Tytułem wstępu: odkąd w roku 1999 kupiłem sobie mojego ukochanego Wheelera, staram się jeździć na rowerze przynajmniej 3-4 razy w tygodniu. Niestety, odkąd zamieszkałem w Piasecznie, zmuszony jestem do pokonywania ul. Puławskiej (tak, wiem że jest ładna trasa przez Las Kabacki ale czasami mi nie po drodze). Nierzadko w godzinach szczytu. Tekst ten jest pokłosiem pierwszych dwóch dni mojego sezonu 2001. Działo się. Zresztą sami poczytajcie.

Radka rozpoczęcie sezonu rowerowego

Stało się. Pewnego pięknego, słonecznego dnia powiedziałem sobie: to teraz (i nie chodziło wcale o danie w ryja mojemu szefowi). Nie godzi się, żeby rower kurzył się w piwnicy u kumpla (gdyż swojej nie posiadam a i perturbacje lokalowe nie sprzyjały targaniu za sobą sprzęta) gdy tak pięknie na dworze jest: słoneczko świeci i przygrzewa, ptacy kwilą, kobiety wkładają na siebie coraz mniej ubrań, przyroda się budzi do życia a hormony buzują (albo sterydy, nigdy nie mogę zapamiętać). Zapętliwszy się straszliwie powracam do początku posta i czytam o co mi właściwie chodziło, mam. No więc nie godzi się, żeby rower z tak błahego powodu jak wygięte koło, kurzył się w piwnicy. No i wziąłem go z piwnicy, koło zaniosłem do 'warstatu wykfalifikowanego' gdzie za wymianę 4 szprych zdarto ze mnie 38PLN. Następnego dnia koło odebrałem i rozpocząłem uroczyście, tadam, sezon rowerowy Radka, tadam, spocznij. Pierwsza przejażdżka była ewidentnie rozpoznawcza - objechałem sobie swoje nowe miejsce zamieszkania tj. Piaseczno, popatrzyłem gdzie są nocne, gdzie pizzerie, gdzie lokale z wyszynkiem i tańcami przy rurach (nie znalazłem). Prawdziwe rozpoczęcie sezonu miało mieć miejsce dopiero w weekend. No i miało. Kurwa mać. Zaczęło się już na Puławskiej - ja rozumiem, że rowerzysta na drodze to śmieć, parch i łachudra najgorsza i najlepiej by było gdyby na każdym samochodzie można było montować spychacz do usuwania tych natrętnych bydlaków z drogi ale bez przesady.

Art. 16.5. Kierujący pojazdem zaprzęgowym, rowerem, wózkiem ręcznym oraz osoba prowadząca pojazd napędzany silnikiem, idąca obok takiego pojazdu, są obowiązani poruszać się po poboczu, chyba że nie nadaje się ono do jazdy lub ruch pojazdu utrudniałby ruch pieszych.

No właśnie, a wzdłuż ul. Puławskiej od Piaseczna do Wawy pobocze nie nadaje się do jazdy gdyż składa się z dziur, kolein i wyrw. Jazda po nim jest możliwa wałem. Albo Twardym [1]. Teoretycznie pozostaje chodnik ale ten jest w zasadzie w stanie jeszcze gorszym niż pobocze. No więc jadę ulicą. A na niej pieprzeni paranoicy za kółkiem, których ścigają: obcy/wywiad rosyjski/wywiad amerykański/Mossad/mąż, któremu przyprawili rogi/ruska mafia/płatni mordercy/handlarze narkotyków/policja/chuj wie kto. No bo jak inaczej można uzasadnić przejazd przez teren zabudowany z prędkością circa 130 km/h (BMW) a zaraz za nim, niewiele tylko wolniej jakaś fiacina. No i oczywiście losowe zmiany pasów w interwałach półsekundowych. Ale oni startowali z pole position więc mi raczej nie mogli zagrozić. Zagroził mi za to kierowca ciężarowego Mercedesa, który stwierdził widocznie, że nic tak nie uprzyjemnia jazdy rowerzyście jak intymne otarcie się o niego budą owego Mercedesa. No i jak pomyślał tak zrobił. Prawie się otarł. Ale ja łykam prochy, nie pracuję już u żółtych sonofthebitches i wcale mnie to nie zdenerwowało. Rozumiem, że on jest zbyt leniwym skurwlem, żeby ruszyć choć trochę kierownicą podczas wyprzedzania i dlatego pretensyj do niego nie wnoszę. Rozumiem, że ludzie mogą być leniwi. Ale głupoty wybaczyć nie mogę i dlatego z tego miejsca życzę panu kierowcy białego ciężarowego merola ... nie będę się wyrażał. Wiecie sami, czego mogę mu życzyć. Tego samego życzę również kilku innym kierowcom osobówek, którzy próbowali zrobić mi dokładnie to samo - jednemu się nawet udało. Przyhaczył mnie lekko lusterkiem w udo. Pierdolony mistrz kierownicy. Ale ja się nie denerwuję ostatnio więc nawet nie próbowałem go doganiać na światłach. No bo przecież jazda na rowerze ma relaksować.

