidziano nagrody: pół dywana ze styropiana, talon na balon, asygnatę na mahakamską kratę oraz możliwość postawienia mi dużej ilości piwa w realu). Zaś cesarscy szpiedzy szukają kogoś i sieją ferment, co jest dziwne, bo ja nie znam takiego zboża. Słyszałem o życie, pszenicy, jęczmieniu i defetyźmie ale o fermencie - pierwszy raz. Człowiek to się całe życie uczy.
(A Iola w dalszym ciągu półprzytomna i radośnie uśmiechnieta, leży na ławie)
Następnie Nenneke wraz z jakąś anonimową mniszką, rozszyfrowują podłe knowania Nilfgaardu. Bo cesarscy nie szukają wcale cintryjskich baronów, którzy wszak gdzie indziej tworzą armię i robią powstanie - co to, to nie. Oni szukają Ciri - toż to szok zawiesisty, co robić? Przecież wszystkim udało się wmówić, że dziewczynka nie żyje a tu poruta. Święta krew, która leniwie krąży w jej żyłach jest tak bardzo pożądana, że cesarscy zrobili ekshumację, magicy zabawili się w nekromancję (jest to możliwe - Visenna pokazywała Korwinowi) i cały kamuflaż diabli wzieli. Dziewięciu ruszyło w świat, Pierścień nie jest już bezpieczny w Rivii, musisz Frodalcie ruszać do Ellander, by tam, na radzie u Nenneke, pomyśleć co robić dalej. Ale najpierw musimy ocalić świętą krew Ciri. Bo nie wiedzieć czemu ale ewentualny ożenek z nią, usprawiedliwi wszystkie, nawet najgorsze zbrodnie cesarza Nilfgaardu. Zupełnie, jakby ten człowiek potrzebował jakichś usprawiedliwień dla swoich czynów. Obśmiałem się jak pustułka, walnąłem kielicha i patrzyłem dalej.
A dalej było jeszcze weselej. Iola odzyskała w końcu przytomność (ile to już dni minęło? Ze sześć?) i Nenneke wzięła ją w końcu na poważne spytki. Tym razem nie popuszczę, gadaj co widziałaś. I nie trzeba się było pytać, bo Iola widziała ogień, krew, gwałt, dupczenie, ostre strzelania i zagładę. I nie chodziło ani o zbocza Orodruiny, ani o Pola Pellenoru. To wszystko i jeszcze więcej (ale to niespodzianka scenarzysty) będzie miało miejsce tutaj - w Ellander. Nenneke zbladła, ja sięgnąłem nerwowo po zbiory opowiadań i zacząłem szukać odpowiednich ustępów. Nie znalazłem ale dowiedziałem się, że Ciri musi wyjechać. Iola widocznie też zna ten szmonces o uczonym rabinie, którego pytali: czcigodny rabi, czy zwarty kolektyw to jest dobrze? Dobrze - odparł rabi. A czy przyjaźń i koleżeństwo to jest dobrze? To jest bardzo dobrze - odrzekł rabi. A czy współzawodnictwo pracy jest dobre? Ono jest bardzo dobre - odpowiedział rabi. Ale najlepiej wyjechać.
Potem ugodzono mnie kolejną sceną, w której robot próbuje dowiedzieć się czegoś więcej o zwyczajach ludzkich ale nie dość, że mu syntetyzer mowy zjebali, to jeszcze AI wrzucono mu niekoniecznie dobrą, bo ciągnie za język wiedźmina, który jest aseksualnym mutantem i o ludziach wie niewiele. Sto- isz jak po-sąg, czy jes-teś po-są-giem? Aaaaa.... znowu osłabłem. A osłabłem jeszcze bardziej jak się dowiedziałem, że robot lubi Geralta. Wypasione te dialogi.
