I tak oto, po 13 tygodniach masakrowania się chorymi wypłodami umysłu scenarzysty, zostaliśmy osieroceni i pozostawieni na pastwę żywiołów. Nie było wiedźmina w ostatnią niedzielę, no co za szok. To pewnie z tego szoku dostałem jakiegoś cholernego zatrucia i mało nie zszedłem. Na szczęście umiejętnie dobrana kompozycja Rąk Które Leczą, alki selzer, apapa i ryżu z kurczakiem, pozwoliły mi dojść do siebie i w pełni nacieszyć się pierwszą od 3 miesięcy, wolną niedzielą. No nie zdajecie nawet sobie sprawy jaka to ulga. Znaczy ulgą był brak konieczności oglądania tej kupy na ekranie - trochę bardziej doskwierał brak tematu do pisania. Żartuję. A teraz będzie kilka słów od Waszego Grafomana Ulubionego.
Sprawa pierwsza i najważniejsza - z uwagi na permanentny brak wolnego czasu i organiczną niechęć (no oczy mnie bolą potwornie) do spędzania przed komputerem większej ilości czasu niźli to jest konieczne, większości z Was nie odpowiadałem indywidualnie. No po prostu nie wyrabiałem. 9 godzin w pracy przed komputerem, następnie jakieś dwa wieczory (pisanie plus następny dzień na poprawki kosmetyczne i html) na stworzenie streszczenia (spać kiedyś trzeba) i w okolicach środy/czwartku zaczynałem przypominać dobrze zapowiadającego się wąpierza. Lica bladość, wory pod oczami do połowy policzków, ręce w dygocie (8 kaw dziennie, coby nie stracić przytomności w pracy - mój kardiolog osiwiał), grube krechy żyłek popękanych w oczach - no po prostu litość i trwoga brała. Jedyny dzień, teoretycznie wolny (nie, nie sobota - w soboty również pracowałem) czyli niedziela odpadał z przyczyn obiektywnych. Tak więc ściągałem pocztę, czytałem księgę gości, ego mi puchło a wyrzuty sumienia rosły. W związku z powyższem, coby uspokoić swoje zmasakrowane poczucie przyzwoitości, sieknę kolejną odpowiedź zbiorczą na pytania, które zostały mi zadane w mailach.
Przede wszystkim jeszcze raz dziękuję za wszystkie pochlebne opinie, pochwały, kadzenia i bezwstydne wazeliny. Wiecie, chciałbym bardzo napisać, że to tylko dzięki Waszym słowom zachęty, oglądałem te potworności i pisałem streszczenia. I wiecie co - ja to faktycznie napiszę. Bo poważnie w okolicach 8-9 odcinka miałem szczerą ochotę przerwać to pasmo udręk, rzucić tworzenie wymiocin w cholerę, pójść nad Wisłę, wyrąbać przerębel i przy pomocy akumulatora albo granatu, powędkować sobie chwilkę w ciszy i spokoju. No ale jak się dostaje codziennie kilkanaście maili z prośbami o nieustawanie w wysiłkach plus entuzjastyczno-proszące wpisy w księdze gości, to faktycznie - ciężko ustać. No i nie ustałem. Oparłem się o łopatę i dociągnąłem do końca. Pomimo popełnienia kawałków ewidentnie słabych (odcinek 8) i ewidentnie przegadanych (odcinek 12), zdarzyły mi się, w mojej prywatnej opinii, prawdziwe perełki (odcinki 4, 9 i 11), z których jestem bardzo zadowolony. No dobra - wszystkie były bardzo dobre z tym, że niektóre nieco mniej. Także podziękujcie samym sobie nawzajem - jakby nie Wasze naciski, to całość umarłaby prawdopodobnie po odcinku numer 9.
Tak, odpowiem na dręczące wielu z was pytanie. A właściwie dwa pytania. Zasadniczo, to nawet trzy pytania. No dobra, na kilka pytań. Tak, lubię sobie w doborowym gronie posiedzieć przy piwie. Lubię również whisky, whiskey i burbona. Dobry koniak takoż. Tequillą nie wzgardzę. I teraz będzie najśmieszniejsze: podczas oglądania kolejnych odcinków i pisania streszczeń nie wypiłem ANI GRAMA alkoholu. Ja wiem, że trudno w to uwierzyć ale taka jest prawda. Mówiłem - dym w oczy. Natomiast prawdą jest, że kilka odcinków obejrzałem i kilka streszczeń napisałem na kacu. Tego się nie wyprę ale jak w ciągu tygodnia ma się wolne tylko sobotnie popołudnie, to ciężko nie pójść na imprezę ze znajomymi, nespa?
Następna sprawa i powtórzę to jeszcze raz - nie param się pisaniem w innej formie niż amatorszczyzna. Oczywiście, że mógłbym pisać za pieniądze. Z tym, że po pierwsze: nikt nie zgłosił na mnie zapotrzebowania a po drugie: ja sam niespecjalnie szukam ewentualnych źródeł dorobienia (bo przecież nie zarobienia) jako recenzent. Swego czasu zdarzyło mi się pisać recenzje filmów ale sprawa upadła w momencie gdy przestałem mieć możliwość chodzenia na pokazy prasowe. Bo te odbywały się z reguły w godzinach przedpołudniowych a ja akurat dostałem pracę w pełnym wymiarze godzin zaś szefowie nijak nie chcieli zrozumieć tego, że chciałbym wyskoczyć w godzinach pracy na jakieś trzy godzinki. Na przerwę. No i sprawa umarła, czego w sumie żałuję, bo zabawa przy pisaniu była przednia, chociaż nieprofitowna.