Art. 27.1. Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejazdu dla rowerzystów, jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa rowerowi znajdującemu się na przejeździe. Art. 27.2. Kierujący pojazdem, który skręca w drogę poprzeczną, jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa rowerowi jadącemu po drodze (ścieżce) dla rowerów, przebiegającej przez jezdnię drogi, na którą wjeżdża.

Tiaaa, to jest bardzo ciekawe, co piszą w prawie o ruchu drogowym. Jest obowiązany, a jakże. Ale 'who fuckin' cares'. Najpierw jeden tak się zobowiązał na skrzyżowaniu Niepodległości i Batorego, że mało mnie nie pierdolnął na ścieżce rowerowej. Ale miał słuszny powód - tak się próbował szybko przebić przez pieszych na przejściu (ktoś go widocznie gonił - może wierzyciele) i popruć dalej, że niby jakim cudem miał zauważyć rowerzystów. No i tu mi trochę nerw skoczył, bo o ile akceptuję fakt traktowania mnie jak śmiecia na drodze, o tyle na ścieżce rowerowej to ja jestem w prawie. No i się zdenerwowałem. I grzecznie schyliłem się do pana kierowcy (miał akurat w swoim polonezie trucku szybkę opuszczoną) i spytałem się go jeszcze grzeczniej: I gdzie się chuju wpierdalasz. Tak się spłoszył, że nie bacząc na ścigających go płatnych morderców, wrzucił na wsteczny i oczyścił w try miga ścieżkę. 30 sekund później, na następnym przejściu (jechałem od SGH do Pól Mokotowskich, więc do sforsowania są dwa przejścia dla pieszych/rowerów) kolejny fugitive chciał mi zajechać drogę (no bo szybko skręcał warunkowo w prawo, żeby zgubić pogoń) ale z daleka już krzyknąłem: wypierdalaj no i zatrzymał się w połowie ścieżki i całe 2 metry przed moim przednim kołem. Dobiłem w końcu do Pól Mokotowskich. Mówię wam - jazda na rowerze zajebiście odpręża i relaksuje.

Minął w końcu ten upojny dzień. I przyszła noc, i przyszedł dzień kolejny. Stwierdziłem, że jazda po Puławskiej jest fajna ale wolę nie. I w tym miejscu wazelina duża dla GW, która załączyła do piątkowego swego wydania mapę Lasu Kabackiego, Konstancina i okolic. I dzięki tej mapie ustaliłem sobie nową drogę dojazdu do stolycy - przez Las Kabacki. Fajna, bezstresowa, piękna. Dojeżdża się do ul. Rosoła, stamtąd przebija do KENu a wzdłuż KENu jest piękna, równoległa do chodnika (i oddzielona od niego w wielu miejscach pasem zieleni) ścieżka rowerowa. Żyć nie umierać. Z naciskiem na to pierwsze bo kutasowi, który wpadł na genialną myśl i ustawił przy Bażantarni, na dość ostrym zakręcie ścieżki, dwa słupki, między którymi ledwo się zmieściłem (dawno tamtędy nie jeździłem to i nie wiedziałem o takiej zasadzce), wsadziłbym w ramach nagrody te słupki w dupę. Oba. Tym zabetonowanym końcem. Ale - nic to, pierwsze koty za płoty. Piękna, wydzielona ścieżka - nic tylko jechać. I znowu byłem w mylnem błędzie. Bo chociaż jazda na rowerze odpręża i relaksuje, to są siły, które tą przyjemność potrafią skutecznie popsuć.

Art. 11.4. Korzystanie przez pieszego z drogi (ścieżki) dla rowerów jest dozwolone tylko w razie braku chodnika lub pobocza albo niemożności korzystania z nich. Pieszy, z wyjątkiem osoby niepełnosprawnej, korzystając z tej drogi jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa rowerowi.