Jako, że nasz wiedźmin odzyskał przytomność a i chodzić zaczął, stwierdził, że małe ćwiczenia na łące mu nie zaszkodzą. I w dziewiątym odcinku serialu poznajemy kolejne tajemnice szkolenia wiedźmińskiego - otóż wiedźmini nie tylko walczyli pieszo. Oni trenowali również kawaleryjskie sztuczki i widzimy Geralta, który jeździ po łące i ścina łby trawom. A potem mamy znowu psychodelię bo w drodze powrotnej zatrzymuje Geralta patrol Fnooli - no wiecie, cztery stopy wzrostu, przyjmują zawsze tą samą formę - tym razem wcielili się w brodaczy odzianych w skóry i uzbrojonych w siekierki do rąbania cukru. I dowódca Fnooli duka radośnie: pa-mię-tam i ce-nię so-bie to spot-ka-nie. Nie sta-ło się nic szcze-gól-ne-go, szu-ka-my zbie-gów z Cin-try. Jest tu też Fal-wick. Wiedźmin, niewiele zrozumiawszy z owego dukania jedzie dalej a w bramie ma wizję. Coś mi się widzi, że jak już naścinał na łące tych traw, to sobie z nich zrobił ognisko, dym z którego lubi bardzo.
Wielka, pusta sala, krzesło na środku i kilka osób albo mała klitka i przyjęcie weselne - to w tym filmie lubię. Tutaj mamy do czynienia z pierwszą sytuacją bowiem Falwick z Taillesem wpadają do Nenneke i zaczynają grozić. No, nie od razu - na początku jest ą, ę, bułkę przez bibułkę i po palcu do dupy. A potem ultimatum (ale nie tridamskie - to za tydzień): elfy, nieludzie i wiedźmin won za bramę, bo są prawa wojenne i chędożył pies pogańskie kulty. Bo co prawda Zakon Białej Róży ma chronić świątynię ale nie dziś, złociutka, nie dziś, bo wojna. Nie wiem jaka wojna, bo podobno z Nilfgaardem pokój ale nie jest to pierwszy raz gdy scenarzysta dał się ponieść, puścił wodze fantazji i logika poszła precz. Bo jeżeli ruchawka na pograniczu to wojna, to ja przepraszam i idę na baniaka.
A potem krotochwila goni krotochwilę: Falwick się rzuca, wiedźmin się wkurwia, Tailles też się wkurwia, wszyscy wkurwieni, rękawice i kandelabry śmigają w powietrzu, wyzywają się od chamów i na pojedynek i tylko Nenneke zachowuje zimną krew, każe Falwickowi brać małoletniego i spierdalać.
Kolejna scena miała moc taktycznej głowicy jądrowej, siłę oddziaływania godną walca albo mumakila bojowego i promień rażenia równy długości granicy Chin. Otóż wystawcież sobie Geralta konfuzję gdy dowiaduje się, że ma brać Ciri i spadać do Brokillonu gdzie cesarz jej nie znajdzie. To raz. I że Ciri jest jego Dzieckiem-Siurpryzą. To dwa. No dlaczego mi tego nie powiedziałaś Nenneke? Przecież ja przysiągłem, mnie nie wolno jej było spotkać, bo ja przecież przeciąłem pasmo przeznaczenia (to chyba w poprzednim odcinku jak nakrzyczał na Calanthe) i pozwoliłem sobie na ludzki odruch, który nie był odruchem a wyborem, bo Geralt już wie, kim chce być. Wybaczcie bełkotność wywodu ale ja prawie dosłownie cytuję i płaczę. Zabić scenarzystę to mało. Kiedy Geralt wybrał? Co wybrał? Kiedy przeciął? Co przeciął - napletek może, to najnowszy sznyt? Kim chce być? Dokąd zmierza? O co walczy? Tyle pytań bez odpowiedzi. I jeszcze się okazuje, że Nilfgaard najechał Cintrę i zabił Calanthe przez Geralta. Spadłem z fotela, potłukłem sobie boleśnie siedzenie i nawet Nenneke się wkurzyła na ten pokaz megalomanii, nakrzyczała na Geralta i kazała mu się zdecydować, czy chce być tym człowiekiem czy nie. Bo wiąże się to z koniecznością zabijania innych ale w słusznej sprawie więc jest luzik. Geralt znowu zwolniony z myślenia o trudnych sprawach, wyraźnie poweselał, już chce brać małą i wyjeżdżać ale nie dziś, złociutki, nie dziś. Na razie pojedziesz z listem a jak wrócisz to się zobaczy. A na razie wyluzuj, bo kurzawa za oknem i wszystko śnieg okrywa.