Ostatni raz to powtórzę. Pomieszczone na mojej stronie grafiki wziąłem stąd.
I widzicie - miał być bonus na zakończenie grozy odcinków a tu dupa. No niestety. A przyczyna banalna do bólu - kompletny brak czasu. A Powód tego braku czasu jest tak wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny , że sami rozumiecie... No nie ma mocnych - są pewne priorytety. Nie możemy również zapomnieć o takim drobiazgu jak brak natchnienia. Aczkolwiek pomysł drzemie gdzieś w tyłomózgowiu i nie mówię, że któregoś dnia nie eksploduje. Ale dokładnego terminu podać nie jestem w stanie.
Hm... taki trudniejszy kawałek teraz. Pytacie o inspiracje. I ja, żeby na to pytanie odpowiedzieć, musiałbym wymienić jakieś 150 tytułów filmów, 300 tytułów książek, 50 tytułów obrazów i 200 tytułów piosenek. Rozumiecie chyba, że ciężko będzie? Ale z głównych dobroczyńców, śmiało mogę przedstawić Wam Douglasa Adamsa, Pratchetta, Wolskiego, Sapkowskiego, Sienkiewicza, Bułhakowa, Latający Cyrk Monty Pythona, Dzieła Wszystkie Barei, Snatch (Przekręt)... nie, no to przecież nie ma najmniejszego sensu. Jak rzekłem - za dużo tego wszystkiego. A lista moich ulubionych kawałków (ksiązki, filmy, muzyka) wyląduje kiedyś na tej stronie i wtedy czarno na białym dostaniecie wszystkie moje inspiracje.
Sprawa przedostatnia - spotykałem się z opiniami, że streszczenia pisane 'na gorąco' były znacząco lepsze od tych, które lądowały na stronie w okolicach środy, czwartku. Otóż już tłumaczę jak było. Było mianowicie tak, że od pewnego momentu teksty rozrosły się tak, że nie zdążałem (ech, brakuje mi głosk an wymawianej jękliwie jak ę czy ą) kończyć ich w niedzielę. Doszedłem więc do budującego wniosku, że może lepiej siadać do pisania w dniu podchodzącym nieco bardziej niż leniwa niedziela i zamykać akt twórczy w jednym, wydłużonym popołudniu. Dzień podchodzący to był dzień, w którym udało mi się wrócić z pracy przed 17. Robiłem sobie jeść, zapuszczałem film z magnetowidu (z 13 odcinków, 'na żywo' tj. w niedzielę, obejrzałem chyba 3 - reszta była nagrywana i odtwarzana tuż przed rozpoczęciem pisania), a po zakończeniu projekcji siadałem do komputera i zaczynałem pisać. Puszczałem sobie scenę po scenie, łapałem skojarzenia z powietrza i tworzyłem. Kończyłem z reguły tuż przed północą. Jak miałem siłę, to przerabiałem całość na htmla i wrzucałem na stronę, jak siły nie miałem, to robiłem to następnego dnia. Następnie udawałem się na stronę 'filmową' i czytałem streszczenie TomasHa a potem na sf-f gdzie kulałem się przy lekturze kawałka Eloya. Ot, i cała tajemnica. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że przez 2 dni pisałem tylko odcinek 11. Tak więc słabość niektórych streszczeń naprawdę nie wynikała z tego, że 'przetrawiałem' odcinek w głowie i siliłem się na jakieś Bóg wie jak poważne pisanie. To po prostu była moja słabość intelektualna. I nic więcej. No i do jeszcze jednej rzeczy muszę się wam przyznać - co tydzień, przed rozpoczęciem pisania, czułem stres, czy tym razem uda mi się jeszcze wykombinować coś śmiesznego, czy też wyprodukuję kupę, pardon, gówna. Wyszło chyba nieźle.
Stwierdziłem, że grzechem ciężkim byłoby porzucenie swojej pierwszej strony w internecie. Zbudowany tą, jakże odważną, konstatacją, doszedłem więc do wniosku, że skoro ma to się rozrastać, konieczna będzie pewna kosmetyka i uporządkowanie całości celem uzyskania większej przejrzystości. Z tym, że od razu kolejny dysklajmer. Nie dla mnie ramki, java, php i flash. Strona pozostanie minimalowa. Odnośniki do podstron dalej będą wyglądać siermiężnie i u bardziej wyrobionych bywalców sieci (u tych mniej zresztą też) spowodują zapewne ataki śmiechu. Ale ja, jako modemowiec, wiem, jak denerwującą sprawą jest próba otwarcia strony, na którą maintainer, operujący na pojemnym, stałym łączu, wrzuca grafiki, animowane kursory i stado bajerów. U mnie tego na razie nie będzie. Strona będzie lekka, prosta i przyjemna dla oka i modemu. Mój głąbizm htmlowy też nie od rzeczy będzie wspomnieć. Ale to wszystko z czasem. Chwilowo dalej rządzić będzie tu bałagan i twórczy nieład.
No, to na razie tyle. Do poczytania.