I tu jest łyżew pogrzebany. Albo bulgot. Pies znaczy. Kto jeździł po Ursynowie to wie - wzdłuż KENu oddzielnie chodnik, oddzielnie ścieżka, pomiędzy nimi pas zieleni (a na niektórych odcinkach nawet uliczki osiedlowe) i zdawałoby się, że ostrożność należy zachować tylko przy wyjściach ze stacji metra. Otóż nie - dla niektórych głąbów nawet prosta ikonografia jest zbyt skomplikowana. To nic, że na ścieżce użyto, w odróżnieniu do chodnika, czerwonej kostki. Wymalowano na tej kostce co jakieś 30 metrów wielkie rowery. To też za mało. Walą takie plastikowe lale, absolwentki dyskotek, środkiem ścieżki i jeszcze zdziwione, że zamiast paść im do stóp, mam do nich pretensje że są głupie i nie kumają znaczenia prostych znaczków wymalowanych pod ich stopami. Albo matka z wózkiem - co jej szkodzi iść chodnikiem, który jest tak samo dobrej jakości jak ścieżka? Ano coś szkodzi bo lezie ścieżką. I jeszcze na długiej smyczy ciągnie ją za sobą wielki, czarny, pierdolony wilk bez kagańca (to właśnie wtedy mało nie wpadłem na te cholerne słupki). I tego pojąć nie mogę. Skąd to się bierze? Wygoda? Tępota? Zapomnienie? Ale przecież wycieczki rowerowe koją skołatane nerwy i odprężają.

No i na koniec, żeby za słodko nie było i że tylko kierowcy i piesi mają krosty na mózgu.

Art. 33.5. Korzystanie z chodnika przez kierującego rowerem jest dozwolone jedynie w razie braku drogi (ścieżki) dla rowerów i niemożności korzystania z jezdni, jeżeli dozwolony jest na niej ruch pojazdów samochodowych z prędkością większą niż określona w art. 20 ust. 1. Kierujący rowerem, korzystając z chodnika, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność oraz ustępować pierwszeństwa pieszemu.

To co wyprawiają rowerzyści na chodnikach woła o pomstę do nieba. Jest to chyba nawet gorsze od tego co wyprawiają na drodze. Po prostu mi się osobiście w pale nie mieści, jak, jadąc rowerem, który nie daje żadnej ochrony w przypadku zderzenia, można jeździć w tak bezmózgi sposób po ulicy. Ale to jakby nie mój problem bo ja na ulicy zachowuje się tak ostrożnie, jak Tommy Lee Jones w Blown Away. A po chodniku staram się nie jeździć z jednego powodu - boję się tych psychopatów na rowerach. No bo czy normalny człowiek jedzie ponad 20 km/h po chodniku pełnym ludzi, uskuteczniając pomiędzy nimi dziki slalom? Zdawałoby się, że nie. Otóż jest to mylny osąd - są tacy twardziele. Wiek ok. 15-18 lat, iskra szaleństwa w oku i porażające pustki w pudełku na oczy. Szok. To piesi mają im schodzić z drogi bo to oni są panami chodnika. Albo takie bydło niech wyjedzie na ścieżkę - jakaś kolumna? Zapomnij człowieku - walą ławą. Ja tam strachliwy nie jestem, z reguły wjeżdżam w sam środek takiej grupy i nasłuchuję, czy będą coś młodzi ludzie mieli do powiedzenia. Praktycznie nigdy nie mają nic do powiedzenia za to bardzo efektownie zrywają przednimi kołami trawę obok ścieżki. I ja patrząc na te głupie stworzenia wiem, kto zasili za lat kilka szeregi durnych kierowców.

Mówię wam - jazda na rowerze odpręża. Trzeba tylko wyłączyć myślenie.

Radek MWZ Teklak odprężony niczym po 6 kolejnych stosunkach. Z rozwścieczonym niedźwiedziem.

PS. Jednakże w moim prywatnym rankingu na największego idiotę za kierownicą prowadzi bezapelacyjnie kierowca niebieskiego cieniasa, który chcąc zaoszczędzić 25 ml paliwa, skrócił sobie drogę z uliczki osiedlowej do KENu i przejechał po ścieżce rowerowej. Ale nie w poprzek. Co to to nie - to jest dobre dla słabiaków. On ją przejechał wzdłuż - jakieś 200 metrów przepiłował po tej nieszczęsnej ścieżce - dobrze, że się żaden rowerzysta nie napatoczył bo by biedny musiał spierniczać w krzaki ku uciesze bydła siedzącego w tym cienkim. Jak ja w tym momencie żałowałem, że nie posiadam broni. Przestrzeliłbym gościowi oponki tylne, podjechał niespiesznie na rowerku, wyciągnął kierowcę z samochodu i kopał tak długo aż by mi buty popękały na czubach. Jazda na rowerze zajebiście odpręża. A to dopiero drugi tydzień sezonu. Jaki ja będę odprężony w październiku, ho, ho.

[1] Czołg taki.