Pinokio, nie możesz jechać z Geraltem i nieważne co widziała Iola. Ja wiem, że jest Ci ciężko, AI nawala, ośrodek mowy szwankuje a smar w stawach zamarza ale komu dzisiaj jest lekko? A Iolę jeszcze trzyma drżączka po nocce z wiedźminem więc nie słuchaj co ona gada. I nie jest prawdą, jakoby podróż z Geraltem była bezpieczniejsza od pozostania w Ellander bo po drogach kręcą się bandy a po świątyni nie. Nenneke robi wszystko, żeby Ciri stała się krzywda ale Geralt, wyewoluowawszy definitywnie w bohatera-dupę wołową, zgadza się zostawić małą w świątyni i jedzie sam. Czym taka głupota się kończy, przekonamy się w przyszłym odcinku.
Kolejne trzy minuty rozbawiły mnie do łez, bo Geralt wpada na Falwicka, Taillesa i grupę Fnooli i ma miejsce Pojedynek. Ale tak kultowego pojedynku, to wy dawno nie widzieliście. Najpierw Geralt bełkocze coś o tym, że jemu nie wolno zabić człowieka, bo kodeks a tych trzech z Wyzimy to podłe plotki, pomówienia i złe ludzkie języki. Niestety, Tailles jest okrutnie napalony i nie ma zamiaru odpuścić. W celu wyrównania szans, Geraltowi wiążą oczy ale dla wiedźmina nie jest to coś, co mogłoby mu popsuć dobry humor, bo w czasie Pojedynku ciągle sobie żartuje. A jako, że na dodatek jego oponent atakuje według znanego nam schematu, czyli: miecz do góry i biegiem na rympał, kończy się to co i raz śmiesznie. To znaczy wiedźmin czyni uniki a młody wali ustem bolesnym w zmarzniętą Matkę - nie, nie Nenneke. W Matkę-Ziemię wali z twarzy. I jest coraz bardziej wkurzony a co za tym idzie nieuważny. Dodatkowo nie oglądał ostatniego odcinka (bo walczył razem z Falwickiem o nadania ziemi) i nie kojarzy, że nie samym unikiem i atemi wiedźmin żyje. Po kilku śmiech pusty budzących akcjach napadowych (atak, unik, gleba), Geraltowi w końcu nerw puszcza i co robi? Tak, zgadliście: ponownie ODBIJA. Odbija uderzenie wroga ale tak sprytnie, że Newton się kłania. Akcja - reakcja z siłą równą a nawet bardziej i klinga Taillesa, po odbiciu się od klingi Geralta (nie bez lekkiego ruchu nadgarstkiem w wykonaniu tego ostatniego), wali z impetem w głąb w twarz młodego, gniewnego fechmistrza. Który pada na ziemię, wyjąc, jak na człowieka, całkiem nieludzko. A zęby, majestatycznie (i koniecznie w zwolnionym tempie) opadają na ziemię.
Ubawionym jeszcze przed momentem Fnoolom, zrzedły wyraźnie miny. Bo Geralt, po galanto sprawieniu się z młodym, idzie nastukać garści jego receptorowi. Never underestimate the White Wolf's path of the Force, mister Falwick. Napuściłeś małoletniego a samemu miarkujesz trawą się wykręcić? Otóż mam podstępny plan, coby wypuścić z ciebie wątpia na ten śnieg biały, bo od tej bieli już mnie mdli i zdałoby się dodać okolicy nieco kolorytu lokalnego. Bo wyżenąwszy i pogoniwszy elfy (cudzymi rękami oczywiście), ową ziemię tegoż kolorytu pozbawiliście. Nikt już nie szcza do mleka i nie plecie koniom grzyw. A ja lubiłem zakwaszone mleko i Płotkę z fantazyjną kosą na karku. Szykuj się na zemstę renegacie, znasz przecież kodeks. Ale Falwick kontenansu nie stracił, stwierdził, że z niepasowanym chomontem to może się rozmówić jego kamerdyner i przy pomocy kandelabra wskazać mu miejsce. W rynsztoku konkretnie. A poza tym hipokryci mnie wkurwiają, bo sam żeś siwusie renegat. I tak sobie bluzgają radośnie, Fnoole gapią się coraz bardziej otumanione a wiedźmaki wywlekają coraz starsze brudy. Ale jak z tłumu zaczęły rozlegać sie stłumione chichotem krzyki: 'dopieprz jego matce, Geralt.' 'Po rodzinie poleć Falwick.' to Geralt stwierdził, że czas kończyć przedstawienie i zapodał Obelgę Ostateczną. Nazwał Falwicka Gwidonem a ten aż poczerwieniał. I najpierw mieliśmy Pojedynek, potem Obelgę Ostateczną a teraz mamy Rozpoznanie (i nie chodzi o zwiad na tyłach wroga). Geralt przyznał się, że Gwidon przez niego cierpi mróz i poniewierkę. A potem rzuca detonującym tekstem: Świątynia jest pod moją opieką, i odjeżdża.
I tak sobie śmiga nie niepokojony przez nikogo, śmiga aż nagle wpada na wernisaż Dzierzby. Widzimy na nim wielce interesującą instalację pt. Kruchość żywota, z którą to instalacją Renfri objeżdża księstwa ościenne. Instalacja składa się z popaćkanych czerwoną farbą elfów przymocowanych sznurkiem od snopowiązałki do palików podostrzonych (dla większego efektu), płonącej na drzewie szmaty (no wiecie - taki chrzest ognia jakby) oraz porozrzucanych chaotycznie meksykańskich peonów. Niestety - Geralt chowany był z dala od cywilizacji, w Kaer Morhern biblioteki nie było, kaowca również więc chłopak z kultury i sztuki to tylko poezja (dzięki zażyłości z Jaskrem) ale słabo[1]. Dodajmy, że Geralta dodatkowo trzyma jeszcze nerw po pojedynku i moralniak po kuracji z Iolą oraz delira po mandragorówce. No i jak mogło inaczej się to skończyć, ja się pytam? No jak? Geralt w amoku kompletnym wpada na wystawę i zaczyna rezać eksponaty. Zanim kustosz zdążył dobiec, było pozamiatane. Metaforycznie oczywiście. Po prostu wiedźmin wyżenął statystów (baaardzo efektowne strugi krwi - Renfri poważnie rozważa wykorzystanie tego efektu przy następnej instalacji, którą ma zrobić na dworze Niedamira). Zanim zdążyli mu przedstawić zarzuty (albo odpalić tantiemy za twórczy wkład w dzieło), wsiadł na konia i dał w długą.
A na gościńcu ruchliwie i gwarno ponad ludzkie wyobrażenie. Po ujechaniu kilku sekund, na wiedźmina napadają kultyści. Pewnikiem szatanowcy, bo na rozstajach głowę kozła biją na pal. Dopóki wiedźmin nie wyjechał zza zakrętu było słychać nawet jakieś inkantacje. Coś jakby Asmodeusz, Baal Za Bub, Kether, Netzah i Behemot ale głowy nie dam, bo we łbie szumiało mi już tęgo i może to tylko las szumiał a nie chamy. Nieważne zresztą - kultyści mają problem. W krzakach mianowicie grasuje okrrrrutny i żarrrrłoczny Pomiot, który sukcesywnie uszczupla pogłowie obywateli pobliskiej wioski. I to nic, że Geraltowi się spieszy, że Ciri na niego czeka a dyszący żądzą zemsty Falwick (i pokancerowany Tailles) czekają u bram Ellander. Nie, bo wiedźmin ma KODEKS i ZASADY. I musi dać wsparcie chłopom, tak go wzruszyło cierpienie matki - no takiego debilizmu to dawno nie widziałem. Przecież ślepy by dostrzegł, że ścierwo potwora potrzebne im jest do pewnych mrocznych rytuałów opisanych przez szalonego Araba Abdula El-Alhazreeda w .... zaraz... to jest wiedźmin a nie W paszczy szaleństwa? Wróć to tempo. Oni nie są kultystami a ten koźli łeb to chyba drogowskaz jest. Dobra, lećmy dalej, bo zaczynam majaczyć.
Wiedźmin zsiada z konia, zostawia go tym anonimowym chamom, rzuca tekst: za dwa dni czekajcie tu z podwodą i moim koniem i idzie w krzaki. Ja poszedłem do kuchni i nalałem sobie w szklankę setkę wódki. Co on zamierza w lesie dwa dni robić? No ale co ja mogę wiedzieć o tajnikach wiedźmińskiego fachu? Na razie staje w jakiejś łozinie i rozgląda się z mało inteligentną miną. Po kilku sekundach wybiera kierunek i wpierdala się w bagno. Cięcie.
A tymczasem w Ellander poruszenie - poselstwo indiańskie biega po dziedzińcu a popsuty blond robot gada z Iolą, która doszła już do siebie, chociaż wory pod oczami ma tęgie. Io-la, po-wiedz, co się dzie-je, prze- cież ty wi-dzisz przy-khr-przy-khr-przy-szłość. I Iola zaczyna wieszczyć - pamiętaj, będziesz kiedyś królową Cintry, masz świętą krew swojej babki. Ciri zaczyna nerwowo przeszukiwać kieszenie, klnąc lekko pod nosem: nożesz flakon chędożony, gdzieś się zapodział. Po 3 sekundach znajduje wreszcie fiolkę zawierającą trochę krwi utoczonej z serdecznego palca Calanthe i mówi: wiem prze-cież. A Iola dalej zapodaje: musisz zachowywać się jak królowa a nie jak dziecko, musisz przetrwać i myśleć tylko o sobie. A ja, mając w pamięci resztę opowiadań i sagę, stwierdzam, że cała ta wieszczba jest o przysłowiowy kant dupy potłuc, bo Ciri będzie Szczurzyca, czarodziejka i wiedźminka a nie królowa. No ale żeby to wiedzieć, to trzeba by przeczytać coś więcej niż tylko streszczenie opowiadań ASa. Wstyd panie scenarzysto, wstyd i sromota na głowę pańską i pana rodziny.
Spytacie dlaczego ferment maksymalny ma miejsce w świątyni? Ano u bram Kortumowa stanęli Templariusze i zaczynają rozglądać się za podziemnymi kryptami. To be continued...
Co, myśleliście, że jak tu bi kontinjud, to już Jaskra nie będzie? Ha, pomyliliście się. Na samiuśki koniuszek filmu, niezrównany bard Jaskier uraczył nas kolejną zwrotką ballady o zimorodku co sobie, w pijackim widzie, zespawał robota w wychodku. Ja w tym momencie straciłem przytomność od nadmiaru alkoholu, upadłem na ziemię a jak się ocknąłem to nie mogłem sobie przypomnieć hasła do mojej strony wuwuwu. Dlatego też, tekst, chociaż gotowy już wczoraj, pojawia się dopiero dzisiaj. Nie obiecuję poprawy w przyszłym tygodniu, bo jest mi po niedzielnych popołudniach coraz gorzej. Ale jak będziecie za mnie trzymać mocno kciuki i myśleć pozytywnie, to może się coś uda zrobić konstruktywnego. A teraz idę na baniaka.
Słowo komentarza: a śnieg padał i padał.
Teksty odcinka:
Trzeba znaleźć dziewczynę i.... phrrrrt (Falwick do księcia)Radek MWZ Teklak
[1] Wszyscy już dawno wiedzą, że jedyne co Geralt z poezji kojarzy to umiejętność zrymowania słów rzeź i cycki ale nie wiedzieć czemu, coś mu ten rym nie leży.
Ty chyba naprawdę jesteś zwyrodniałym masochistą, skoro masz ochotę klikać w zielone i przejść do kolejnych streszczeń